nadszedł czas, żeby się zabezpieczyć.
***
– Właściwie nie posunęliśmy się naprzód – zauważył Franklin. – Prawda? Emerson nie kiwnie palcem, dopóki nie damy mu więcej, niż w tej chwili sami wiemy.
– Dlatego powinniśmy zająć się listą ofiar – powiedział Reacher.
– To może trwać wieki. Pięć osób, pięć życiorysów.
– Trzeba zawęzić krąg poszukiwań.
– Świetnie. Wspaniale. Tylko powiedz, na kim mam się skupić.
Reacher kiwnął głową. Przypomniał sobie relację Helen. Usłyszała jeden strzał, potem była króciutka przerwa i następne dwa. Potem kolejna przerwa, trochę dłuższa, lecz trwająca ułamek sekundy, i ostatnie trzy strzały. Zamknął oczy. W myślach zobaczył sporządzony przez Bellantonia Wykres natężenia dźwięków zarejestrowanych przez pocztę głosową. Potem swoją pantomimę w półmroku nowej części parkingu; prawa ręka wyciągnięta jak do strzału i klik, klik-klik, klik-klik-klik.
– Nie pierwszy – mruknął. – Nie pierwszy z oddanych
strzałów. Ten nie daje całkowitej gwarancji trafienia. Tak więc pierwsza ofiara była zupełnie przypadkowa. Część zasłony dymnej. Tak samo jak ostatnie trzy. To bach-bach-bach . Celowo chybiony strzał i dwie kolejne przypadkowe osoby. Zadanie zostało wykonane wcześniej. Zatem druga lub trzecia z zastrzelonych osób. Albo obie.
Klik, klik-klik.
Reacher otworzył oczy.
– Trzecia – powiedział. – Wskazuje na to rytm. Pierwszy strzał, potem naprowadzający i najważniejszy. Cel. Potem przerwa. Spogląda przez lunetę. Upewnia się, że cel został trafiony. Został. Potem ostatnie trzy strzały.
– Kim była trzecia ofiara? – zapytała Helen.
– To kobieta – rzekł Franklin.
***
Linsky zadzwonił do Chenki, potem do Vladimira i Sokolova. Wyjaśnił im zadanie i kazał zacieśnić krąg. Biuro Franklina nie miało tylnego wyjścia. Tylko te odsłonięte schody. Samochód stał przed budynkiem. Łatwizna.
***
– Opowiedz mi o tej kobiecie – powiedział Reacher.
Franklin przewracał kartki. Ułożył je w nowej kolejności.
– Nazywała się Oline Archer – powiedział. – Biała, kobieta, zamężna, bezdzietna, trzydziestosiedmioletnia, mieszkała na zachód stąd, na przedmieściu.
– Zatrudniona w budynku wydziału komunikacji – dodał Reacher. – Jeżeli to ona była celem zamachu, to Charlie musiał wiedzieć, gdzie ją znaleźć i kiedy wyjdzie z pracy.
Franklin skinął głową.
– Zatrudniona w wydziale komunikacji. Pracowała tam od półtora roku.
– A co dokładnie robiła?
– Była kierowniczką działu. Nie wiem, czym się zajmowała.
– A więc ten zamach miał związek z jej pracą? – spytała Ann Yanni.
– Za długa kolejka do okienka? – zakpił Franklin. – Kiepskie zdjęcie w prawie jazdy? Wątpię. Sprawdziłem ogólnokrajowe bazy danych. Urzędnicy wydziału komunikacji nie giną z rąk klientów. To po prostu się nie zdarza.
– A co z jej życiem osobistym? – spytała Helen Rodin.
– Nic mnie nie uderzyło – odparł Franklin. – Była zwyczajną kobietą. Jednak jeszcze poszukam. Poszperam w jej przeszłości. Tam musi coś być.
– Niech pan to zrobi szybko – powiedziała Rosemary. – Ze względu na mojego brata. Musimy go wyciągnąć.
– A do tego potrzebna nam diagnoza medyczna – zauważyła Ann Yanni. – Zwykłych lekarzy, nie psychiatrów.
– Czy NBC zapłaci? – zapytała Helen Rodin.
– Jeśli będą szanse, że to się uda.
– Powinno – wtrąciła Rosemary. – Chcę powiedzieć, że dlaczego nie? Parkinsonizm to konkretna choroba, prawda? Albo ją ma, albo nie.
