Po chwili kiwnęła głową.
– To przegrana sprawa, pod każdym względem. Zajmuje się nią pro publico bono . Ponieważ nikt inny jej nie weźmie. Franklin musi pilnować interesu.
– On nie będzie pracował za darmo, a ja tak?
– Pan musi. Sądzę, że i tak by pan to zrobił. Właśnie dlatego najpierw poszedł pan do mojego ojca. On jest pewny swego, to oczywiste. Sam pan widział. Ale mimo to chce pan zobaczyć dowody. Był pan skrupulatnym żandarmem. Perfekcjonistą. Będzie pan chciał wyjechać stąd z przekonaniem, że zrobił pan wszystko, co należało, zgodnie z pańską dewizą.
Reacher nic nie powiedział.
– W ten sposób będzie pan mógł wszystko naprawdę dokładnie sprawdzić – powiedziała. – To ich konstytucyjny
obowiązek. Muszą nam pokazać wszystko. Obrona ma prawo
zapoznać się z całym materiałem dowodowym.
Reacher nadal milczał.
– Nie ma pan wyboru – dodała. – Inaczej niczego
panu nie pokażą. Nie pokazują niczego obcym przychodzącym
z ulicy.
Naprawdę dokładnie sprawdzić. Spokojnie wyjechać z miasta. Nie mam wyboru.
– Dobrze – odparł Reacher.
– Proszę przejść cztery przecznice na zachód i jedną na południe. Tam jest posterunek policji. Ja pójdą na górę i zadzwonię do Emersona.
– Tak od razu?
– James Barr budzi się ze śpiączki. Chcę mieć to z głowy. Jutro większość dnia spędzę na szukaniu psychiatry, który zbada go za darmo. Niepoczytalność to wciąż nasz główny cel.
***
Reacher powędrował cztery przecznice na zachód i jedną na południe. Przeszedł pod estakadą i znalazł posterunek. Policja miała dla siebie cały kwartał. Większość tego terenu zajmował budynek komisariatu, a resztę rozległy parking w kształcie litery L. Stały na nim czarno-białe radiowozy, nie oznakowane wozy tajniaków, furgonetka ekipy kryminalistycznej oraz wóz SWAT. Sam budynek wzniesiono z glazurowanej pomarańczowej cegły. Miał płaski dach, a na nim gęstą sieć kabli. Kraty w oknach. Tu i ówdzie na otaczającym teren murze znajdował się drut kolczasty.
Reacher wszedł do środka, zapytał o drogę i znalazł Emersona, który czekał na niego za biurkiem. Natychmiast rozpoznał w nim policjanta z sobotnich wiadomości telewizyjnych. Ten sam facet, blady, spokojny, kompetentny, nie wysoki, nie niski. Sprawiał wrażenie człowieka, który jest policjantem od dnia urodzenia. Może nawet od dnia poczęcia. Miał to w porach skóry, w DNA. Ubrany był w spodnie z szarej flaneli i białą koszulę z krótkimi rękawami rozpiętą pod szyją. Krawata nie założył. Tweedowa marynarka wisiała na oparciu krzesła. Twarz i ciało miał trochę nieforemne, jakby kształtowane przez nieustanne naciski.
– Witamy w Indianie – powiedział.
Reacher się nie odezwał.
– Mówię to szczerze – rzekł Emerson. – Naprawdę. Uwielbiamy, kiedy starzy przyjaciele oskarżonych przybywają, żeby podważać zebrane przez nas dowody.
– Przyszedłem tu na prośbę jego adwokata – odparł Reacher. – Nie jako jego przyjaciel.
Emerson skinął głową.
– Sam naszkicuję panu obraz sytuacji – rzekł. – Potem
kierownik zespołu kryminalistyków poda panu szczegóły. Może
pan oglądać wszystko, co pan chce, i pytać o wszystko.
Reacher się uśmiechnął. Sam był policjantem przez trzynaście długich lat trudnej służby, więc znał ten język i wszystkie jego niuanse. Znał ten ton. Sposób, w jaki mówił Emerson, coś mu powiedział. Na przykład, że pomimo nieprzyjaznego przyjęcia ten facet w duchu jest zadowolony, widząc tu krytyka. Ponieważ jest absolutnie przekonany, że sprawa jest pewna jak w banku.
– Znał pan Jamesa Barra bardzo dobrze, mam rację? -
zapytał Emerson.
– A pan? – odparował Reacher.
Emerson przecząco pokręcił głową.
– Nigdy go nie spotkałem. Nie było żadnych znaków
ostrzegawczych.
