– To ciekawe – odezwała się Menchu.
– Nawet nie mają panie pojęcia, do jakiego stopnia. Bach, jak zresztą wielu artystów, lubił pułapki. Nieustannie stosował fortele, żeby nabrać publiczność: drobne sztuczki z nutami czy literami, pomysłowe wariacje, nietypowe fugi. A przede wszystkim manifestował kolosalne poczucie humoru… Na przykład w jednym z utworów sześciogłosowych po kryjomu wprowadził własne nazwisko do dwóch najwyższych głosów. Ale nie ograniczajmy się tylko do muzyki: Lewis Carroll, nie dość, że matematyk i pisarz, to jeszcze wielbiciel szachów, w wierszach przemycał akrostychy… Jest wiele inteligentnych sposobów na ukrycie pewnych informacji w muzyce, w wierszu czy w obrazie.
– Bez wątpienia – odrzekła Julia. – Symbole i tajemne klucze często pojawiają się w sztuce. Nawet w sztuce współczesnej… Tyle że nie zawsze mamy informacje, które pomogłyby nam odczytać te tajemne przesłania, zwłaszcza sprzed wielu lat. – Teraz ona zapatrzyła się w puste miejsce na ścianie. – Ale w wypadku Partii szachów dysponujemy paroma punktami zaczepienia. I możemy spróbować.
Belmonte oparł się w swoim wózku inwalidzkim i kiwając głową wbił w Julię przebiegłe spojrzenie.
– Proszę informować mnie na bieżąco – powiedział. – Zapewniam panie, że nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności.
Właśnie żegnali się w przedpokoju, kiedy nadjechała bratanica Belmontego z mężem. Lola, kobieta chuda i sucha, grubo po trzydziestce, miała rude włosy i drapieżne oczka. Ubrana była w skórzany płaszcz. Prawą ręką trzymała się lewego łokcia męża, szczupłego bruneta, na oko młodszego od niej. Wspaniała opalenizna tuszowała przedwczesną łysinę. Nawet gdyby gospodarz nie wspomniał, że jego przyszywany bratanek w życiu nie splamił się pracą, Julia bez trudu dostrzegłaby, że Alfonso uwielbia żyć jak najmniej się wysilając. Niewielkie woreczki pod oczami potęgowały wrażenie bon vivanta. Wyraz twarzy miał chytry, z lekka cyniczny, czego bynajmniej nie maskowały duże, wyraziste, niemalże lisie usta. Nosił niebieski blezer ze złotymi guzikami, bez krawata, i na kilometr można było wyczuć, że w porze aperitifu można go znaleźć w eleganckich kafejkach, nocą zaś w modnych barach, i że ruletka czy karty nie mają przed nim żadnych tajemnic.
– Moja bratanica Lola i jej mąż Alfonso – przedstawił ich Belmonte. Bratanica przywitała się bez entuzjazmu, natomiast jej małżonek wykazał nadspodziewane zainteresowanie, przytrzymując dłoń Julii nieco dłużej, niż nakazywała potrzeba chwili, i obrzucając dziewczynę taksującym spojrzeniem. Następnie zwrócił się do Menchu, mówiąc jej po imieniu. Byli chyba starymi znajomymi.
– Panie przyszły w sprawie obrazu – powiedział Belmonte.
Alfonso cmoknął językiem.
– Jasne, obrazu. Twojego słynnego obrazu.
Gospodarz wprowadził przybyłych w nowe szczegóły. Alfonso trzymał ręce w kieszeniach i uśmiechał się do Julii.
– Jeśli obraz miałby zyskać przez to na wartości czy w ogóle, to bardzo dobra wiadomość – powiedział do niej. – Może nas pani odwiedzać, kiedy pani chce, i robić nam podobne niespodzianki. Uwielbiamy niespodzianki.
Lola nie podzielała zadowolenia męża.
– Musimy to przedyskutować – rzekła z rozdrażnieniem. – Kto nam zagwarantuje, że obraz się nie zniszczy?
– Byłaby to strata niepowetowana – zaznaczył Alfonso, nie spuszczając wzroku z Julii. – Ale nie wierzę, żeby ta młoda osoba mogła nam zrobić coś podobnego.
Lola Belmonte spojrzała na niego zniecierpliwiona.
– Nie wtrącaj się, to moja sprawa.
– Mylisz się, najdroższa. – Alfonso uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nie podpisaliśmy intercyzy.
– Powtarzam, nie wtrącaj się.
