– Wiem – odparł. – Ja również to czuję.
Mimowolnie obrzuciłem go zaskoczonym spojrzeniem.
– I co się tak gapisz? Wiem, że sprawa jest przegrana, a jednak dużo o tym myślę.
– Nigdy nic nie wiadomo. Urząd adopcyjny staje się coraz bardziej liberalny.
Poluźnił trochę pasek od spodni i posmarował masłem kromkę chleba.
– Ale nie aż tak! – Roześmiał się. – Poza tym Rick i ja nie spełniamy podstawowych warunków dla macierzyństwa… czy jak to nazwać. Możesz sobie wyobrazić, jak robię zakupy w sklepie dla dzieci, a mój grymaśny doktorek zmienia pieluszki?
Zaśmieliśmy się obaj.
– Cóż – oświadczył – nie zamierzałem poruszać drażliwych tematów, ale naprawdę musisz sobie zawczasu przemyśleć waszą sytuację. Widzisz… znalazłem się w podobnej.
Przez większą część życia sam zarabiałem na siebie. Rodzice mnie nie rozpieszczali. Od jedenastego roku życia stale gdzieś pracowałem. Roznosiłem gazety, opiekowałem się dziećmi, zrywałem gruszki, tyrałem na budowie. Zrobiłem studia, potem był Sajgon, wojsko. W wydziale zabójstw nie zarabia się kokosów, lecz facet bez rodziny może bez trudu wyżyć z pensji. Byłem samotny, jednak zaspokajałem swoje potrzeby. Potem poznałem Ricka, rozpoczęliśmy wspólne życie i wszystko się zmieniło. Pamiętasz mojego starego fiata… To był kompletny wrak. Zawsze jeździłem takimi albo radiowozami. A teraz paradujemy porszakiem niczym para kokainowych dilerów. No i mamy dom… Nigdy w życiu nie kupiłbym takiego ze swojej pensji. Rick chodzi na zakupy do Carrolsa albo Giorgia, kupuje mi tam koszule i krawaty. Nie jestem, hm… utrzymankiem, ale mój styl życia zupełnie się zmienił. Niby na lepsze, lecz niełatwo mi tę zmianę zaakceptować. Lekarze zarabiają więcej niż gliny, zawsze tak było i zawsze tak będzie. Cóż, powoli się do tego przyzwyczajam. Wobec powyższego zacząłem się zastanawiać, przez co muszą przechodzić kobiety.
– Tak. – Ciekawe, czy Robin miała takie dylematy. Może toczyła wewnętrzną walkę, której nie zauważyłem z powodu wrodzonej niewrażliwości?
– Na dłuższą metę – stwierdził – lepiej, gdy każde z dwojga ludzi w związku czuje się finansowo niezależne od drugiego. Nie sądzisz?
– Wiesz, Milo, co sądzę? Że jesteś doprawdy zaskakującym facetem.
Ukrył zakłopotanie, sięgając po menu.
– Jeśli dobrze pamiętam, mają tutaj niezłe lody.
– Rzeczywiście są świetne.
Nad deserem kazał mi opowiedzieć szczegóły związane ze sprawą Woody’ego Swope’a i dziecięcymi nowotworami. Był zaszokowany – podobnie jak wiele osób – że rak stanowi najczęstszą przyczynę śmierci dzieci. Tylko w wypadkach drogowych ginie ich więcej.
Zainteresowały go detale związane z mechaniką modułów sterylnych. Zadawał mi dokładne, analityczne pytania.
– Kilka miesięcy w tym plastikowym pudełku… I dzieci to nie przeraża?
– Nie, jeśli personel szpitala zadba o wszelkie drobiazgi. Trzeba przyzwyczaić dziecko do tego miejsca, zapewnić mu zajęcie, zachęcić rodzinę, by spędzała z nim jak najwięcej czasu. Sterylizuje się ulubione zabawki oraz ubrania i wnosi je do środka. Najważniejsze jest, żeby zminimalizować różnice między domem i szpitalem.
– Interesujące. Wiesz, o czym myślę, prawda?
– O czym?
– O AIDS. Mamy do czynienia z podobną sytuacją, prawda? To znaczy z obniżoną odpornością na infekcje.
– Sytuacja podobna, ale nie identyczna – odrzekłem. – Moduł sterylny odfiltrowuje bakterie i grzyby, dzięki czemu możemy chronić dzieci podczas kuracji. Jednakże w ich przypadku utrata odporności jest chwilowa, po zakończeniu chemioterapii układ odpornościowy regeneruje się. Natomiast u chorych na AIDS utrata odporności jest trwała i jej ofiary mają inne problemy: mięsak Kaposiego, infekcje wirusowe. Moduły mogą chronić ludzi przez jakiś czas, lecz nie bez końca.