– Miał pozwolenie na broń?
Emerson skinął głową.
– Była zarejestrowana i nieprzerabiana. Wszystkie egzemplarze.
– Polował?
Emerson ponownie zaprzeczył.
– Nie był członkiem NRA * i nie należał do żadnego klubu strzeleckiego. Nigdy nie widziano go na wzgórzach. Nigdy nie miał żadnych kłopotów z prawem. Po prostu zwyczajny spokojny obywatel. Nawet bardzo spokojny. Żadnych sygnałów ostrzegawczych.
– Spotykał się pan już z takimi przypadkami?
* National Rifle Association – Krajowe Stowarzyszenie Posiadaczy Broni Palnej
– Zbyt często. Jeśli liczyć Dystrykt Kolumbii, to Indiana zajmuje szesnaste miejsce na pięćdziesiąt jeden możliwych pod względem liczby zabójstw. Plasuje się wyżej niż Nowy Jork i Kalifornia. To miasto nie jest najgorsze w tym stanie, ale też nie najlepsze. Tak widzieliśmy tu już wszystko. Czasem są sygnały ostrzegawcze, a czasem nie, ale tak czy inaczej wiemy, co robimy.
– Rozmawiałem z Alexem Rodinem – powiedział Reacher. – Jest pod wrażeniem.
– Powinien być. Dobrze się spisaliśmy. Pański stary kumpel został posadzony sześć godzin po tym, jak oddał pierwszy strzał. Podręcznikowy przypadek, od początku do końca.
– Żadnych wątpliwości?
– Ujmijmy to tak. Napisałem raport w sobotę rano i od tej pory już niewiele myślałem o tej sprawie. Jest zamknięta. W najlepszym stylu, jaki widziałem, a widziałem ich wiele.
– Zatem czy przeglądanie zebranych dowodów ma jakiś sens?
– Na pewno ma. Mój kierownik sekcji kryminalistycznej aż piszczy, żeby się popisać. To porządny facet i zasługuje na chwilę chwały.
***
Emerson zaprowadził Reachera do laboratorium i przedstawił go jako analityka, a nie przyjaciela Jamesa Barra, co trochę poprawiło atmosferę. Potem go tam zostawił. Kierownikiem sekcji kryminalistycznej był poważny czterdziestoletni mężczyzna, który nazywał się Bellantonio. To nazwisko niezbyt do niego pasowało. Był wysoki, ciemnoskóry, chudy i zgarbiony. Wyglądał jak przedsiębiorca pogrzebowy. Podejrzewał, że James Barr przyzna się do winy. Uważał, że nie będzie miał swojego dnia w sądzie. To było oczywiste. Ułożył zebrane dowody w logicznym szeregu na długich stołach w zamkniętej części podziemnego policyjnego parkingu, żeby pokazać gościom to, czego nigdy nie pokaże sądowi.
Stoły były białe, wyglądały jak wypożyczone z bufetu i stały wzdłuż wszystkich ścian pomieszczenia, tworząc kwadrat. Nad
stolikami wisiały korkowe tablice z setkami przypiętych do nich zadrukowanych kartek. Każda kartka była umieszczona w plastikowej koszulce i zawierała opis leżącego pod nią przedmiotu. W samym środku kwadratu stał beżowy dodge caravan Jamesa Barra. Pomieszczenie było czyste i jasno oświetlone jarzeniówkami, a samochód wyglądał tu zwaliście i obco. Był stary, brudny, śmierdział benzyną, olejem i gumą. Przesuwane tylne drzwi były otwarte i Bellantonio przymocował w środku lampkę oświetlającą dywanik.
– Ładnie to wszystko wygląda – pochwalił Reacher.
– Najlepsza dokumentacja miejsca zbrodni, jaką zdarzyło mi się opracować – rzekł Bellantonio.
– Proszę mnie oprowadzić.
Bellantonio zaczął od styropianowego słupka. Ten stał na arkuszu pergaminu, wyglądając niezgrabnie, dziwnie i jakby nie na swoim miejscu, Reacher dostrzegł na nim proszek daktyloskopijny i przeczytał notatkę. Barr dotykał tego słupka, nie było co do tego wątpliwości. Zacisnął na nim prawą dłoń, tuż przy wierzchołku, gdzie słupek był najcieńszy. Kilkakrotnie. Zostawił odciski palców i dłoni. Zidentyfikowano je z łatwością. Było więcej punktów zgodności, niż domagałby się jakikolwiek sąd.
Читать дальше