– Proszę posłuchać, facet chce mówić – odparł Bosch. – Za czterdzieści pięć minut czy godzinę może mu się odmienić. Nie możemy czekać. Proszę powiedzieć swojemu człowiekowi, żeby po przyjeździe zastukał do pokoju trzeciego. Wpuścimy go do środka.
W idealnym świecie Harry zaczekałby na prokuratora, ale po latach pracy wiedział, że poczucie winy czasami ulatnia się bez śladu. Nie czeka się, gdy ktoś chce się przyznać do morderstwa. Włącza się magnetofon i mówi: „Proszę o tym wszystko opowiedzieć”.
O'Brien niechętnie się zgodziła, powołując się na własne, identyczne doświadczenia. Rozłączyli się. Harry natychmiast wybrał numer wydziału spraw wewnętrznych i poprosił Carol Bradley. Przełączono go.
– Tu Bosch z wydziału Hollywood. Gdzie, do diabła, mój magnetofon?
Odpowiedzią było milczenie.
– Pani porucznik? Halo? Jest pani…
– Jestem. Mam tu pański magnetofon.
– Może go pani przywiezie? Powiedziałem, żeby przesłuchała pani taśmę. Nie mówiłem, żeby zabrała pani magnetofon, bo go już nie potrzebuję.
– Chciałam ją przesłuchać i sprawdzić taśmę, czy nagranie nie było przerywane.
– No to niech pani wyjmie kasetę. Nie potrzebuje pani całego magnetofonu.
– Czasami potrzeba oryginalnego magnetofonu, żeby potwierdzić autentyczność nagrania, detektywie.
Harry potrząsnął głową z frustracji.
– Jezu, dlaczego pani to robi? Wie pani, kto był źródłem przecieku, dlaczego więc marnuje pani czas?
Znów minęła chwila, nim padła odpowiedź.
– Muszę sprawdzić wszystkie aspekty sprawy. Prowadzę dochodzenie tak, jak uważam za stosowne, detektywie.
Tym razem Harry zastanowił się przez chwilę, czy coś nie uszło jego uwagi – czy nie dzieje się coś, o czym powinien wiedzieć. Uznał wreszcie, że nie ma czasu się tym przejmować. Nie mógł tracić z oczu zasadniczego celu – swojego śledztwa.
– Wszystkie aspekty, a to dobre – powiedział. – O mało nie straciłem dzisiaj przyznania się podejrzanego do winy, bo nie miałem ze sobą magnetofonu. Byłbym naprawdę wdzięczny, gdyby mi go pani zwróciła.
– Już go nie potrzebuję. Natychmiast wyślę go przez gońca wydziałowego.
– Dziękuję. Do widzenia.
Odłożył słuchawkę w momencie, gdy Edgar podszedł do biurka z trzema kubkami kawy. Przypomniało to Boschowi o czymś, co powinni zrobić.
– Kto ma dyżur? – zapytał.
– Mankiewicz tam był – odrzekł Edgar. – I Young.
Bosch przelał kawę ze styropianowego pojemnika do kubka, który wyjął z szuflady. Potem podniósł słuchawkę i wybrał numer dyżurki. Odebrał Mankiewicz.
– Masz kogoś w jaskini nietoperzy?
– Bosch? Myślałem, że wziąłeś trochę wolnego.
– Źle myślałeś. Co z jaskinią?
– Nie, nie ma nikogo do ósmej. Czego potrzebujesz?
– Zamierzam nagrać przyznanie się do winy i nie chcę, żeby jakikolwiek adwokat zdołał je odkręcić. Facet cuchnie bourbonem, ale chyba nie jest zupełnie pijany. Mimo to chcę, żebyś to odnotował.
– Chodzi o te kości?
– No.
– Przyprowadź go, to każę mu dmuchać. Mam uprawnienia.
– Dzięki, Mank.
Odłożył słuchawkę i popatrzył na Edgara.
– Zabierzemy go do jaskini i zobaczymy, ile nadmucha. Na wszelki wypadek.
– Dobry pomysł.
Zanieśli kubki do pokoju przesłuchań numer 3, gdzie wcześniej przykuli Delacroix do pierścienia na środku stołu. Otworzyli mu kajdanki i dali napić się parę łyków kawy. Potem zaprowadzili go tylnym korytarzem do małego aresztu. Składały się na niego praktycznie dwie duże cele do przetrzymywania pijaków i prostytutek. Aresztantów w poważniejszych sprawach zwykle zabierano do głównego więzienia miejskiego lub okręgowego. Trzecią celkę, nazywaną jaskinią nietoperzy, wykorzystywano do pomiaru stężenia alkoholu we krwi.
