na drugim betonowych bloczków. Numer był namalowany białą farbą na prostokątnym kawałku spłowiałej od deszczu dykty, przymocowanej drutem do betonu. Dróżka była wąska: dwie» błotniste koleiny i porośnięty chwastami garb pośrodku. W błocie pozostały wyraźnie odciśnięte ślady opon. Nowe ogumienie, szerokie, agresywne, dużej furgonetki. Na pewno nie kupione w sklepie za 99 $.
Reacher skręcił i toyota zaczęła podskakiwać na wybojach. Na końcu dróżki widział drewniany domek, za nim stodołę i czysty czerwony pick-up. Samochód stał przodem do wyjazdu i miał masywną, chromowaną kratownicę chłodnicy. Dodge ram, pomyślał Reacher. Zaparkował przed nim i wysiadł. Dom i stodoła miały ze sto lat, ale samochód najwyżej miesiąc. Dodge miał potężny silnik, obszerną kabinę, napęd na cztery koła i olbrzymie opony. Zapewne był wart więcej niż dom, który wyglądał na zaniedbany i mógł przetrzymać najwyżej tę jedną zimę. Stodoła była w niewiele lepszym stanie. Jednak miała nowe żelazne zawiasy i została zamknięta na kiepską kłódkę.
Wokół panowała cisza, którą zakłócał tylko szmer kropel wody, tryskających z leniwie obracających się w oddali opryskiwaczy. Nikogo. Żadnego ruchu na drodze. Żadnego szczekania psów. Powietrze było nieruchome, przesycone ostrym zapachem nawozu i ziemi. Reacher podszedł do drzwi frontowych i dwukrotnie uderzył w nie otwartą dłonią. Żadnej reakcji. Spróbował jeszcze raz. Brak reakcji. Przeszedł na tyły domu i znalazł tam kobietę na bujanym fotelu. Była chuda, z cerą jak rzemień, w spranej bawełnianej sukience. W ręku trzymała butelkę z jakimś złocistym płynem. Zapewne miała pięćdziesiąt lat, ale równie dobrze można jej było dać siedemdziesiąt lub czterdzieści – gdyby wzięła kąpiel i przespała kilka godzin. Jedną nogę podwinęła pod siebie, a drugą kołysała fotel. Była boso.
– Czego pan chce? – spytała.
– Jeba – odparł Reacher.
– Nie ma go tu.
– W pracy też.
– Wiem.
– Zatem gdzie jest?
– Skąd mam wiedzieć?
– Jest pani jego matką?
– Tak, jestem. Myśli pan, że go ukrywam? To niech pan szuka.
Reacher nic nie powiedział. Kobieta patrzyła na niego i kołysała się na fotelu, do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu. Butelka bezpiecznie spoczywała na podołku.
– Nalegam – powiedziała kobieta. – Mówię serio. Niech pan przeszuka ten przeklęty dom.
– Wierzę pani na słowo.
– Dlaczego?
– Ponieważ skoro namawia mnie pani do przeszukania domu, to oznacza, że Jeba tu nie ma.
– Jak powiedziałam. Nie ma go tu.
– A w stodole?
– Jest zamknięta z zewnątrz. Jest do niej tylko jeden klucz i to on go ma.
Reacher patrzył i milczał.
– Poszedł sobie – powiedziała kobieta. – Zniknął.
– Zniknął?
– Mam nadzieję, że tylko chwilowo.
– Czy to jego samochód?
Kobieta kiwnęła głową. Pociągnęła łyczek z butelki.
– Poszedł pieszo? – dociekał Reacher.
– Ktoś go podwiózł. Jakiś znajomy.
– Kiedy?
– Wczoraj późnym wieczorem.
– Dokąd?
– Nie mam pojęcia.
– Niech pani spróbuje zgadnąć.
Kobieta wzruszyła ramionami, zakołysała fotelem, pociągnęła łyk.
– Pewnie daleko stąd – powiedziała. – Wszędzie ma
znajomych. Może do Kalifornii lub Arizony. Albo do Teksasu.
Albo Meksyku.
– To była zaplanowana podróż? – zapytał Reacher.
Kobieta otarła szyjkę butelki rąbkiem sukni i podała ją Reacherowi. Odmownie pokręcił głową. Usiadł na stopniu ganku. Stare deski zaskrzypiały pod jego ciężarem. Fotel kołysał się, do przodu i do tyłu. Było niemal zupełnie cicho. Prawie, ale nie całkiem. Każdemu wychyleniu fotela towarzyszył cichy zgrzyt, a potem skrzypnięcie desek ganku. Reacher poczuł stęchły zapach poduszek i woń taniej whisky.
