Jamajczyk stanął plecami do drzwi. Starał się przybrać beznamiętnie marsową minę, ale wypieki widać było nawet pod śniadą skórą.
– Możesz iść, Leon – odezwała się kobieta ochrypłym głosem.
Ochroniarz się zawahał. Jan Rambo zmierzyła go twardym spojrzeniem i osiłek pospiesznie wyszedł.
Pozostała za biurkiem, nie prosząc nas, byśmy usiedli. Milo jednak i tak to zrobił. Wyciągnął przed siebie długie nogi i ziewnął. Usiadłem obok niego.
– Leon mi powiedział, że byliście bardzo nieuprzejmi – oświadczyła kobieta.
Miała około czterdziestki, była korpulentna, z małymi mętnymi oczkami i krótkimi grubymi rękami. Bębniła palcami o marmurowy blat. Ubrana była w czarną garsonkę oraz jedwabną białą bluzkę marszczoną na piersiach, która niezbyt pasowała do reszty stroju.
– Istotnie – odparł Milo. – Naprawdę mi przykro, pani Rambo. Mam nadzieję, że nie uraziliśmy jego godności własnej.
Kobieta roześmiała się niskim nosowym głosem.
– Leon zachowuje się czasem jak primadonna. Trzymam go dla dekoracji. – Wyciągnęła z pudełka bardzo długiego czarnego shermana i go zapaliła. Zaciągnęła się, wypuściła chmurę dymu i obserwowała, jak wznosi się pod sufit. Kiedy dym rozproszył się całkowicie, kontynuowała: – Od razu udzielę panom odpowiedzi na trzy główne pytania. Po pierwsze: moje pracownice są posłańcami, nie kurwami. Po drugie: to, co moi ludzie robią w swoim wolnym czasie, pozostaje ich osobistą sprawą. Po trzecie: tak, to jest mój ojciec i rozmawiamy przez telefon mniej więcej raz w miesiącu.
– Nie jestem z obyczajówki – zauważył obojętnie Milo. – I nic mnie nie obchodzi, czy pani dziewuszki odstawiają niewinne, czy bardziej pieprzne pokazy przed napalonymi starymi dziadami. Może tylko ich kuszą, a może nie.
– Ależ pan jest tolerancyjny – mruknęła ironicznie.
– Jestem znany z tolerancji. Żyj i pozwól żyć innym.
– W takim razie, czego pan chce?
Podał jej swoją wizytówkę.
– Wydział zabójstw? – Uniosła brwi i dodała obojętnym tonem: – Kogo zamordowano?
– Może nikogo, ale parę osób zniknęło bez śladu. Pewna rodzina spod meksykańskiej granicy. Dziewczyna pracowała dla pani. Nona Swope.
Kobieta zaciągnęła się głęboko i papieros intensywnie się zajarzył.
– Ach, Nona. Rudowłosa piękność. Jest podejrzaną czy ofiarą?
– Proszę powiedzieć, co pani o niej wie – rzekł Milo i wyjął notes.
Jan Rambo otworzyła szufladę biurka, wzięła z niej klucz, po czym wstała, poprawiła spódnicę i podeszła do szafki z aktami. Była to kobieta bardzo niska – miała najwyżej sto pięćdziesiąt pięć, sto pięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu.
– Pewnie dla własnego dobra powinnam z wami współpracować, zgadza się? – Włożyła klucz do zamka szafki, przekręciła i wysunęła wielką szufladę. – Jeśli nie dam wam tych informacji, będę musiała dzwonić po prawnika?
– Tak brzmiałby scenariusz Leona.
Stwierdzenie Mila ją rozbawiło.
– Leon to dobry ochroniarz. W porządku – dodała, wyjmując teczkę – pokażę wam akta Nony. Nie mam nic do ukrycia, a ta dziewczyna niewiele dla mnie znaczy.
Ponownie usiadła za biurkiem i podała mojemu towarzyszowi teczkę. Milo otworzył ją, ja zaś zajrzałem mu przez ramię. Pierwszą stronę stanowił formularz podania o pracę wypełniony chwiejnym pismem.
Pełne nazwisko Nony brzmiało Annona Blossom Swope. Dziewczyna wpisała dokładną datę urodzenia, z której wynikało, że niedawno skończyła dwadzieścia lat, oraz podała wymiary pasujące do mojego wspomnienia jej figury. Pod miejscem zamieszkania widniał adres: Bulwar Zachodzącego Słońca, Zachodnie Pediatryczne Centrum Medyczne; bez numeru telefonu.
