Iain Banks - Most

Здесь есть возможность читать онлайн «Iain Banks - Most» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Most: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Most»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Most nie ma końca, na jego wielu poziomach żyją ludzie, a jednym z nich jest wyłowiony z rzeki John Orr. Bohater cierpi na amnezję i opowiada lekarzowi swoje dziwne sny. Jednak autor przenosi nas nagle i stajemy się świadkami życia pewnego dość przeciętnego Szkota. Cóż jest dalej? Wszystko zaczyna się mieszać i nie jesteśmy pewni o czyim śmie właśnie czytamy i co tak naprawdę jest snem a co rzeczywistością. Powieść Banks’a jest hybrydą łączącą w sobie obyczajową historię, fantastykę oraz jednocześnie jej parodię. To literacki eksperyment zabawa stylem, językiem i wyobraźnią.

Most — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Most», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Na pewno przekręcił pan klucz? — upewnia się człowiek od telefonów. Rozlega się kołatanie do drzwi. Nie odpowiadam.

— Są tu jakieś inne drzwi, przez które moglibyśmy wejść? — krzyczy.

— Już go o to pytałem — mówi pierwszy mężczyzna. Znowu rozlega się pukanie.

— O co chodzi? — pytam.

— Ma pan telefon? — pyta spec od naprawy telewizorów.

— Jasne, że ma — odpowiada z oburzeniem w głosie serwisant z telekomunikacji.

— Może pan zadzwonić do Wydziału Budynków i Korytarzy? Tam będą wiedzieli, gdzie…

— Jak niby ma to zrobić? — Głos serwisanta robi się piskliwy z niedowierzania. — Przecież przyszedłem tu po to, żeby naprawić jego cholerny telefon!

Wracam do mojego gabinetu, zanim zasugeruje, bym dla zabicia czasu pooglądał telewizję.

Zajmuje im to następną godzinę. Dozorca korytarza zrywa całą drewnianą ościeżnicę. W końcu drzwi po prostu ni stąd, ni zowąd otwierają się z cichym trzaskiem, a on, zaintrygowany i podejrzliwy, stoi wśród połamanego drewna i zakurzonego tynku. Obaj specjaliści od napraw poszli wykonać inne zlecenia. Wychodzę za próg, przekraczając drewniane listwy, przebite wygiętymi gwoździami.

— Dziękuję — mówię.

Dozorca drapie się młotkiem po głowie.

Wysyłam list do doktora Joyce’a i kupuję owoce, by przerwać mój post. Po „uwolnieniu” zostało mi w sam raz czasu, by odbyć rendez-vous z panną Arrol.

W tramwaju, którym jadę, pełno jest ludzi dyskutujących o balonach zaporowych; większość nie ma pojęcia, do czego one służą. Z chwilą gdy tramwaj opuszcza segment właściwy i wjeżdża na stosunkowo luźno zabudowane przęsło łączące, wszyscy odwracamy się, by na nie popatrzeć. Jestem zdumiony.

Są tylko po jednej stronie. W dole rzeki tyle, że nie sposób byłoby je zliczyć. W górze rzeki ani jednego. Wszyscy w tramwaju pokazują palcami i wytrzeszczają oczy na nagromadzone balony. Wydaje się, że tylko ja gapię się jak rażony piorunem w drugą stronę, na niezmącone niebo w górze rzeki, za ukształtowanymi w iksy dźwigarami przęsła.

Ani jednego balonu.

— Dzień dobry.

— Prawda, że dobry? Wzajemnie. Jak pana głowa?

— W porządku. A pani nos?

— Nadal okropnie spuchnięty, ale już nie krwawi. Aha, pana chus teczka.

Abberlaine Arrol wsadza dłoń do kieszeni żakietu i wyciąga moją chusteczkę, świeżo wypraną i wykrochmaloną. Właśnie przyjechała tramwajem wiozącym kolejarzy.

Znajdujemy się na stacji rozrządowej, najszerszym miejscu na moście, jakie dotąd widziałem; część bocznic wystaje daleko poza obrys głównej konstrukcji mostu na szerokich, wspornikowych platformach. Wielkie lokomotywy, długie składy różnorodnych wagonów, krzepcy ustawiacze i liche, skomplikowane pojazdy do konserwacji i naprawy torów ze szczękiem przesuwają się po zagmatwanej siatce linii, punktów i bocznic niczym niezgrabne pionki w jakiejś wielkiej, powolnej grze. Para unosi się w porannym świetle, dym faluje na tle ostrych punktów nieruchomych lamp łukowych w dźwigarach; umundurowani mężczyźni biegają tam i z powrotem, krzycząc i wymachując różnokolorowymi chorągiewkami, dmuchając w gwizdki i pośpiesznie mówiąc coś do słuchawek telefonów przy torach.

Abberlaine Arrol — ubrana w długą szarą spódnicę i krótki szary żakiet, z włosami ściągniętymi pod służbową czapką — jest tutaj po to, by narysować tę chaotyczną scenę. Jej odręczne szkice i akwarele kolejowych motywów ozdabiają już kilka sal konferencyjnych i biurowych foyer; uważa się ją za obiecującą malarkę.

