Tym razem granat z moździerza uderzył bardzo blisko, obok przęsła mostu, wzbijając fontannę wody. Marquez uważnie przyjrzał się skrajowi lasu, zapiął kamizelkę kuloodporną, którą do tej pory miał rozpiętą, i położył rękę na kamerze. I on, i Barles wiedzieli równie dobrze, co zapowiadały moździerze: Muzułmanie oczyszczają okolicę przed próbą przejścia przez most. Ale chorwaccy saperzy na pewno wysadzą go wcześniej, kiedy będą mieli pewność, że żaden spóźnialski już nie będzie miał szans przejść przez metalową kładkę. Właściwie to dziwne, że do tej pory jeszcze go nie wysadzili.
Tak naprawdę to leżeli na skarpie właśnie z powodu tego mostu. Od trzech lat pracowali w byłej Jugosławii i zebrali już całkiem pokaźną kolekcję obrazków z mostami nietkniętymi i zburzonymi: Mostar, Caplina, Bijela, Vukovar, Dubica, Petrinja. Mieli je sfilmowane we wszystkich kolorach i rozmiarach, z wszelkich możliwych materiałów, czasem jak przechodzili po nich tego samego dnia w jedną stronę i z powrotem, między uciekinierami i wśród wybuchających bomb, z Serbami, Chorwatami albo Armiją depczącymi im po piętach. Mieli tych mostów na pęczki. Cała cholerna Bośnia jest pełna rzek i metalowych albo betonowych konstrukcji, służących do przechodzenia nad nimi. Ale dla obu, a zwłaszcza dla Marqueza, most w Bijelo Polje był czymś wyjątkowym. Jak mawiali, był to most czarnej stopy.
II. DUŻO CZOŁGI, TUTTO KAPUT
Obsesja Marqueza na punkcie mostów trwała od trzech lat. Zaczęła się jesienią 1991, kiedy most w Petrinji umknął mu o włos, a Christiane Amanpour z CNN spóźniła się na wojnę. Marquez miał już całe tuziny mostów nietkniętych lub zburzonych, ale dotąd nie uchwycił momentu, gdy jakiś most wylatuje w powietrze. Jeszcze żadnemu zawodowemu kamerzyście nie udało się to w byłej Jugosławii. Sfilmowanie mostu mówiącego właśnie: no to cześć, wydaje się łatwe, ale wcale takie nie jest. Po pierwsze, trzeba tam być. To nie zawsze jest możliwe, bo ludzie nie ogłaszają wszem i wobec, że zamierzają coś zburzyć. Po prostu zakładają ładunki wybuchowe, wysadzają, i już. Poza tym, choć nawet się wie lub podejrzewa, że jakiś most wyleci w powietrze, trzeba mieć pod ręką kamerę i filmować dokładnie w chwili wydarzenia. To znaczy, trzeba tam być i trzeba filmować. A istnieje mnóstwo rzeczy stojących na przeszkodzie filmowaniu. Na przykład kiedy do ciebie strzelają. Albo kiedy spada tyle bomb, że nikt nie jest w stanie podnieść głowy. Albo kiedy żołnierze zajmujący się tą sprawą nie pozwalają ci kręcić. Również, zgodnie ze znanym prawem Murphy'ego – kromka chleba zawsze spada na ziemię stroną posmarowaną masłem – wysadzenie mostu, jak większość rzeczy dziejących się na wojnie, zdarza się dokładnie w chwili, kiedy masz wyłączoną kamerę albo właśnie zmieniasz taśmę, albo właśnie skoczyłeś na moment do samochodu, bo wyczerpały się baterie, albo właśnie rozpinasz rozporek, jak Ted Stanford. Tak. Kolega Murphy jest stałym towarzyszem reporterów pracujących na wojnach. Często zresztą traktują go jak jeszcze jednego członka ekipy. Również często wspomina się jego mać.
– Jak stoisz z baterią? – zapytał Barles.
Marquez spojrzał na wskaźnik. W porządku. Ma zapas, jeśli sprawy nie będą się zbyt przeciągać. Nie chciał ryzykować wyłączenia kamery, na wypadek gdyby wysadzenie miało nastąpić przed ośmioma sekundami, które muszą upłynąć od włączenia do chwili, kiedy kamera znów zacznie działać. Po drugiej stronie drogi, w rowie obok zwłok żołnierza podobnego do Sekssymbola, leżały hełm i plecak Barlesa, w nim bateria i zapasowa taśma, razem z mikrofonem do robienia wejść. W zasadzie powinno to wystarczyć, choć więcej materiału było w nissanie zaparkowanym za szopą przy drodze. Ekipy telewizyjne poruszają się po świecie dźwigając straszliwą ilość sprzętu; to dosyć przeszkadza, zwłaszcza kiedy trzeba uciekać. Barles często tęsknił do czasów, gdy przez dwanaście lat był specjalnym wysłannikiem dziennika “Pueblo", i ze śpiworem i torbą przerzuconą przez ramię mógł spędzić trzy miesiące na Środkowym Wschodzie albo w Afryce.
