Bywały takie chwile, przesączone winem momenty szczerości, zwłaszcza późną nocą, kiedy Miriam bawiła się w myślach pomysłem zwierzenia się komuś. Nigdy mężczyźnie, bo chociaż spostrzegła, że całkiem łatwo jest spotkać faceta i przespać się z nim, to ani na trochę nie zamierzała mieć stałego partnera, a takie wyznanie mogło zachęcać do zacieśnienia więzi. Miała jednak przyjaciółki, w tym jedną szczególną, Rosę, która robiła aluzje do swoich własnych sekretów. Trzydziestosiedmioletnia studentka antropologii – Austin zdawało się pełne ludzi, którzy postanowili spędzić całe życie jako studenci – została wieczorem po przyjęciu, korzystając z zaproszenia Miriam, aby wziąć kąpiel w basenie. Kiedy trudziły się nad butelką wina, zaczęła opowiadać o odległej wiosce w Belize, gdzie mieszkała przez kilka lat.
– To było surrealistyczne – mówiła. – Po życiu tam nie jestem już pewna, czy realizm magiczny to tylko styl literacki. Po prostu myślę, że ci goście opisują prawdę.
Pojawiła się sugestia gwałtu, niejasna, ale ze słów Rosę uciekły wszelkie odniesienia do konkretnych osób i nie dawało się stwierdzić, czy była ofiarą, czy może świadkiem. Ona i Miriam tańczyły wokół płomieni swojej przeszłości – każdy z nich budził piękne cienie, które pozwalały drugiej wyciągać dowolne wnioski. Ale nigdy już się tak bardzo do siebie nie zbliżyły, ku dużej uldze Miriam i być może też Rosę. W ogóle rzadko się widywały.
Na następnych światłach Miriam przewertowała organizer leżący na fotelu pasażera i zerknęła na adres, pod którym miało się odbyć pierwsze umówione spotkanie. Gapił się na nią jakiś mężczyzna z ulicy. Wiedziała, że jest kobietą sukcesu, która stworzyła samą siebie. Finansowo dobrze jej się powodziło, a zaczynała, mając niewiele. A teraz takie szczegóły, jak organizer w kolorze wielbłądziej wełny, sweterek i pantofle od Joan Vass, saab z klimatyzacją, pozwalały jej obwieszczać swój sukces w sposób przyjęty w Austin. Jednak ją bardziej interesowało stworzenie całkiem innej osoby, Miriam Toles, która szła przez życie bez tragedii kładącej się cieniem na wszystko. Wystarczająco ciężko było pozostawać Miriam Bethany wewnątrz. Miriam Toles stanowiła jedynie cukierkową skorupę, cienką powłokę skrywającą brud w środku, przynajmniej trochę.
– One farbują – marudziła Heather, pokazując matce dłoń wysmarowaną na pomarańczowo, czerwono i zielono. – To oszustwo!
– Wszystkie reklamy kłamią – stwierdziła Sunny, jedenastoletnia mądrala. – Pamiętasz, jak zamówiliśmy sto lalek z komiksu Mille Model? – Rozstawiła palce, aby pokazać, jak małe były lalki, a jak wielkie kłamstwo.
Miriam wciąż musiała stawać na światłach. Zerknęła na datę. Marzec, dwudziesty dziewiąty, ten dzień. Po raz pierwszy zdołała dotrwać do niego tak łatwo, bez przesadnej ostrożności; po raz pierwszy nie położyła się spać, bojąc się tak zwanej rocznicy; po raz pierwszy nie obudziła się z koszmarnego snu, zlana potem. Pomogło jej, że wiosna w Austin była zupełnie inna, że upały zaczynały się już od końca marca. Pomogło, że Wielkanoc nadeszła i minęła, znowu wcześnie. Wielkanoc była zazwyczaj znakiem, że wchodzi w to, co uważała za bezpieczny okres. Jeśli one by żyły… O Boże, jeśliby żyły, Sunny miałaby już dwadzieścia trzy lata, Heather zbliżałaby się do dwudziestki.
Ale one nie żyły. Jeśli była czegokolwiek pewna, to właśnie tego.
Klakson, potem jeszcze jeden i jeszcze jeden. Miriam ruszyła na ślepo. Zastanowiła się nad sprawami, przez które Sunny i Heather cieszyłyby się, że ich tu nie ma. Prezydentura Reagana? Wątpiła, aby którakolwiek z dziewczynek poświęciła życie, żeby tego uniknąć. Muzyka była tak naprawdę lepsza, zwłaszcza dla uszu Miriam – osoby w średnim wieku, podobały jej się także ubrania, połączenie wygody i mody, przynajmniej w niektórych kolekcjach. One polubiłyby też Austin, nawet jeśli miejscowi twierdzili, że zostało zrujnowane, zrujnowane i jeszcze raz zrujnowane. Mogłyby tutaj tanio studiować w college’u, wałęsać się po klubach, jeść hamburgery w Mad Dogs Bens, spróbować hiszpańskich migas w Las Maflanitas, sączyć zmrożoną margaritę u Jorge’a, pójść na zakupy do Whole Foods – sklepu jednocześnie ekologicznego (proso w dużej ilości) i dekadenckiego (pięć różnych rodzajów sera brie). Miriam uznała, że Sunny i Heather, dorosłe, miałyby podobne jak ona poczucie humoru, razem z nią dostrzegałyby, jak chwilami absurdalne jest Austin, jak afektowane. Mogłyby tutaj mieszkać. I tutaj umrzeć. Ludzie w Austin też umierali. Mordowano ich na placach budowy. Ginęli po pijanemu w wypadkach na wijących się drogach z farm na targowiska w Hill Country. Tonęli w powodzi w weekend Dnia Pamięci w 1981 roku, kiedy woda podniosła się szybko i z furią, zmieniając ulice w zdradzieckie potoki.
