– Pomoże pani mojemu bratu? – zapytała Rosemary Barr.
Helen Rodin zastanowiła się. Rozsądek nakazywał odpowiedzieć: Nie ma mowy. Wiedziała o tym. Nie ma mowy, zapomnij o tym, chyba oszalałaś? Z dwóch powodów. Po pierwsze, zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później czeka ją nieuniknione starcie z ojcem, ale czy akurat jest to właściwy moment? Po drugie, wiedziała, że pierwsze sprawy tworzą reputację prawnika. Wybiera się pewną drogę, po której kroczy się dalej. Właściwie etykietka obrońcy, do którego można się zwrócić, kiedy wszystko inne zawiedzie, nie byłaby taka zła. Jednak ta sprawa, która wzburzyła całe miasto, mogła mieć katastrofalne skutki dla jej kariery zawodowej. Tej strzelaniny nie uważano za przestępstwo. Uznano ją za zbrodnię. Przeciw ludzkości, przeciw społeczeństwu, przeciw próbie modernizacji śródmieścia, przeciw wszystkim mieszkańcom stanu Indiana. Tak jakby to spokojne miasto zmieniło się w Los Angeles, Nowy Jork lub Baltimore i osoba usiłująca to wytłumaczyć lub usprawiedliwić popełniłaby fatalny błąd. Niczym piętno Kaina naznaczyłoby ją to na resztę życia.
– Czy możemy zażądać odszkodowania od aresztu śledczego? – zapytała Rosemary Barr. – Za to, że dopuścili do
pobicia?
Helen Rodin znów się zawahała. Następny dobry powód do odmowy. Brak realizmu klienta .
– Może później – powiedziała. – Teraz nie wzbudzilibyśmy sympatii sędziego. Ponadto trudno wycenić procent utraty zdrowia, jeśli i tak czekała go kara śmierci.
– Zatem nie mogę pani dużo zapłacić – rzekła Rosemary Barr. – Nie mam pieniędzy.
Helen Rodin zastanowiła się po raz trzeci. Jeszcze jeden dobry powód do odmowy. Trochę za wcześnie, żeby podejmować się spraw pro publico bono .
Ale! Ale! Ale!
Oskarżony ma prawo do obrony. Tak głosi konstytucja. I jest niewinny, dopóki nie zostanie mu dowiedziona wina. A jeśli dowody były tak niezbite, jak twierdził jej ojciec, jej rola w tej sprawie byłaby marginalna. Po prostu sprawdziłaby materiał dowodowy. A potem doradziłaby oskarżonemu, żeby przyznał się do winy. Później tylko pilnowałaby jego tyłka, gdy ojciec przepuszczałby faceta przez tryby machiny sprawiedliwości. To wszystko. Można by to uznać za rutynowe postępowanie. Zgodnie z konstytucją. Przynajmniej taką miała nadzieję.
– W porządku – powiedziała.
– On jest niewinny – dodała Rosemary Barr. – Jestem tego pewna.
Zawsze są pewni, pomyślała Helen Rodin.
– W porządku – powtórzyła.
Potem powiedziała swojej nowej klientce, żeby przyszła do jej biura jutro o siódmej rano. Był to rodzaj testu. Siostra, która naprawdę wierzy w niewinność brata, przyjdzie na spotkanie o tak wczesnej porze.
***
Rosemary Barr zjawiła się punktualnie, o siódmej rano w poniedziałek. Franklin też tam był. Wierzył w Helen Rodin i postanowił zaczekać z wystawianiem rachunków, dopóki nie
upewni się, skąd wieje wiatr. Helen Rodin już od godziny siedziała za swoim biurkiem. W niedzielę po południu poinformowała Davida Chapmana, że przejmuje sprawę, i otrzymała od niego kasetę z jego pierwszego spotkania z Jamesem Barrem. Chapman z przyjemnością oddał jej tę sprawę i umył ręce. Helen przesłuchała taśmę tuzin razy wieczorem i tuzin razy w poniedziałek rano. Nikomu nie udało się wydobyć z Barra nic więcej. Może już nikomu się nie uda. Tak więc słuchała uważnie i wyciągnęła pierwsze wnioski.
– Posłuchajcie – powiedziała.
Kaseta była przewinięta i gotowa w starym magnetofonie wielkości pudełka do butów. Helen nacisnęła klawisz odtwarzania i wszyscy usłyszeli syk taśmy, oddechy oraz szuranie krzeseł, a potem głos Davida Chapmana: Nie pomogę panu, jeśli pan sam nie chce sobie pomóc. Potem długa cisza, w której słychać było tylko syk taśmy, i głos Jamesa Barra: Mają niewłaściwego faceta. Mają niewłaściwego faceta, powtórzył. Helen spojrzała na licznik przesuwu taśmy i przewinęła ją do miejsca, gdzie Chapman mówi: Nie ma sensu zaprzeczać. Potem znowu głos Barra: Sprowadźcie mi Jacka Reachera . Helen znów przewinęła taśmę do pytania Chapmana: Czy Jack Reacher jest lekarzem? Na taśmie nie było już nic więcej, tylko łoskot uderzeń w drzwi pokoju przesłuchań.