Zauważył, że Marquez układa się wygodniej na skarpie, tak ustawiając kamerę, by dobrze objąć most, przymierzając się do kręcenia z okiem przytkniętym do wizjera. Teleobiektyw wysuwał się w przód i cofał, a pierścień ostrości sunął z prawej na lewą i z powrotem. Potem Marquez oparł się i rozejrzał dookoła, a Barles zrozumiał, że oblicza drogę lotu odłamków, kiedy most będzie wylatywał w powietrze.
– Za blisko – powiedział Marquez.
Cofnęli się wzdłuż skarpy o dziesięć metrów i znów położyli. Marquez sprawdził obraz w kamerze i robił wrażenie zadowolonego. Teraz odgłosy strzałów ze strony Bijelo Polje wydawały się słabsze.
Trzy lata wcześniej, w Petrinji, Marquez był o włos od własnego mostu. Przeszli po nim w tamtą stronę, dotarli do wioski podczas serbskiej ofensywy, kiedy chorwaccy obrońcy przegrywali z jugosłowiańskim wojskiem federalnym. Barles stał na środku głównej ulicy i nagrywał materiał, improwizował coś w rodzaju:
Petrinja za chwilę się podda, i tak dalej, gdy pojawiła się mała grupa uciekających Chorwatów. Jeden z nich, grubasek w strażackim hełmie i z myśliwską strzelbą, zatrzymał się przed kamerą i wybełkotał w okropnym włoskim:
– Dużo czołgi, tutto kaput . Nema soldati i nema nic. Io sono ostatni i zwiewam.
Użył niemal dokładnie tych słów. W tej samej chwili serbski czołg pojawił się u wylotu alei, a Marquez stojący pośrodku ulicy sfilmował kule, które przeleciały między jego nogami i trafiły w człowieka, który, już leżąc na ziemi z RPG-7 w ręce, próbował trafić w czołg. Potem wszyscy uciekali, zrobił się potworny zamęt, ranny krwawił na ziemi, a Barles wszedł w kadr – było zostać pielęgniarką, dupku – żeby zatamować mu krwotok, nagle z bliska padł wystrzał i wszyscy, łącznie z rannym kuśtykającym na jednej nodze, zniknęli z kadru, a Marquez, który rozpoczął ujęcie od zbliżenia przestrzelonego uda, przeszedł niewzruszony do planu ogólnego. Kilka godzin później te zdjęcia obiegły cały świat, a TVE wykorzystywała je przez cały następny rok jako reklamę swoich serwisów informacyjnych; choć w tamtej chwili Marqueza i Barlesa serwisy informacyjne gówno obchodziły. Uciekali z całą resztą w kierunku mostu, mając czołgi za plecami, a Barles pamiętał, że równie szybko uciekał tylko w 1982 przed izraelskimi merkavami, które pilnowały drogi między Sajdą i Bejrutem, kiedy Manu Leguineche myślał, że już go zabili i pytał po szpitalach, czy nie ma tam sahafi espani , Hiszpana, któremu zrobili kuku. Ale od biegu w Sajdzie minęło dziesięć lat i teraz Barles i Marquez, i pewnie też Manu, mieli dużo słabsze nogi niż wtedy. Dotarli bez tchu na drugą stronę mostu w Petrinji, który miał na sobie dość ładunków wybuchowych, żeby wysadzić w powietrze zagrzebską katedrę. Marquez rzucił się na ziemię i zaczął przygotowywać kamerę.
– Chcę mieć ten most – powiedział.
Ale go nie miał. Wysadzenie opóźniało się, a pora emisji zbliżała. Dwadzieścia minut później musieli się wycofać, pozostawiając nietknięty most, i dokładnie wtedy pojawiła się Christiane Amanpour z Rustem, kamerzystą z CNN, zwalistym facetem, spokojnym i miłym, eksżołnierzem marines z Wietnamu.
– Macie przerąbane, tu już nie ma wojny – powiedział im Marquez.
I taka była prawda. Barles i on byli jedyną ekipą, która obserwowała poddanie Petrinji. Christiane i Rust wrócili razem z nimi do Zagrzebia i wytargowali parę ujęć w zamian za możliwość montażu na ich sprzęcie w hotelu Intercontinental. Rust był porządnym człowiekiem, i jeszcze dużo później, podczas nudnych wieczorów w hotelu Holiday Inn w Sarajewie, często cytował, ubawiony, słowa Marqueza:
Читать дальше