Zasada numer jeden, wstań i przygotuj się.
Zasada numer dwa, pokaż, co ich czeka.
Reacher wstał, powoli i zwinnie. Sześć stóp i pięć cali, dwieście pięćdziesiąt funtów, chłodne spojrzenie, ręce luźno opuszczone.
– Nazwał mnie kurwą – znów zaskomliła dziewczyna.
Zasada numer trzy, zidentyfikuj przywódcę.
Tamtych było pięciu. Taka piątka musi mieć jednego przywódcę, dwóch jego przybocznych i dwóch mniej entuzjastycznych pomocników. Załatw przywódcę oraz tych dwóch przybocznych, a będzie po wszystkim. Dwaj pozostali uciekną. Tak więc nie ma pięciu na jednego. W najgorszym razie trzech na jednego.
Zasada numer cztery: przywódcą jest ten, który wykona pierwszy ruch.
Pierwszy ruch należał do spasionego drągala po dwudziestce, ze strzechą słomianych włosów i okrągłą czerwoną twarzą. Dał krok naprzód, a pozostali poszli za jego przykładem, ustawiając się w wachlarzowatym szyku. Reacher też zrobił krok naprzód, wychodząc im na spotkanie. Ponieważ z tego kąta nie było innego wyjścia.
I dobrze.
Ponieważ zasada numer pięć głosi: nigdy się nie cofaj.
A zasada numer sześć: nie łam mebli.
Połamiesz umeblowanie baru, to właściciel zacznie rozmyślać o ubezpieczeniu, firmy ubezpieczeniowe wymagają protokołów policyjnych, a pierwszą reakcją mundurowych jest zgarnięcie wszystkich i wyjaśnienie sprawy później. Co zwykle sprowadza się do zasady: Wszystkiemu winien ten obcy.
– Nazwał mnie kurwą – powiedziała prosząco dziewczyna.
Jakby złamał jej serce. Stała nieco z boku, patrząc to na
tych pięciu facetów, to na Reachera. Poruszała głową jak kibic na meczu tenisa.
– Wychodzimy – powiedział dryblas.
– Najpierw zapłać rachunek – poradził mu Reacher.
– Później.
– Później nie będziesz w stanie.
– Myślisz?
– I na tym polega różnica.
– Jaka różnica?
– Między nami.
– Masz niewyparzoną gębę, koleś.
– To najmniejsze z twoich zmartwień.
– Nazwałeś moją siostrę kurwą.
– Ty wolisz sypiać z dziewicami?
– Wychodź, koleś, albo załatwię cię tutaj.
Zasada siódma: działaj, a nie reaguj.
– W porządku – powiedział Reacher. – Chodźmy na
zewnątrz.
Dryblas się uśmiechnął.
– Ja za wami – powiedział Reacher.
– Zostań tu, Sandy – polecił dryblas.
– Nie boję się widoku krwi – odparła.
– Na pewno cię cieszy – dodał Reacher. – Raz na cztery tygodnie jej widok przynosi ci ulgę.
– Wychodź – syknął drągal. – Już!
Odwrócił się i wraz z pozostałymi ruszył w kierunku drzwi. Poszli gęsiego, lawirując między stolikami. Tupiąc buciorami o podłogę. Dziewczyna o imieniu Sandy poszła za nimi. Inni goście schodzili im z drogi. Reacher położył na stole dwadzieścia dolarów i spojrzał na mecz. Ktoś wygrywał, ktoś przegrywał.
Podążył za dziewczyną zwaną Sandy. Za niebieskimi spodniami z lycry.
Tamci czekali na niego na chodniku. Rozstawili się w płytką podkowę. W odległości dwudziestu jardów na północ i na południe oraz po drugiej stronie ulicy paliły się latarnie. Każdy ze stojących rzucał trzy cienie. Neon nad barem barwił te
cienie różem i błękitem. Ulica była pusta. I cicha. Żadnego dźwięku prócz gwaru tłumionego przez drzwi baru.
Było ciepło. Nie za gorąco, nie za zimno.
Zasada ósma: ocenić sytuację.
Dryblas był mocno zbudowany i zaokrąglony, jak mors. Może dziesięć lat po szkole średniej. Nie miał złamanego nosa, blizn na łukach brwiowych ani zdeformowanych knykci. A więc nie był bokserem. Pewnie baseballista. Będzie walczył jak zapaśnik. Będzie próbował powalić przeciwnika na ziemię.
Zatem zaatakuje pochylony. Rzuci się głową naprzód.
Tak ocenił go Reacher.
I miał rację.