Spotkali Mankiewicza na korytarzu i weszli za nim do jaskini, gdzie włączył alkomat i kazał Delacroix dmuchnąć w dołączoną do urządzenia rurkę z przezroczystego tworzywa sztucznego. Bosch zauważył, że Mankiewicz ma czarną wstążkę na odznace – symbol żałoby po Julii Brasher.
Minęło kilka minut, nim otrzymali rezultat. Delacroix miał trzy dziesiąte promila – o wiele mniej, niż wynosił nawet limit dla kierowców. Do przyznania się do morderstwa nie odnosiły się żadne standardy.
Gdy wyprowadzali Delacroix z celi, Harry poczuł, że Mankiewicz klepnął go w ramię. Odwrócił się w jego stronę, a Edgar poszedł dalej z aresztantem.
Mankiewicz kiwnął głową.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że mi przykro, Harry – powiedział. – No wiesz, po tym, co się stało.
Bosch wiedział, że chodzi mu o Julię. Odpowiedział skinieniem głowy.
– Tak, dzięki. Ponura sprawa.
– Rozumiesz, że musiałem ją wysłać. Wiedziałem, że jest zielona, ale…
– Dobrze zrobiłeś, Mank. Łatwo być mądrym po szkodzie. – Mankiewicz tylko pokiwał głową. – Muszę już iść – dodał Bosch.
Gdy Edgar wprowadził Delacroix do pokoju przesłuchań, Bosch przeszedł do pokoju obserwacyjnego. Poprawił ostrość obiektywu kamery przed jednostronnym lustrem i włożył nową kasetę, którą wyjął z szafki. Włączył kamerę oraz zapasowy magnetofon. Przygotowania były zakończone. Wrócił do pokoju przesłuchań, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Bosch przedstawił wszystkie trzy osoby obecne w pokoju przesłuchań i podał datę oraz godzinę, chociaż i tak nagrywały się na dole kadru taśmy wideo. Położył na stole formularz zrzeczenia się obecności adwokata i powiedział Delacroix, że odczyta mu jeszcze raz jego prawa. Gdy skończył, poprosił go o podpisanie formularza, a potem odsunął na bok. Upił łyk kawy i zaczął przesłuchanie.
– Panie Delacroix, kilka godzin temu wyraził pan chęć opowiedzenia, co stało się z pana synem, Arthurem, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku. Nadal chce pan z nami o tym rozmawiać?
– Tak – powiedział Delacroix bez wahania czy cienia emocji.
– Zabił go pan?
– Tak, zabiłem. Nie chciałem, ale to zrobiłem. Tak.
– Kiedy do tego doszło?
– To było w maju… chyba w maju tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Myślę, że właśnie wtedy. Pewnie wiecie to lepiej ode mnie.
– Proszę niczego nie zakładać. Niech pan odpowiada na każde pytanie najdokładniej, jak pan potrafi.
– Postaram się.
– Gdzie zginął pana syn?
– W domu, w którym wtedy mieszkaliśmy. W swoim pokoju.
– Jak zginął? Uderzył go pan?
– Och, tak. Ja…
Rzeczowe podejście Delacroix do przesłuchania nagle wyparowało. Jego twarz się ściągnęła; grzbietami dłoni otarł kąty oczu.
– Uderzył go pan?
– Tak.
– Gdzie?
– Chyba pobiłem go całego.
– Z głową włącznie?
– Tak.
– Mówi pan, że to było w jego pokoju?
– Tak, w jego pokoju.
– Czym go pan bił?
– To znaczy?
– Pięściami czy jakimś przedmiotem?
– I tak, i tak. Moje pięści to też jakiś przedmiot.
– Czym bił pan swojego syna?
– Naprawdę nie pamiętam. Musiałem… po prostu czymś, co miał u siebie. W pokoju. Muszę się zastanowić.
– Możemy wrócić do tego później. Dlaczego właśnie tego dnia… po pierwsze, kiedy to było? O jakiej porze?
– Rano. Po tym, jak Sheila – to moja córka – poszła do szkoły. Naprawdę tylko to pamiętam. Sheili już nie było.
– A pana żona, matka chłopca?
– Och, odeszła o wiele wcześniej. To przez nią właśnie zacząłem…
Читать дальше