– Tak.
– Cudownie. – Wyglądał, jakby zamierzał ją uściskać, lecz nagle przypomniał sobie o mnie. Odchrząknąwszy, przedstawił nas sobie: – Alex, poznaj moją współpracownicę, doktor Helen Holroyd.
Wymieniliśmy zdawkowe uprzejmości. Kobieta podeszła do Raoula z władczym błyskiem w brązowych oczach.
Bardzo się starali ukryć łączącą ich zażyłość, toteż – po raz pierwszy tego dnia – poczułem, że się uśmiecham. Odkryłem, że sypiają ze sobą i za wszelką cenę pragną zachować swój związek w sekrecie. Nie miałem wątpliwości, że każdy na oddziale wie o nim.
– Muszę już iść – oświadczyłem.
– Tak, tak, oczywiście. Dziękuję ci za wszystko. Być może zadzwonię i umówimy się jeszcze na rozmowę o tej sprawie. Tymczasem prześlij rachunek mojej sekretarce.
Kiedy wychodziłem, omawiali cuda równowagi osmotycznej, patrząc sobie w oczy.
W drodze na parking wstąpiłem do szpitalnego barku po kubek kawy. Minęła już dziewiętnasta i było tam zaledwie kilka osób. Wysoki Meksykanin z siatką na włosach i siwymi wąsikami suchym mopem wycierał podłogę. Trzy pielęgniarki śmiały się i jadły pączki. Wziąłem kawę i kiedy wychodziłem, coś zwróciło moją uwagę.
Przy jednym ze stolików siedział Valcroix i machał do mnie. Podszedłem do niego.
– Może się do mnie przyłączysz?
– Czemu nie? – Postawiłem kubek i zająłem krzesło naprzeciwko niego. Na jego tacce obok dwóch szklanek wody pozostały resztki sałatki. Dłubał widelcem w misce z kiełkami lucerny.
Psychodeliczną koszulę sportową zamienił na czarny podkoszulek z napisem „Grateful Dead”, a biały fartuch przerzucił przez krzesło obok siebie. Patrząc na niego z bliska, zauważyłem, że jego długie włosy są przerzedzone na czubku głowy. Powinien się ogolić, chociaż zarost miał rzadki, nie licząc wąsika i okolic podbródka. Twarz o obwisłych policzkach szpeciła paskudna opryszczka. Pociągał czerwonym nosem i miał przekrwione oczy.
– Jest coś nowego na temat Swope’ów? – spytał.
Byłem już znużony opowiadaniem całej historii, ale Valcroix był ich lekarzem i miał prawo ją usłyszeć. Przekazałem mu krótkie streszczenie aktualnej sytuacji.
Wysłuchał mnie ze spokojem. W półprzymkniętych oczach nie dostrzegłem żadnych emocji. Kiedy skończyłem, zakaszlał i wytarł nos chusteczką.
– Czuję, że muszę cię zapewnić o własnej niewinności – stwierdził ni stąd, ni zowąd.
– Ależ nie ma takiej potrzeby – odparłem.
Wypiłem trochę kawy i odstawiłem ją szybko, przypominając sobie jej okropny smak sprzed lat.
Valcroix patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby wycofując się w swój świat wewnętrzny. Pamiętałem, że podobnie zachowywał się podczas przemowy Raoula. Nagle odezwał się, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Wiem, że Melendez-Lynch obwinia mnie o porwanie. Obwinia mnie, odkąd zacząłem tu pracować. O wszystko i zawsze, gdy na oddziale dzieje się coś złego. Czy bywał równie nieznośny, kiedy z nim pracowałeś?
– Hm, ujmę to tak: trochę czasu minęło, zanim nawiązaliśmy dobre stosunki w pracy.
Z powagą pokiwał głową, wziął kilka kiełków i przez chwilę żuł je bez słowa.
– Sądzisz, że po prostu uciekli? – spytałem go.
Wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia.
– Żadnych podejrzeń?
– Żadnych. Skąd pomysł, że wiem więcej niż inni?
– Słyszałem, że nawiązaliście kontakt.
– Kto ci to powiedział?
– Raoul.
– Który nie ma najmniejszego pojęcia, jak wyglądają normalne stosunki międzyludzkie.
– Wydawało mu się, że szczególnie dobry kontakt nawiązałeś z matką.
– Zanim zostałem lekarzem, byłem pielęgniarzem – wyjaśnił.
– Interesujące.
– Doprawdy?
