– Nic – odparł Reacher. – Nic nie możesz zrobić. Ponieważ im bardziej będziesz się starała pomóc Jamesowi Bar-rowi, tym bardziej narazisz życie Rosemary Barr.
Helen Rodin milczała długą chwilę.
– Możemy zapewnić jej ochronę? – zapytała.
– Nie – odrzekł Reacher. – Nie możemy. Jest nas tylko dwoje. Potrzebowalibyśmy co najmniej czterech ludzi i bezpiecznej kryjówki. A to byłoby bardzo kosztowne.
Helen Rodin wyszła zza biurka. Obeszła je, stanęła obok Reachera i spojrzała przez okno. Lekko oparła dłonie o parapet, jak pianistka o klawiaturę. Potem odwróciła się i oparła o szybę. Ładnie pachniała, jakby mydłem.
– Mógłbyś poszukać winnego – powiedziała.
– Mógłbym? – zapytał beznamiętnie.
Kiwnęła głową.
– Popełnił błąd. Dał ci powód niezwiązany z Jamesem
Barrem. Nie bezpośrednio. Nasłał na ciebie tych chłopców.
W ten sposób dał ci dobry powód do szukania ich pracodawcy.
Niezależny powód. Mógłbyś zacząć go szukać, a on niekoniecznie musiałby dojść do wniosku, że James Barr coś powiedział.
– Nie przyjechałem tutaj go bronić.
– Możesz uważać, że pomagasz prokuratorowi. Jeśli w tę zbrodnię były zamieszane dwie osoby, to obie zasługują na karę. Dlaczego tylko jedna ma zapłacić za wszystko?
Reacher nie odpowiedział.
– Albo uważaj, że mnie pomagasz – powiedziała Helen.
***
Grigor Linsky zadzwonił ze swojej komórki.
– Wrócili do jej biura – powiedział. – Widzę ich oboje
w oknie.
Reacher wjechał windą na samą górę wieżowca z czarnego szkła i znalazł schody prowadzące na dach. Wyszedł nań przez metalowy właz obok zbiornika na wodę i mechanizmu napędowego windy. Dach był pokryty szarą papą posypaną żwirem. Wieżowiec miał piętnaście pięter, niewiele w porównaniu z wieżowcami w innych miastach. Mimo to sprawiał wrażenie najwyższego w Indianie. Reacher zobaczył płynącą na południu rzekę. Na południu i na zachodzie z miasta wychodziły nitki autostrady. Przeszedł na północno-zachodni narożnik, gdzie smagnął go wiatr, przyciskając koszulę do piersi i tarmosząc nogawki. Pod nim zjazd z autostrady zawijał się za budynek biblioteki i wieżowiec, aby potem pobiec na wschód. W oddali skryta we mgle autostrada stanowa podążała na północ i napotykała rozjazd w kształcie koniczynki. Od tej odchodziła długa i prosta droga, prowadząca w kierunku wieżowca. Zapamiętał ją, ponieważ właśnie ta droga była mu potrzebna.
Zjechał na parter i wyszedł z budynku. Na poziomie ulicy było ciepło i bezwietrznie. Udał się na północ i na zachód, tak więc ominął sportowy bar. Drogę, którą widział z dachu, napotkał nieco na południe od niego. Była prosta i szeroka. Czteropasmowa. Bliżej śródmieścia pojawiały się przy niej nędzne sklepiki. Był sklep z bronią, z grubą siatką w oknach. Salon fryzjerski z napisem: Każda fryzura 7 $ . Staromodny
motel stojący na parceli, która kiedyś zapewne znajdowała się na skraju miasta. Za nie oznakowanym skrzyżowaniem sklepy stawały się okazalsze, a budynki nowsze. To nowe centrum handlowe. Brakowało zabudowań, które trzeba by burzyć. Niegdyś ziemia niczyja, teraz rozchwytywana.
Szedł dalej i po przejściu następnej mili minął zajazd z barem szybkiej obsługi. Potem sklep z oponami. Cztery nowe radialne za 99 $! Potem sklep z olejami samochodowymi i salon małolitrażowych koreańskich samochodów. Najlepsza gwarancja w Ameryce! Pilnie się rozglądał, ponieważ przypuszczał, że jest już blisko.
Jesteś dziwką?
Skądże! Pracuję w sklepie z częściami samochodowymi.
Nie w jednym ze sklepów z częściami samochodowymi. W sklepie. Może jedynym w mieście, a przynajmniej głównym. Największym. Który w każdym mieście można znaleźć w tym samym ciągu handlowym co składy opon, salony samochodowe i sklepy z olejami silnikowymi. I w każdym mieście ten ciąg zaczyna się zaraz po zjeździe z autostrady. Miasta są różne, ale także do siebie podobne.