– Tak, jednak wyobraź sobie taki obrazek: bulwar Santa Monica zastawiony tysiącami plastikowych sześcianów. W każdym wegetuje jakiś biedny facet. Można by pobierać opłatę za wstęp, a zebrane fundusze przeznaczyć na badania nad lekarstwem. – Zaśmiał się gorzko. – Zarabianie na grzechu! – Pokręcił głową. – Wystarczy, by zrobić z człowieka purytanina. Ze wszystkich stron słyszę przerażające opowieści. Dziękuję Bogu, że jestem monogamiczny. Rick ma większe doświadczenie ode mnie. W ubiegłym tygodniu na ostrym dyżurze trafił mu się pewien pacjent ze skaleczoną ręką. Chyba bójka barowa… Tak czy owak, narobił wrzasku, gdy zaczął podejrzewać, że Rick jest gejem. A przecież mój doktor w żadnej mierze nie wygląda na homoseksualistę… Później nie pozwolił się Rickowi dotknąć, krzyczał, że boi się AIDS, a przy okazji zakrwawił całe pomieszczenie. Wobec powyższego mój doktorek po prostu wyszedł z gabinetu zabiegowego. Niestety inni lekarze byli zawaleni pracą… Wiesz, sobotnia noc. Wkurzyli się na Ricka i do końca dyżuru traktowali jak cholernego trędowatego.
– Biedny facet.
– Jest doskonały w swoim zawodzie, był przecież głównym lekarzem w Stanford… A tu taki afront! Przyszedł do domu w bardzo ponurym nastroju. Na domiar złego poprzedniego wieczoru właśnie o tym ze mną rozmawiał. Mówił, że obawia się leczyć pacjentów gejów… Szczególnie tych, którzy krwawią. Nieźle mu wtedy nagadałem.
Nałożył na łyżeczkę resztkę lodów i podniósł do ust.
– Nieźle mu nagadałem – powtórzył i odgarnął włosy z oczu. – Ale, tak to przecież jest, gdy się kogoś kocha, prawda?
Podczas jazdy powrotnej do Morskiej Bryzy Milo zaczął się niespodziewanie tłumaczyć.
– Niestety nie mogę poświęcić tej sprawie więcej czasu. Na razie tylko zaginęło kilka osób, reszta to zwykłe domysły.
– Wiem. Dziękuję, że przyjechałeś.
– Nie dziękuj. Oderwałem się przynajmniej od rutynowych zajęć. Prowadzę teraz bardzo paskudne sprawy. Gangsterska strzelanina. Śmierć dwóch Metysów. Ktoś zaciachał sprzedawcę ze sklepu z alkoholem denkiem zbitej butelki. No i mam prawdziwą perełkę; gwałciciela, który sra ofiarom na brzuchy, gdy już z nimi skończy. Wiemy, że napadł na przynajmniej siedem kobiet. Ostatniej przydarzyło się coś znacznie gorszego niż defekacja…
– Jezu!
– Jezus nie wybaczy temu bydlakowi! – Zmarszczył brwi i skręcił z Sawtelle w bulwar Pico. – Każdego roku powtarzam sobie, że dotarłem już chyba do głębin deprawacji, i w następnym roku szumowiny z naszego miasta udowadniają mi, że się pomyliłem. Może powinienem zdać tamten egzamin.
Piętnaście miesięcy temu wspólnie z Milem zdemaskowaliśmy renomowany sierociniec jako burdel świadczący usługi pedofilom i przy okazji rozwiązaliśmy serię morderstw. Mojego przyjaciela okrzyknięto bohaterem i zaproponowano, żeby zdał egzamin na porucznika. Nie miałem wątpliwości, że poradziłby sobie, ponieważ jest bystry i świetny w tym, co robi. Szef powiadomił go, że Los Angeles gotowe jest zaakceptować oficera geja, o ile nie będzie się za bardzo afiszował swoją odmiennością. Milo zastanawiał się nad sprawą przez długi czas i ostatecznie odmówił.
– Nie ma mowy, stary. Czułbyś się głupio. Przypomnij sobie, co mi mówiłeś.
– Na jaki temat?
– Nie po to porzuciłeś badania nad twórczością Walta Whitmana, żeby przekładać papierki.
Zachichotał.
– No tak, zgadza się.
Milo, zanim trafił do Wietnamu, dał się namówić na studia doktoranckie dla absolwentów filologii amerykańskiej na uniwersytecie w Indianie, żeby zostać potem nauczycielem akademickim. Miał nadzieję, że takie środowisko okaże się tolerancyjne dla jego seksualnych preferencji. Wkrótce jednak musiał pojechać do Wietnamu, a wojna zmieniła go w policjanta.
Читать дальше