– Tak, bo pielęgniarze zawsze narzekają. Uważają się za niedocenianych i kiepsko opłacanych. Stale się odgrażają, że odejdą i zaczną studiować medycynę. Przed tobą nie spotkałem chyba żadnego, który spełniłby swoją obietnicę.
– Pielęgniarze biadolą, ponieważ mają cholerne życie. Z drugiej strony pewnych rzeczy można się nauczyć jedynie na dole tej drabiny. Na przykład rozmawiać z pacjentami i ich rodzinami. Jako pielęgniarzowi wolno mi było gawędzić z ludźmi do woli, teraz zaś, gdy jestem lekarzem, z tego samego powodu nazywają mnie dewiantem. Dobre kontakty? Hm… ledwie znałem tych ludzi. Jasne, rozmawiałem z matką. Kłułem jej syna codziennie igłami, dziurawiąc mu kość i wysysając szpik. Czy mogłem nie rozmawiać z matką tego biednego dziecka? – Przez chwilę patrzył w miskę z sałatką. – Melendez-Lynch nie potrafi zrozumieć, że wolę traktować pacjentów jak istoty ludzkie, zamiast odgrywać technokratę w białym kitlu. Sam nie zrobił nic, by poznać Swope’ów, ale nie przyszło mu do głowy, że jego nieprzystępność ma coś wspólnego z ich ucieczką. Ja się do nich zbliżyłem, więc jestem kozłem ofiarnym. – Pociągnął nosem, wytarł go i wysączył wodę z jednej szklanki. – Po co roztrząsać ten problem? Przecież ci ludzie zniknęli!
Pamiętałem rozważania Mila na temat opuszczonego samochodu.
– Może wrócą – zauważyłem.
– Bądź poważny. Zwiali, bo wiedzieli, że tylko w ten sposób zdołają znów decydować o swoim losie. Nie ma mowy, nie wrócą.
– Wolność dość szybko im się znudzi, gdy stan dziecka wymknie się spod kontroli.
– Faktem jest – stwierdził – że nienawidzili naszego oddziału. Wszystkiego co z nim związane. Hałasu, braku prywatności, nawet sterylności. Pracowałeś kiedyś na pododdziale modułów sterylnych, prawda?
– Przez trzy lata.
– Więc wiesz, czym karmimy chore dzieci… Jedzenie jest przetworzone i rozgotowane. Nie ma ani odżywczych wartości, ani smaku.
To była prawda. Dla pacjenta, który nie posiada naturalnego systemu odpornościowego, świeże owoce i warzywa są potencjalnymi źródłami śmiercionośnych mikrobów, a szklanka mleka – wręcz oceanem bakterii typu laktobacillus. Z tego właśnie powodu wszystko, co jedzą dzieci w plastikowych pomieszczeniach, jest przetworzone, podgrzewane i sterylizowane. Rzeczywiście czasami posiłek nie ma żadnych wartości odżywczych.
– My pojmujemy konieczność takich posunięć – zauważył. – Niestety, wielu rodziców ma trudności ze zrozumieniem, dlaczego ich ciężko chore dziecko może pić colę, jeść do woli chipsy ziemniaczane i wszelkiego rodzaju śmieci, podczas gdy marchewki nie wolno mu dać. Taka dieta jest dla nich niezrozumiała.
– Wiem – przytaknąłem. – Na szczęście większość akceptuje ją dość szybko, ponieważ wiedzą, że chodzi o życie ich dziecka. Dlaczego Swope’owie nie przyjęli jej do wiadomości?
– Są ze wsi, tam powietrze jest czyste, a ludzie jedzą to, co sami wyhodują. Uważają miasto za świat toksyczny. Ojciec chłopca skarżył się na smog. „Oddychacie ściekami”, mówił mi przy każdej okazji. Stale podkreślał, że w domu ma świeże powietrze i naturalne pożywienie. Ciągle wspominał swoją zdrową wieś.
– Najwyraźniej nie była wystarczająco zdrowa – mruknąłem.
– Niestety. Jak nazywa się taki frontalny szturm na system podstawowych przekonań? – Popatrzył na mnie ze smutkiem. – Jest chyba w psychologii termin określający stan człowieka, któremu zawalił się system wartości?
– Dysonans kognitywny.
– Jak zwał. Powiedz mi – pochylił się do przodu – jak funkcjonują ludzie w tym stanie?
– Czasami zmieniają swoje przekonania, czasami zaś zniekształcają rzeczywistość, dopasowując ją do tych przekonań.
Читать дальше