Fotki z teczki – formatu dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów – wykonano w biurze. Rozpoznałem skórzane meble. Nona prezentowała się w różnych pozycjach, bardzo kuszących zresztą. Fotografie były czarnobiałe, toteż nie oddawały dobrze jej karnacji, niemniej jednak dziewczyna miała w sobie coś, co wpadało w oko.
Przerzuciliśmy je szybko. Nona w bikini; cienki paseczek nad biodrami na modłę brazylijską. Nona w dżinsach i króciutkim podkoszulku; ponieważ nie miała stanika, jej sutki sterczały pod materiałem. Nona w prowokującej pozycji na sofie. Kocica w przezroczystym negliżu; jej ciemne oczy wyraźnie zachęcały: Przeleć mnie.
Milo gwizdnął cicho. Poczułem mimowolne podniecenie.
– Niezła laska, co? – spytała Jan Rambo. – Mnóstwo ich przeszło przez te drzwi, ale Nona przebiła wszystkie na głowę. Nazywałam ją „małą stokrotką”, ponieważ miała w sobie sporo dziewczęcej naiwności. Mimo to dobrze wiedziała, czego chce.
– Kiedy wykonano te fotki? – spytał Milo.
– W dniu, w którym przyszła do mnie po raz pierwszy. Jakiś tydzień temu. Skoro tylko ją ujrzałam, natychmiast zawołałam fotografa. Pstryknął zdjęcia i wywołał jeszcze tego samego dnia. Uznałam Nonę za dobrą inwestycję.
– Co właściwie miała tu robić? – spytał.
– Wykonywać pracę posłańca. Mamy kilka podstawowych numerów, które prezentują nasze pary: doktor i pielęgniarka, profesor i studentka, Adam i Ewa, niewolnik i jego pani albo odwrotnie. Niby nic nowego, ale przeciętni klienci wybierają je najchętniej. Facet wybiera układ, my wysyłamy parkę. „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, panie Joe Smith. A oto prezencik od kumpli z wtorkowego pokera”. Potem odbywa się pokaz. Wszystko jest całkowicie legalne. Moje aniołki żartują sobie z klientem, ale bynajmniej nie naruszają prawa.
– Ile kosztuje ten podarek od kumpli?
– Dwieście dolarów. Sześćdziesiąt dzieli między siebie parka dostawców, po trzydzieści na łebka. Plus napiwki.
Dokonałem w pamięci szybkich obliczeń. Pracując na pół etatu, Nona mogła zarobić dziennie sto dolców lub więcej. Duże pieniądze dla wiejskiej dziewczyny.
– Co się dzieje, jeśli klient chce dopłacić i zobaczyć coś więcej? – spytałem.
Popatrzyła na mnie ostro.
– Wiedziałam, że o to zapytacie. Powiedziałam już, że moi pracownicy w swoim wolnym czasie mogą robić, co im się żywnie podoba. A ich wolny czas rozpoczyna się tuż po zakończeniu skeczu. Lubi pan jazz?
– Bardzo – odparłem.
– Ja również. Milesa, Coltraine’a czy Birda. Wie pan, skąd bierze się ich wielkość? Ponieważ wspaniałe potrafią improwizować. Z tego też względu nigdy nikogo nie zniechęcam do improwizacji.
Wyjęła kolejnego papierosa i zapaliła go od poprzedniego, który tlił się jeszcze jej w ustach.
– Tylko na tym polegała praca Nony? Tak? – drążył temat Milo. – Na odgrywaniu skeczy?
– Mogła dokonać znacznie więcej. Miałam wobec niej wielkie plany. Filmy, rozkładówki do magazynów. – Skrzywiła się w uśmiechu. – Dziewczyna była chętna do współpracy. Zdejmowała ciuszki bez mrugnięcia okiem. Ciekawe, że tak wychowuje się teraz panny na przygranicznym zadupiu. – Przesunęła papierosa w krótkich pękatych palcach. – Tak, miałam wobec niej plany, lecz Nona popracowała tydzień, potem odwróciła się na pięcie i odeszła. Trzasnęła drzwiami i już jej nie było!
– Dokąd mogła się udać?
– Nie mam pojęcia. Moja agencja nie jest rodziną zastępczą. To biznes. Nie gram tu roli mamusi. Ładne dziewczyny i chłopcy przychodzą i odchodzą… W naszym mieście mnóstwo jest takich, którzy sądzą, że dzięki swojemu ciału zdobędą prawdziwe bogactwo. Niektórzy uczą się szybciej niż inni. Wysoki poziom, to wysokie zarobki. A jednak – przyznała – ta mała ruda miała w sobie coś.
Читать дальше