– Bądź gotowa skręcić w zjazd za biblioteką-powiedział
Reacher.
Miał to być skręt w prawo. Tablica oznajmiła to ze sporym wyprzedzeniem. Przerywana linia, oddzielająca prawy pas od środkowego, zmieniła się w ciągłą. Potem ciągła przeszła w klin. Jadący dalej pomknęli lewym pasem. Oni zjechali na prawy i pozostali na nim. Klin poszerzył się i wypełnił skrzyżowanymi pasami. Przed nimi były żółte beczki. Minęli je i znaleźli się na zjeździe wiodącym za bibliotekę. Reacher obrócił się na fotelu i spojrzał przez tylną szybę. Nikt za nimi nie jechał.
– Zwolnij – polecił.
Dwieście jardów dalej zjazd zaczynał skręcać za gmach biblioteki, za wieżowiec z czarnego szkła. Szosa była dostatecznie szeroka, żeby poprowadzić na niej dwa pasy. Jednak promień skrętu sprawiał, że dwa szybko jadące obok siebie samochody mogłyby mieć problemy na zakręcie. Specjaliści z nadzoru ruchu drogowego chcieli tego uniknąć. Wybrali inne rozwiązanie. Wyznaczyli tylko jeden pas ruchu. Nieco szerszy niż zwykle, z poprawką na niewłaściwą ocenę szybkości. Pas biegł od lewej do prawej, przecinając zakręt pod znacznie szerszym kątem.
– Teraz jedź naprawdę wolno – rzekł Reacher.
Samochód zwolnił. Przed nimi po lewej pojawił się pół-księżycowaty kształt białych, krzyżujących się linii. Tuż obok
nich po prawej zaczynał się długi i cienki, biały trójkąt. Zwyczajne białe linie na asfalcie, wytyczające bezpieczny kierunek mchu.
– Zatrzymaj się – powiedział Reacher. – Tutaj, po prawej.
– Tu nie wolno się zatrzymywać – odparła Helen.
– Jakbyś złapała gumę. Stań. Tutaj.
Zahamowała i skręciła, kierując samochód na pasy ziemi niczyjej po prawej. Poczuli, jak opony podskakują na tych grubych białych liniach. Gwałtowne, rytmiczne wstrząsy. Rytm stał się wolniejszy, gdy samochód zwolnił.
Zatrzymała wóz.
– Cofnij trochę – powiedział Reacher.
Cofnęła, jakby chciała zaparkować przy betonowej balustradzie.
– A teraz jard do przodu. Podjechała jard.
– W porządku.
Opuścił szybę. Po lewym pasie jechało się gładko i spokojnie, lecz pomalowana w pasy ziemia niczyja, na której stanęli, była pokryta warstwą ziemi, śmieci i rozmaitych resztek pozostawionych tu w ciągu lat przez przejeżdżające pojazdy. Puszki, butelki, połamane kołpaki, okruchy szkła z reflektorów i plastikowe drzazgi z potrzaskanych zderzaków. W oddali po lewej jadące dalej pojazdy z warkotem mknęły po oddzielnym moście. Panował na nim spory ruch. Tutaj jednak czekali całą minutę, zanim następny pojazd przejechał tą samą drogą co oni. Samotny pick-up przejechał tak blisko nich, że podmuch zakołysał samochodem. Potem na zjeździe znów zrobiło się cicho.
– Słaby ruch – zauważył Reacher.
– Nigdy nie jest duży – odparła Helen. – Ten zjazd nie prowadzi w żadne uczęszczane miejsce. Kompletna strata pieniędzy. Oni chyba po prostu muszą nieustannie coś budować.
– Spójrz na dół – powiedział Reacher.
Estakada była wsparta na wysokich filarach. Szosa znajdowała się około czterdziestu stóp nad ziemią. Balustrada miała trzy stopy wysokości. Dalej, przed nimi i po prawej, były górne piętra budynku biblioteki. Miała ozdobny gzyms z rzeźbionego
wapienia i pokryty dachówkami dach. Ten był niemal na wyciągnięcie ręki.
– Co? – zapytała Helen.
Reacher wskazał kciukiem, a potem odchylił się, żeby mogła się przyjrzeć. Po prawej mieli widok na cały plac, przy czym wąskie przejście między brzegiem zbiornika fontanny a murkiem znajdowało się dokładnie naprzeciw nich. A za nim, idealnie na wprost, były drzwi wydziału komunikacji.
