Myślała o tym, przebierając się, zapalając papierosa i siadając przed obrazem, żeby usunąć kolejne partie starego werniksu. Właśnie wykonała pierwsze ruchy wacikiem, kiedy stojący na dywanie telefon zadźwięczał trzeci raz.
Przyciągnęła go do siebie za kabel i zdjęła słuchawkę. Przez następne piętnaście, może dwadzieścia sekund nie usłyszała absolutnie nic, mimo bezskutecznych “halo”, jakie coraz bardziej rozdrażniona rzucała do mikrofonu. Po jakimś czasie wystraszona zamilkła i wsłuchiwała się jeszcze przez kilka sekund, wstrzymując oddech, by w końcu odłożyć słuchawkę. Nagle ogarnęła ją niespodziewana fala mrocznej, irracjonalnej paniki. Julia popatrzyła na aparat na dywanie, jakby widziała tam jadowite, czarne, lśniące zwierzę, i wzdrygnęła się raptownie, potrącając przy tym łokciem słoiczek z terpentyną.
Ten ostatni telefon naprawdę ją przeraził. Dlatego kiedy zadzwoniono do drzwi, znieruchomiała w drugim końcu pokoju. Zareagowała dopiero przy trzecim dzwonku. Rano, po wyjściu z antykwariatu z dziesięć razy zdążyła się już uśmiać z własnej miny. Teraz jednak nie miała najmniejszej ochoty do śmiechu. Zanim otworzyła drzwi, zatrzymała się na chwilę, żeby wyciągnąć z torebki małego derringera, odbezpieczyć go i wsunąć do kieszeni dżinsów. Jej nikt nie załatwi w wannie.
Muńoz otrząsnął wodę z płaszcza i stanął niemrawo w przedpokoju. Deszcz przylepił jego włosy do głowy, krople ściekały mu jeszcze po czole i czubku nosa. W kieszeni miał małe szachy magnetyczne, zawinięte w torbę z supermarketu.
– Znalazł pan rozwiązanie? – spytała Julia, zamknąwszy za nim drzwi.
Szachista wtulił głowę w ramiona z wyrazem nieśmiałego zawstydzenia na twarzy. W obcym domu czuł się niezręcznie, a młody wiek i uroda Julii wcale nie polepszały sytuacji.
– Jeszcze nie. – Popatrzył ze smutkiem na kałużę, którą utworzyła na podłodze kapiąca z płaszcza woda. – Dopiero wyszedłem z pracy… Wczoraj umówiliśmy się na tę godzinę – zrobił dwa kroki i znów się zatrzymał, jakby nie wiedział, czy ma zdjąć płaszcz, czy w nim pozostać. Julia wyciągnęła rękę, więc ostatecznie się rozebrał. Po chwili wchodził za nią do pracowni.
– Na czym polega problem?
– Nie ma problemu. Zasadniczo. – Muńoz jak poprzednio rozejrzał się po pomieszczeniu bez ciekawości. Może szukał punktu oparcia, który pomógłby mu dostosować się do okoliczności. – To tylko kwestia zastanowienia i czasu, nic więcej. A ja naprawdę myślę tylko o tym.
Stał pośrodku pokoju z kompletem szachów w dłoniach. Julia widziała, że wpatruje się w obraz. Nie musiała podążać za jego wzrokiem, by wiedzieć, w które miejsce konkretnie. Wyraz twarzy zmienił mu się natychmiast, już nie był onieśmielony, a pewny siebie i niezwykle skupiony. Jak hipnotyzer, którego w lustrze zaskoczyły jego własne oczy.
Odłożył szachy na stół i zbliżył się do obrazu. Ściślej mówiąc, dokładnie do miejsca, gdzie namalowana była szachownica i bierki, jakby nie było tam całej reszty, ani komnaty, ani postaci. Pochylił się i zaczął się przyglądać szachownicy znacznie bardziej badawczo niż poprzedniego dnia. W tym momencie Julia pojęła, że mówiąc “ja myślę tylko o tym”, nie przesadził ani trochę. Uwaga, z jaką patrzył, świadczyła, że jest zajęty czymś ważniejszym niż rozwiązywanie cudzych problemów.
Po długim zastanowieniu odwrócił się do Julii.
– Dzisiaj rano odtworzyłem dwa ostatnie ruchy – rzekł bez cienia pychy, raczej może przepraszająco, jak gdyby wstydził się tak mizernego wyniku. – Potem natrafiłem na problem… Chodzi o niezwykłe usytuowanie pionów. – Pokazał palcem namalowane bierki. – To nie jest konwencjonalna partia.
Julia czuła się zawiedziona. Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła przemoczonego Muńoza z szachami w kieszeni, myślała, że rozwiązanie jest tuż, tuż. Rzecz jasna szachista nie wiedział, że sprawa jest pilna i do tego niezwykle pogmatwana. Ale i tak nie ona mu o tym powie. Przynajmniej na razie.