Alfonso odwrócił się do niej powoli. Lisi wyraz jeszcze mocniej zarysował się na jego twarzy. Teraz uśmiech był zimny i ostry jak nóż i widząc to, Julia pomyślała, że być może przyszywany bratanek wcale nie jest tak niegroźny, na jakiego wygląda. Oj, niełatwo prowadzić wspólne interesy z kimś, kto się tak uśmiecha.
– Nie bądź śmieszna… kochanie.
W owym “kochanie” nie było śladu czułości i Lola Belmonte doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Z wyraźnym trudem ukrywała upokorzenie i wściekłość. Menchu zrobiła krok do przodu z misją pokojową.
– Już rozmawiałyśmy o tym z don Manuelem – oświadczyła. – Stryj państwa się zgadza.
To kolejny aspekt całej sytuacji – uznała Julia, nie mogąc wyjść ze zdumienia. Oto bowiem inwalida obserwował sprzeczkę ze swojego wózka, siedząc z założonymi rękoma jak widz, który na własną prośbę odsunął się na bok i teraz uczestniczy w kłótni z pozycji złośliwego podglądacza.
Ale postacie – pomyślała. – Ale rodzinka.
– Otóż to – potwierdził starzec, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Ja się zgadzam. W zasadzie.
Bratanica wykręciła dłonie, aż zadźwięczały bransoletki. Odczuwała wyraźny niepokój. Albo wściekłość. A może obydwie rzeczy naraz.
– Ale, stryju, musimy o tym porozmawiać. Nie wątpię w dobrą wolę tych szanownych pań…
– To jeszcze młode panny – wtrącił jej mąż, nie przestając uśmiechać się do Julii.
– Panny, wszystko jedno – rozdrażnionej Loli Belmonte artykułowanie słów przychodziło z widoczną trudnością. – Powinny się były skonsultować także z nami.
– Jeśli o mnie chodzi – odezwał się Alfonso – to mają panie moje błogosławieństwo.
Menchu bezczelnie się w niego wpatrywała i już, już miała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Wreszcie spojrzała na bratanicę.
– Słyszy pani, co mówi pani małżonek.
– To nie ma znaczenia. Ja jestem spadkobierczynią.
Belmonte uniósł chudą rękę, jakby prosił o głos w dyskusji.
– Ja ciągle jeszcze żyję, Lolita… Spadek przyjdzie w odpowiednim czasie.
– Amen – dodał Alfonso.
Jego żona zjadliwie wycelowała kościsty podbródek ku Menchu i w tym momencie Julii przyszło do głowy, że Lola Belmonte zaraz się na nie rzuci. Z tymi długimi paznokciami i twarzą drapieżnego ptaka mogła być niebezpieczna. Pod wpływem adrenaliny Julia poczuła wręcz, że jest gotowa stawić jej czoło. Nie była może mistrzynią sportu, ale w dzieciństwie Cesar nauczył ją paru podstępnych sztuczek, skutecznych w walce z piratami. Na szczęście cała agresja bratanicy skończyła się na spojrzeniu. Kobieta w końcu odwróciła się na pięcie i opuściła przedpokój.
– Dam paniom znać – rzuciła jeszcze. W korytarzu słychać było oddalający się wściekły stukot obcasów.
Alfonso, wciąż z rękami w kieszeniach, uśmiechał się z niebiańskim spokojem.
– Proszę nie mieć jej tego za złe. – Tu zwrócił się do Belmontego: – Prawda, proszę stryja? W gruncie rzeczy Lolita to złota osoba… Dusza człowiek.
Inwalida skinął głową, ale myślami najwyraźniej był nieobecny. Pusty prostokąt na ścianie stale przykuwał jego uwagę, jakby skrywał jakieś znaki tajemne, które tylko jego zmęczone oczy mogły rozszyfrować.
– Czyli że znałaś wcześniej jej męża – powiedziała Julia, ledwie wyszły na ulicę.
Menchu potwierdziła ruchem głowy, oglądając jednocześnie wystawę jakiegoś sklepu.
– To było dawno – pochyliła się, chcąc odczytać cenę pary butów – ze trzy, cztery lata temu.
– Teraz rozumiem, skąd się wziął ten obraz… To on ci zaproponował interes, a nie stary.
Menchu uśmiechnęła się przewrotnie.
– Punkt dla ciebie, ślicznotko. Trafiłaś. Między nami było coś, co swoim powściągliwym językiem nazwałabyś romansem… Już kopę lat, ale kiedy wyszła sprawa van Huysa, był łaskaw pomyśleć o mnie.
Читать дальше