Skrycie Miriam wierzyła – albo raczej wmawiała sobie – że zostanie ofiarami zabójstwa było przeznaczeniem jej córek, że gdyby mogła cofnąć się w czasie i zmienić okoliczności zdarzeń, jedyne, co by wskórała, to zmiana szczegółów tragedii. Dziewczynki napiętnowano już przy urodzeniu losem, nad którym Miriam nie potrafiła zapanować. To jedyna dziwna rzecz w byciu przybranym rodzicem – poczucie, iż istnieją biologiczne czynniki, których nigdy nie zdoła się kontrolować. Swego czasu sądziła, że tak właśnie musi się dziać; pogodziła się z faktem, że biologicznym rodzicom… nigdy „naturalnym” – chociaż w dobrodusznym Austin wciąż słyszało się to niedelikatne wyrażenie – ciężej coś takiego zaakceptować. Jeśli chodziło o dzieci, nie mogła panować nad wszystkim.
Oczywiście, miała tę przewagę, że znała część rodziny Sunny i Heather, dziadków ze strony matki: Estelle i Herba Turnerów. Och, jak bardzo czuła się winna przez niezbyt dobre pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarli, kiedy usłyszała od nich całą historię: o pięknej córce Sally, która uciekła, mając siedemnaście lat, aby poślubić mężczyznę nieakceptowanego przez jej rodziców. Potem odmawiała przyjęcia od nich pomocy, aż zrobiło się za późno na cokolwiek. To działo się w 1959 roku, kiedy ucieczkę kochanków wciąż przedstawiono jak komiksową przygodę. Drabina pod ścianą, młodzi zawsze złapani na gorącym uczynku, jednak w końcu otrzymujący błogosławieństwo rodziców. W tamtych czasach małżonkowie pokazywani w telewizji spali na podwójnych łóżkach, a seks pozostawał tak bardzo ukryty, że młodzi ludzie musieli się czuć tak, jakby zaraz mieli wybuchnąć od uczuć i wrażeń, o których nikt nigdy nie rozmawiał. Miriam to wiedziała, pamiętała to. Nie była wtedy dużo starsza od Sally Turner.
Sama już złożyła sobie pozostałe elementy układanki: chamowaty, brutalny chłopak z niższej warstwy społecznej, sprzeciw Turnerów, przez Sally uznawany za snobizm, lecz w rzeczywistości będący nieomylnym, rodzicielskim instynktem. Sally, gdy uciekła i wyszła za swojego niegrzecznego chłopca, czuła się bardzo dumna, zbyt dumna, by zadzwonić o ratunek, gdy w małżeństwie nakręcała się już spirala przemocy. Sunny właśnie kończyła trzy lata, a Heather była jeszcze niemowlęciem, kiedy ich ojciec zastrzelił matkę, a potem sam się zabił. Turnerowie niemal jednocześnie dowiedzieli się, że ich córka nie żyje i że mają dwie wnuczki, którymi ktoś musi się zaopiekować. Niestety, miesiąc wcześniej okazało się też, że Estelle ma raka wątroby.
To był pomysł Dave’a, aby zgłosić chęć zaadoptowania dzieci. Miriam miała pewne wątpliwości co do jego motywów. Sądziła, że bardziej zależy mu na wzmocnieniu więzi z Estelle niż na samych dziewczynkach, jednak miała wielką ochotę je przygarnąć. W wieku dwudziestu pięciu lat trzykrotnie poroniła. A tu pojawiały się dwie piękne dziewczynki, niewymagające długotrwałego procesu adopcyjnego. Turnerowie, jako opiekunowie dzieci – ich jedyna rodzina, z tego co było wiadomo i co sprawdzono jeszcze lata później, gdy detektyw Willoughby starał się ustalić, czy ich zmarły ojciec miał krewnych – mogli przenieść opiekę nad siostrami na małżeństwo Bethanych. Jakże proste. I choć to brzmiało okrutnie, Miriam poczuła ulgę, kiedy Estelle w końcu umarła i Herb się wyprowadził. Wnuczki za bardzo przypominały mu o utraconych kobietach jego życia: żonie i córce. Miriam była jednocześnie mu za to wdzięczna i za to nim pogardzała. Jak można nie chcieć się stać częścią życia swoich wnuczek?
Читать дальше