– Pozostałe ruchy nas nie obchodzą – powiedziała. – Trzeba tylko sprawdzić, kto zbił białego konika.
Muńoz pokręcił głową.
– Poświęcam pani cały mój wolny czas. – Zamilkł na chwilę, jakby obawiał się, że swoimi słowami wkroczył na zbyt intymny teren. – Wszystkie ruchy mam w głowie, gram tę partię naprzód i wstecz… – znów się zawahał, po czym skrzywił usta w nieobecnym, bolesnym, słabym uśmiechu. – Jest w naszej rozgrywce coś niezwykłego…
– Nie tylko w rozgrywce – spojrzenia obojga pobiegły ku malowidłu. – Problem polega na tym, że Cesar i ja widzimy ją jako część obrazu i nie umiemy znaleźć tam niczego więcej… – Julia zastanowiła się nad własnymi słowami. – A może reszta obrazu jest tylko uzupełnieniem samej partii.
Muńoz skinął lekko głową, a Julii zdawało się, że ten ruch trwa wieczność. Jego powolne gesty, ciągnące się znacznie dłużej, niż naprawdę tego wymagały, pozostawały chyba w ścisłym związku ze sposobem rozumowania.
– Myli się pani, twierdząc, że nic pani tu nie widzi. Widzi pani wszystko, tylko nie umie pani zinterpretować… – Szachista pokazał dzieło van Huysa krótkim ruchem podbródka. – Uważam, że sprawa sprowadza się do różnicy w punktach widzenia. Mamy przed sobą poziomy, które się na siebie nakładają. Obraz jest płaszczyzną przypominającą szachownicę, na której znajdują się postacie. Te postacie z kolei grają przy szachownicy, która rządzi bierkami… To wszystko zostało dodatkowo odbite w tym lustrze po lewej stronie… A jeśli chce pani jeszcze bardziej skomplikować całą rzecz, może pani dopisać kolejny poziom: nasz, z którego kontemplujemy tę scenę albo kilka następujących po sobie scen. Gmatwając dalej, dołóżmy poziom malarza, który wyobraził sobie nas, widzów, spoglądających na jego dzieło…
Mówił beznamiętnie, z nieobecną miną, jakby czytał monotonny, raczej umiarkowanie istotny opis, któremu poświęca swoją uwagę tylko po to, by zadowolić innych. Julia aż prychnęła oszołomiona.
– Ciekawe, że tak pan to widzi.
Szachista znów pokręcił głową, nie odrywając wzroku od obrazu.
– Nie wiem, co panią tak dziwi. Ja widzę szachy. Nie jedną partię, ale wiele. Które w gruncie rzeczy są tą samą partią.
– To dla mnie za skomplikowane.
– Nieprawda. Teraz poruszamy się na poziomie, na którym można zdobyć sporo informacji: na poziomie rozgrywanej partii. Jak to rozwiążemy, możemy odnieść wyciągnięte wnioski do reszty obrazu. To tylko kwestia logiki. Logiki matematycznej.
– Nigdy nie podejrzewałam, że matematyka może mieć tu zastosowanie.
– Do wszystkiego ma. Wszelki sztucznie stworzony świat, jak na przykład ten obraz, rządzi się tymi samymi regułami, co świat rzeczywisty.
– Szachy też?
– Zwłaszcza szachy. Tyle że myśli szachisty płyną na innym poziomie niż myśli amatora: jego logika nie pozwala mu rozpatrywać możliwych, ale niewłaściwych ruchów, bo je automatycznie wyklucza… Podobnie zdolny matematyk podczas konstruowania twierdzeń nigdy nie bada fałszywych tropów, tymczasem ludzie mniej utalentowani muszą tak się posuwać, od błędu do błędu.
– A pan nie popełnia błędów?
Muńoz oderwał wzrok od obrazu i powoli zwrócił go na dziewczynę. W kącikach ust majaczył mu cień uśmiechu, ale pozbawionego śladu wesołości.
– W szachach nigdy.
– Skąd pan wie?
– Podczas gry człowiek staje wobec nieskończoności możliwych sytuacji. Czasami można zastosować proste reguły, czasem trzeba się uciec do innych reguł po to, żeby stwierdzić, jaką prostą regułą należy się kierować… Powstają też sytuacje nieznane, wtedy trzeba wyobrazić sobie nowe reguły, które zawrą w sobie albo wykluczą dotychczasowe… Błąd popełnia się tylko przy wyborze tej czy innej zasady: w momencie decyzji. A ja wykonuję ruch tylko wówczas, gdy wykluczę wszelkie niewłaściwe reguły.
Читать дальше