Przez dziesięć minut szedł wzdłuż ogrodzenia przedstawicielstwa Forda, gdzie prawie tysiąc nowych pick-upów stało rzędem obok siebie, przednimi kołami na podwyższeniu. Za nimi wznosił się wielki nadmuchany goryl, przytrzymywany stalowymi linami. Do lin były umocowane blaszane proporczyki. Za nowymi samochodami stały stare. Z wymiany, odgadł Reacher, czekające na nowych właścicieli. Za parkingiem używanych wozów znajdowała się droga ewakuacyjna.
A potem sklep z częściami samochodowymi.
Budynek był długi i niski, ładny i zadbany, z pewnością wzięty w ajencję. Nowy asfalt na parkingu, reklamy w oknach. Tanie filtry olejowe, tani płyn do chłodnic, gwarantowane części do hamulców, superwydajne akumulatory. Parking był w jednej czwartej zapełniony. Stały tam poobijane hondy z szerokimi rurami wydechowymi, niebieskimi reflektorami i chromowanymi felgami. Sfatygowane pick-upy z połamanymi resorami.
Znużone sedany, mające na licznikach ponad dwieście tysięcy mil. Na samym końcu parkingu stały obok siebie dwa samochody. Własność personelu, domyślił się Reacher. Nie mogli parkować na najlepszych miejscach od frontu, ale chcieli je widzieć z okien. Jednym był czterocylindrowy chevrolet, a drugim mała toyota. Chevrolet miał na fartuchach chromowane sylwetki leżących kobiet, tak więc do rudej należała toyota. A przynajmniej tak przypuszczał Reacher.
Wszedł do budynku. W środku było bardzo chłodno i unosił się silny zapach chemikaliów. Około pół tuzina interesantów przechadzało się, oglądając towar. Przy wejściu stały stojaki pełne szklanych i chromowanych przedmiotów. Akcesoria do pielęgnacji, domyślił się Reacher. Z tyłu były półki z czerwonymi kartonami. Tarcze hamulcowe, okładziny, węże do chłodnic i tym podobne. Części. Nigdy nie wymieniał niczego w samochodzie. W wojsku robili to za niego inni, a od zakończenia służby nie miał własnego samochodu.
Między blichtrem a prozą automobilizmu znajdowała się zagroda zrobiona z czterech kontuarów. Tam były kasy, komputery oraz grube instrukcje obsługi. Przy jednym komputerze stał wysoki, mniej więcej dwudziestoletni chłopiec. Reacher nigdy przedtem go nie widział. Nie był jednym z tych, których poturbował poprzedniego wieczoru. Zwyczajny chłopak. Wyglądało na to, że to on tu rządzi. Nosił czerwony kombinezon. Uniform, domyślił się Reacher. Noszony częściowo z czysto praktycznych względów, a częściowo dlatego, że był podobny do stroju mechaników na torze wyścigowym w Indianapolis. Coś jak symbol. Sugerujący szybką pomoc we wszystkich możliwych kłopotach z samochodem. Reacher domyślił się, że chłopak jest tu kierownikiem, a nie ajentem. Z pewnością nie, jeśli jeździ do pracy czterocylindrowym chevroletem. Na kombinezonie na lewej piersi miał wyhaftowane imię Gary. Z bliska wyglądał ponuro i nieprzyjaźnie.
– Muszę porozmawiać z Sandy – powiedział do niego Reacher. – Tą rudą.
– Jest na zapleczu – poinformował go facet o imieniu Gary.
– Mam tam pójść czy przyprowadzi ją pan?
– A o co chodzi?
– Sprawa osobista.
– Ona pracuje.
– Mam do niej kilka pytań.
– Pan nie jest policjantem.
– Reprezentuję kancelarię prawną.
– Muszę zobaczyć pańskie dokumenty.
– Nie, Gary, nie musisz. Musisz sprowadzić mi Sandy.
– Nie mogę. Brak mi dziś rąk do pracy.
– Możesz po nią zadzwonić. Albo posłać sygnał na pager.
Chłopak o imieniu Gary stał w bezruchu. Reacher wzruszył
ramionami, minął kontuar i skierował się do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony . Zgadywał, że znajdzie za nimi biuro lub pokój socjalny. Nie magazyn. W takim sklepie dostarczony towar wyładowywano bezpośrednio na półki. Żadnych ukrytych towarów. Reacher wiedział, na czym polega nowoczesny handel częściami. Czytywał gazety, które ludzie zostawiają w autobusach i restauracjach.
Читать дальше