Facet wystartował jak z bloku, ze spuszczoną głową. Mierząc w pierś Reachera. Zamierzając odrzucić go w tył, żeby potknął się i upadł. Wtedy czterej pozostali mogliby go dopaść i skopać, ile dusza zapragnie.
Błąd.
Ponieważ zasada numer dziewięć głosi: nie atakuj bykiem Jacka Reachera.
A już na pewno nie wtedy, kiedy się tego spodziewa. Równie dobrze mógłbyś walić głową w mur.
Dryblas zaatakował, a Reacher obrócił się bokiem, lekko ugiął kolana i wymierzył mu w twarz cios, poparty całym ciężarem ciała i odbiciem z obu nóg.
Energia kinetyczna to wspaniała rzecz.
Reacher prawie się nie ruszył, ale dryblas odleciał wstecz, ogłuszony, zataczając się na sztywnych nogach, rozpaczliwie usiłując złapać równowagę, przebierając stopami w powietrzu. Wylądował sześć stóp dalej, na szeroko rozstawionych nogach, niczym wielka litera A.
Z zakrwawioną twarzą.
Teraz już miał złamany nos.
Załatwić przywódcę.
Reacher doskoczył i kopnął go w krocze, ale lewą nogą. Gdyby kopnął prawą, kawałki miednicy wyszłyby gościowi nosem. „Masz miękkie serce – mawiał mu kiedyś instruktor w wojsku. To cię pewnego dnia zgubi”.
Nie dziś, pomyślał Reacher. Nie tu. Drągal padł. Osunął się na kolana i upadł na twarz.
Reszta była naprawdę łatwa.
Następni dwaj zaatakowali w tej samej chwili i Reacher rozłożył jednego, waląc go bykiem w twarz, a drugiego łokciem w szczękę. Obaj upadli i nie ruszali się. Było po wszystkim, ponieważ pozostali dwaj uciekli. Dwaj ostatni zawsze uciekają. Dziewczyna o imieniu Sandy pobiegła za nimi. Niezbyt szybko. Nie pozwalały jej na to obcisłe spodnie i buty na wysokich obcasach. Jednak Reacher pozwolił jej uciec. Odwrócił się i kopnął każdego z jej trzech braci w żebra. Sprawdził, czy oddychają. Przejrzał zawartość ich kieszeni. Znalazł portfele. Obejrzał prawa jazdy. Potem zostawił je, wstał i odwrócił się, ponieważ usłyszał podjeżdżający samochód.
Przy krawężniku zatrzymała się taksówka. Wysiadła z niej Helen Rodin.
Rzuciła banknot kierowcy, który pospiesznie odjechał, demonstracyjnie patrząc prosto przed siebie. Helen Rodin stanęła na chodniku i wytrzeszczyła oczy. Reacher był dziesięć stóp od niej, wraz z trzema neonowymi cieniami i trzema nieruchomymi ciałami.
– Co się tu dzieje, do diabła? – zapytała.
– Ty mi powiedz – odparł. – Ty tu mieszkasz. Znasz tych palantów.
– Co to ma znaczyć? Co się stało?
– Chodźmy – zaproponował.
Poszli na południe szybkim krokiem, a na rogu skręcili na wschód. I znów na południe. Potem trochę zwolnili.
– Masz zakrwawioną koszulę – zauważyła Helen Rodin.
– To nie moja krew – odrzekł Reacher.
– Co się tam stało?
– Siedziałem w barze, oglądając mecz. Pilnując swojego nosa. Nagle jakaś nieletnia rudowłosa cizia zaczęła się do mnie przystawiać. Nie reagowałem, ale udało jej się znaleźć powód, żeby mnie spoliczkować. Wtedy rzuciło się na mnie pięciu facetów. Powiedziała, że to jej bracia. Wyszliśmy na zewnątrz.
– Pięciu?
– Dwaj uciekli.
– Po tym, jak pobiłeś pierwszych trzech?
– W obronie własnej. To wszystko. Użyłem minimum siły.
– Spoliczkowała cię?
– Uderzyła mnie w twarz.
– Co jej powiedziałeś?
– Nieważne, co jej powiedziałem. To było ukartowane. Dlatego pytam cię, czy tak bawią się tutejsi? Zaczepiając obcych w barze?
– Muszę się napić – powiedziała Helen Rodin. – Przyjechałam, żeby napić się z tobą drinka.
Reacher przystanął.
– No to wracajmy tam.
– Nie możemy tam wrócić. Mogli wezwać policję. Zostawiłeś trzech nieprzytomnych na chodniku.
Читать дальше