– James Barr był strzelcem wyborowym – powiedział Reacher. – Nie najlepszym, nie najgorszym, ale był jednym z naszych i szkolił się ponad pięć lat. Takie szkolenie ma pewien cel. Z ludzi, którzy niekoniecznie są sprytni, robi bardzo sprytnych, wbijając im do głów pewne reguły. Aż zaczną ich przestrzegać zupełnie odruchowo.
– Nie rozumiem.
– To jest miejsce, z którego strzelałby snajper. Tutaj, z autostrady. Ponieważ stąd widziałby swoje cele idące w jego kierunku. Szeregiem, w wąskim przejściu. Wycelowałby w jeden poruszający się cel i nic więcej nie musiałby robić. Cele weszłyby w pole ostrzału, jeden po drugim. Strzelać z boku jest znacznie trudniej. Cele przesuwają się stosunkowo szybko, trzeba odłożyć poprawkę i przesuwać lufę po każdym strzale.
– Ale on nie strzelał stąd.
– Właśnie o to mi chodzi. Powinien, ale nie zrobił tego.
– A zatem?
– Miał minivana. Powinien zaparkować go w tym miejscu, gdzie teraz stoimy. Dokładnie tutaj. Powinien przejść na tył wozu i otworzyć przesuwane drzwi. Powinien strzelać z wnętrza samochodu, Helen. Jego wóz miał przyciemnione szyby. Z mijających go samochodów nikt niczego by nie zauważył. Powinien oddać sześć strzałów, do znacznie łatwiejszych celów, a wtedy sześć łusek pozostałoby w samochodzie. Potem zamknąłby drzwi, wrócił za kierownicę i odjechał. Miałby znacznie lepsze stanowisko i nie zostawiłby żadnych śladów. Żadnych materialnych dowodów poza śladami opon na drodze, ponieważ niczego nie musiałby dotykać.
– Stąd jest dalej. Musiałby strzelać z większej odległości.
– Najwyżej siedemdziesiąt jardów. Barr potrafił celnie strzelać z pięciokrotnie większej odległości. Jak każdy wojskowy snajper. Dla M1A super match siedemdziesiąt jardów to jak strzał z przystawienia.
– Ktoś mógłby zapamiętać numery rejestracyjne. Wprawdzie rzadko, ale jeżdżą tu samochody. Ktoś mógł go zapamiętać.
– Tablice rejestracyjne jego wozu były zachlapane błotem. Zapewne celowo. Odjechałby niepostrzeżenie. Po pięciu minutach byłby pięć mil stąd. To lepsze od przedzierania się przez korki w centrum miasta.
Helen Rodin nic nie odparła.
– I spodziewał się pogodnego dnia – rzekł Reacher. – Mówiłaś mi, że tu przeważnie jest pogodnie. O piątej po południu zachodzące słońce miałby za plecami. Strzelałby ukryty w słońcu. To najlepsze stanowisko, o jakim może marzyć snajper.
– Czasami pada.
– To też by mu nie przeszkadzało. Deszcz zatarłby ślady jego opon w tym błocie. Tak czy inaczej, powinien przyjechać tutaj. Miał wszelkie możliwe powody, żeby być właśnie tu.
– Jednak nie był.
– Najwyraźniej.
– Dlaczego?
– Powinniśmy wrócić do twojego biura. Tam powinnaś teraz się znaleźć. Musisz opracować strategię.
***
Helen Rodin usiadła przy biurku. Reacher podszedł do okna i spojrzał na plac. Poszukał wzrokiem mężczyzny w grubym garniturze. Nie zauważył go.
– Jaką strategię? – spytała Helen. – Barr wybrał sobie stanowisko, to wszystko, i twoim zdaniem wybrał nie najlepiej, niezgodnie z wojskową doktryną sprzed czternastu lat, o której zapewne zapomniał w dniu, kiedy odszedł z wojska.
– Tego się nie zapomina – rzekł Reacher.
– To mnie nie przekonuje.
– Właśnie dlatego wypiął się na Chapmana. Ten też nie dałby się przekonać. Dlatego poprosił, żebyście ściągnęli mnie.
– A ciebie to przekonuje?
– Dziwi mnie, że wyszkolony strzelec wyborowy rezygnuje z idealnego stanowiska strzeleckiego na rzecz znacznie gorszego.
– W Kuwejcie strzelał z parkingu. Sam tak mówiłeś.
– Ponieważ tam miał idealną pozycję. Dokładnie naprzeciwko drzwi do budynku. Ci czterej faceci wyszli prosto na niego. I upadli jak kostki domina.
– Minęło czternaście lat. On nie jest już taki dobry, jak był. To wszystko.
Читать дальше