– To mogłoby zadziałać w sądzie – zauważył Reacher. – Wiarygodny powód, że James Barr nie mógł tego zrobić, oraz wiarygodna teoria wskazująca na innego sprawcę. Zwykle to wystarcza, żeby wzbudzić uzasadnione wątpliwości.
– Wiarygodność to wielkie słowo – zauważył Franklin. – A uzasadniona wątpliwość to ryzykowna koncepcja obrony. Lepiej, żeby Alex Rodin wycofał zarzuty. Co oznacza, że najpierw należy przekonać Emersona.
– Nie mogę rozmawiać z żadnym z nich – oświadczył Reacher.
– Ja mogę – zgłosiła się Helen.
– Ja też – rzekł Franklin.
– Do licha, ja także – powiedziała Ann Yanni. – Wszyscy możemy oprócz ciebie.
– Może jednak nie będziecie chcieli – powiedział Reacher.
– Dlaczego? – zdziwiła się Helen.
– To wam się nie spodoba.
– Dlaczego? – powtórzyła.
– Pomyślcie – odparł Reacher. – Przypomnijcie sobie. Dlaczego zabili Sandy i próbowali mnie pobić w barze sportowym?
– Chcieli usunąć cię z drogi. Zapobiec rozgrzebywaniu sprawy.
– Właśnie. Dwie próby, ten sam cel, taki sam zamiar, ten sam sprawca.
– Najwyraźniej.
– Poniedziałkowe zajście zaczęło się od tego, że śledzono mnie od chwili, gdy opuściłem hotel. Sandy, Jeb Oliver i jego kolesie krążyli po mieście, czekając, aż ktoś zadzwoni i powie im, dokąd poszedłem. Tak więc w rzeczywistości wszystko zaczęło się od tego, że byłem śledzony już wtedy, kiedy szedłem do hotelu.
– Już to wałkowaliśmy.
– Tylko skąd zakulisowy manipulator znał moje nazwisko? Skąd w ogóle wiedział, że jestem w mieście? Skąd wiedział, że jestem facetem, który może sprawiać kłopoty?
– Ktoś mu powiedział.
– A kto o tym wiedział już w poniedziałek rano?
Helen zastanowiła się.
– Mój ojciec – powiedziała. – Od samego rana. Emerson zapewne też. Zaraz potem. Omawiali sprawę. Na pewno natychmiast skontaktowali się ze sobą, jeśli pojawiła się groźba podważenia dowodów.
– Właśnie – rzekł Reacher. – Zatem jeden z nich zadzwonił do zakulisowego manipulatora w poniedziałek, na długo przed porą lunchu.
Helen milczała.
– Chyba że jeden z nich jest tym zakulisowym manipulatorem – dodał Reacher.
– Jest nim Zek. Sam tak powiedziałeś.
– Powiedziałem, że on jest szefem Charliego. Tylko tyle. Nie wiemy, czy rzeczywiście siedzi na szczycie piramidy.
– Miałeś rację – powiedziała Helen. – Nie podoba mi się ten tok rozumowania.
– Ktoś skontaktował się z wykonawcami – rzekł Reacher. – To pewne. Albo twój ojciec, albo Emerson. Moje
nazwisko było im znane dwie godziny po tym, jak wysiadłem z autobusu. Tym samym jeden z tych dwóch jest sprzedajny, a drugi nam nie pomoże, ponieważ podoba mu się obecny stan rzeczy.
W pokoju zapadła cisza.
– Muszę wracać do pracy – przerwała ją Ann Yanni.
Nikt się nie odezwał.
– Zadzwońcie do mnie, jeśli wydarzy się coś nowego -
poprosiła.
W pokoju wciąż panowała cisza. Reacher się nie odzywał. Ann Yanni przeszła przez pokój. Zatrzymała się przed nim.
– Kluczyki – zażądała. Sięgnął do kieszeni i wyjął je.
– Dzięki za pożyczenie – powiedział. – Fajny wóz.
***
Linsky obserwował odjeżdżającego mustanga. Samochód pojechał na północ. Głośny silnik, słaby tłumik. Było go słychać kilka przecznic dalej. Potem na ulicy znów zrobiło się cicho i Linsky sięgnął po telefon.
– Ta kobieta z telewizji odjechała – zameldował.
– Prywatny detektyw zostanie w biurze – rzekł Zek.
– A jeśli pozostali wyjdą razem?
– Mam nadzieję, że nie.
– A jeżeli tak?
– Zgarnijcie wszystkich.
***
– Czy jest na to jakieś lekarstwo? – zapytała Rosemary Barr. – Na chorobę Parkinsona?
Читать дальше