– Karty na stół, kimkolwiek jesteś, do diabła – rzekła kobieta. – Jeb utykał, kiedy wczoraj wieczorem wrócił do domu. Miał rozbity nos. Domyślam się, że to pan mu go rozbił.
– Dlaczego?
– A kto inny mógłby go szukać? Domyślam się, że zaczął coś, czego nie potrafił skończyć.
Nic nie powiedział.
– Tak więc uciekł – mruknęła kobieta. – Cipa.
– Dzwonił do kogoś wieczorem? Albo ktoś do niego?
– Skąd mam wiedzieć? Dzwoni tysiąc razy dziennie i odbiera tysiąc telefonów. Komórka to najważniejsza rzecz w jego życiu. Poza samochodem.
– Widziała pani, z kim odjechał?
– Z jakimś facetem. Czekał na niego na szosie. Nie podjechał pod dom. Niewiele widziałam. Było ciemno. Białe światła z przodu, czerwone z tyłu, jak każdy samochód.
Reacher kiwnął głową. W błocie zostały tylko jedne ślady opon – dużego pick-upa. Wóz czekający na szosie to prawdopodobnie zwykły samochód osobowy, mający za niskie zawieszenie, żeby jeździć po polnych drogach.
– Powiedział, jak długo go nie będzie? Kobieta tylko pokręciła głową.
– Bał się czegoś?
– Był znużony. Oklapnięty.
Oklapnięty . Jak ruda dziewczyna ze sklepu z częściami samochodowymi.
– W porządku – powiedział Reacher. – Dziękuję.
– Teraz pan sobie pójdzie?
– Tak – odparł Reacher.
Wrócił tą samą drogą, którą przyszedł, słuchając poskrzypywania fotela i szmeru kropel wody. Tyłem dojechał aż do szosy, zawrócił i pojechał na południe.
***
Postawił toyotę obok chevroleta i wszedł do sklepu. Gary wciąż tkwił za kontuarem. Reacher zignorował go i poszedł prosto do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony . Ruda nadal siedziała przy biurku. Prawie skończyła sprawdzać zamówienia. Kupka po prawej była wysoka, a po lewej leżało tylko jedno zamówienie. Nic z nim nie robiła. Siedziała wygodnie wyciągnięta w fotelu, nie chcąc kończyć, bo wówczas musiałaby wrócić do głównej sali. Albo do Gary'ego.
Reacher położył kluczyki na biurku.
– Dzięki za pożyczenie – powiedział.
– Znalazłeś go? – spytała.
– Zniknął. Wyglądasz na zmęczoną – zauważył Reacher. Nic nie powiedziała.
– Jakbyś nie miała sił. Ikry. Entuzjazmu.
– Co z tego?
– Wczoraj wieczorem tryskałaś energią.
– Teraz pracuję.
– Wczoraj wieczorem też pracowałaś. Miałaś otrzymać zapłatę.
– Mówiłeś, że zapomnisz o całej tej historii.
– Zapomniałem. Miłego dnia, Sandy. Przyglądała mu się przez chwilę.
– Tobie też, Jimmy Reese.
Odwrócił się, znów zamknął za sobą drzwi i wyszedł ze sklepu. Poszedł na południe, z powrotem do miasta.
***
Kiedy dotarł do biura Helen Rodin, zastał tam cztery osoby. Helen oraz troje obcych ludzi. Jednym z nich był mężczyzna w drogim garniturze. Siedział na fotelu Helen, za jej biurkiem. Ona stała obok niego, pochylona, coś mówiła. Najwyraźniej trwała jakaś narada. Dwie pozostałe osoby stały pod oknem,
jakby na coś czekając, może na swoją kolej. Mężczyzna i kobieta. Kobieta miała długie ciemne włosy i okulary. Mężczyzna nie miał ani włosów, ani okularów. Oboje nosili zwyczajne, codzienne ubrania. Oraz przypięte na piersi identyfikatory. Na należącym do kobiety po napisie Mary Mason widniał szereg skrótów, które musiały oznaczać tytuły medyczne. Na plakietce mężczyzny po imieniu i nazwisku – Warren Niebuhr – wypisano szereg takich samych skrótów. Lekarze, domyślił się Reacher, zapewne psychiatrzy. Identyfikatory nadawały im wygląd uczestników jakiegoś kongresu. Jednak to im najwyraźniej nie przeszkadzało. Helen przerwała rozmowę.
Читать дальше