– W porządku – powiedziała Helen. – Sądzę, że on naprawdę wierzy w to, że tego nie zrobił. Przynajmniej tak twierdzi, a potem denerwuje się i kończy rozmowę, kiedy Chapman nie bierze go poważnie. To jasne, no nie?
– On tego nie zrobił – oświadczyła z naciskiem Rosemary Barr.
– Wczoraj rozmawiałam z ojcem – powiedziała Helen Rodin. – Mają niezbite dowody, pani Barr. Obawiam się, że on jednak to zrobił. Musi pani pogodzić się z tym, że siostra może nie znać brata tak dobrze, jak jej się zdaje. Albo że mógł się zmienić, nawet jeśli tak dobrze go znała.
Zapadła długa cisza.
– Czy ojciec był z panią szczery, mówiąc o dowodach? -
spytała Rosemary.
– Musiał – odparła Helen. – I tak się z nimi zapoznamy.
To część procedury. Muszą być poparte pisemnymi zeznaniami,
złożonymi pod przysięgą. Blef nie miałby sensu.
Nikt się nie odezwał.
– Mimo to możemy jeszcze pomóc pani bratu – przerwała milczenie Helen. – On wierzy, że tego nie zrobił. Po wysłuchaniu tej taśmy jestem tego pewna. Tak więc teraz ma urojenia. A przynajmniej miał je w sobotę. Zatem może w piątek też miał urojenia.
– W jaki sposób to może mu pomóc? – zapytała Rosemary Barr. – W ten sposób nadal przyznajemy, że to zrobił.
– Konsekwencje byłyby inne. Gdyby wyzdrowiał. Leczenie w szpitalu psychiatrycznym byłoby o wiele lepsze od pobytu w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
– Chce pani, żeby uznano go za niepoczytalnego?
Helen kiwnęła głową.
– To nasza najlepsza linia obrony. I jeśli obierzemy ją już teraz, może zaczną go lepiej traktować jeszcze przed procesem.
– On może umrzeć. Tak powiedzieli lekarze. Nie chcę, żeby umarł jako przestępca. Chcę go oczyścić.
– Jeszcze nie został osądzony. Ani skazany. W oczach prawa nadal jest niewinny.
– To nie to samo.
– Nie – powiedziała Helen. – Chyba nie.
Znów zapadła długa cisza.
– Spotkajmy się tu znowu o dziesiątej trzydzieści – zaproponowała Helen. – Opracujemy strategię. Jeśli naszym celem ma być zmiana szpitala, powinniśmy zabrać się do tego jak najszybciej.
– Musimy znaleźć tego Jacka Reachera – powiedziała Rosemary Barr.
Helen skinęła głową.
– Podałam jego nazwisko Emersonowi i mojemu ojcu.
– Dlaczego?
– Ponieważ ludzie Emersona przetrząsnęli dom pani brata. Mogli znaleźć adres lub numer telefonu. A mój ojciec musi
o nim wiedzieć, ponieważ chcemy umieścić tego faceta na liście świadków obrony, a nie oskarżenia. On może nam pomóc.
– Może dostarczyć alibi.
– W najlepszym razie może być kumplem z wojska.
– Nie wiem jakim cudem – rzekł Franklin. – Różnica stopni i różne formacje.
– Musimy go odnaleźć – powtórzyła Rosemary Barr. – James prosił o to, prawda? To musi coś oznaczać.
Helen znów skinęła głową.
– Istotnie, chciałabym go odnaleźć. On mógłby coś dla nas mieć. Może jakąś istotną informację. A przynajmniej naprowadzić nas na coś, co moglibyśmy wykorzystać.
– Reacher jest nieuchwytny – powiedział Franklin.
***
Tymczasem Reacher był o dwie godziny jazdy od nich, siedział w autobusie jadącym z Indianapolis. Podróż była długa, ale dość przyjemna. Sobotnią noc spędził w Nowym Orleanie, w motelu przy dworcu autobusowym. Niedzielną w Indianapolis. Więc wyspał się, najadł i wziął prysznic. Głównie jednak kołysał się, kiwał i drzemał w autobusach, oglądając widoki za oknem, obserwując amerykański chaos i ciesząc się wspomnieniem chwil spędzonych z Norweżką. Całe jego życie było właśnie takie. Mozaika wielu fragmentów. Szczegóły i konteksty blakły i zacierały się w pamięci, ale uczucia i doznania z czasem tworzyły gobelin dobrych i złych wspomnień. Nie wiedział jeszcze, jakim będzie Norweżka. W tym momencie myślał o niej jako o straconej okazji. Jednak i tak wkrótce by odpłynęła. Albo on by to zrobił. Interwencja CNN przyspieszyła to, ale może tylko odrobinę.
Читать дальше