Wręcza mi moją chusteczkę. W jej oczach i postawie jest coś osobliwego; spoglądam na wypraną chusteczkę i wtykam ją do wolnej kieszeni. Panna Arrol uśmiecha się — do siebie, nie do mnie. Mam niepokojące wrażenie, że czegoś nie dostrzegam.

— Może mi pan ponosić sztalugi. Zostawiłam je tutaj w zeszłym ty godniu.

Przechodzimy przez kilka torów do małej zajezdni w pobliżu środka szerokiej, pokrytej plątaniną szyn platformy stacji rozrządowej. Wokół nas połączone wagony i odłączone lokomotywy przesuwają się powoli tam i z powrotem; w innych miejscach całe lokomotywy znikają pod pomostem na platformach opuszczanych na masywnych krążkach, przenoszących je do warsztatów pod torami.

— Co pan powie o naszych dziwnych balonach, panie Orr? — pyta mnie, gdy idziemy.

— Przypuszczam, że mają zatrzymać samoloty, choć nie wiem, dlaczego znajdują się tylko z jednej strony.

— Wygląda na to, że nikt tego nie wie — stwierdza w zadumie panna Arrol. — Pewnie kolejna pomyłka administracyjna. — Wzdycha. — Nawet mój ojciec nic o nich nie słyszał, a zwykle jest dość dobrze poinformowany.

W małej zajezdni Abberlaine odzyskuje swoje sztalugi; przenoszę przyrząd w kształcie litery A we wskazane przez nią miejsce. Wydaje się, że postanowiła wybrać jako temat jedną z wind lokomotywowych o dużej ładowności. Prostuje sztalugi, rozstawia swój mały składany stołek, otwiera tornister, ukazując buteleczki z farbami, zestaw ołówków, pałeczek węgla drzewnego i kredek. Lustruje scenę krytycznym okiem i wybiera czarny kawałek węgla.

— Nie odczuwa pan dodatkowych złych skutków naszej małej kraksy sprzed dwóch dni? — pyta i kreśli linię na papierze.

— Pewną odruchową nerwowość na dźwięk klaksonów w obcasach pędzących rikszarzy i nic poza tym.

— Jestem pewna, że to chwilowy objaw. — Posyła mi oszałamiająco czarujący uśmiech, po czym powraca do sztalug. — Zanim nam tak brutalnie przerwano, rozmawialiśmy o podróżowaniu, prawda?

— Tak, miałem… miałem zamiar panią zapytać, jak daleko pani podróżowała.

Abberlaine Arrol dodaje do swego szkicu parę małych kółek i łuków.

— Chyba do uniwersytetu — odpowiada, szybko nanosząc parę krzyżujących się linii na papier. — Około… — wzrusza ramionami — stu pięćdziesięciu… dwustu segmentów stąd. W kierunku Miasta.

— Ale… lądu pani stamtąd nie widziała, prawda?

— Ląd, panie Orr — odpowiada, rzucając mi spojrzenie. — Ależ jest pan ambitny. Nie, nie widziałam lądu, jeśli nie liczyć zwykłych wysepek.

— Sądzi więc pani, że nie ma żadnego Królestwa ani żadnego Miasta?

— Och, mam wrażenie, że gdzieś tam istnieją. Następne linie.

— Nigdy nie chciała ich pani zobaczyć?

— Nie mogę powiedzieć, że chciałam, przynajmniej odkąd przeszła mi ochota, by zostać maszynistą pociągu.

Cieniuje fragmenty szkicu. Widzę ciąg tworzących sklepienie iksów, sugerujących obecność osłoniętych chmurami szczytów. Abberlaine rysuje szybko. Parę pasm włosów, które wymknęły się spod czapki, skręca się na śmietankowej powierzchni jej bladego i szczupłego karku niczym zawiłe litery jakiegoś nieznanego pisma.

— Kiedyś znałam pewnego dość sędziwego inżyniera, który uważał, że w rzeczywistości wcale nie żyjemy na moście, lecz na wielkiej skale pośrodku pustyni nie do przebycia.

— Hmm — waham się, niepewny, jak potraktować jej słowa. — Być może most jest czymś innym dla każdego z nas. A co pani widzi?

— To samo co pan — odpowiada, odwracając się na chwilę do mnie. — Cholernie duży most. Co pana zdaniem tu rysuję?

Odwraca się z powrotem. Uśmiecham się i mówię:

— Och, tak na oko odrobinę mniej niż sążeń. Słyszę, jak się śmieje.

— A pan, panie Orr?

— Moje wnioski.

Tą uwagą zdobywam jeden z jej olśniewających uśmiechów. Panna Arrol powraca na chwilę do rysowania, po czym na moment z roztargnieniem unosi wzrok.

— Wie pan, czego mi najbardziej brakuje, odkąd opuściłam uniwersytet?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Most»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Most» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Iain Banks - Der Algebraist
Iain Banks
Iain Banks - L'Algébriste
Iain Banks
Iain Banks - A barlovento
Iain Banks
Iain Banks - Inversiones
Iain Banks
Iain Banks - El jugador
Iain Banks
Iain Banks - Dead Air
Iain Banks
Iain Banks - The Algebraist
Iain Banks
Отзывы о книге «Most»

Обсуждение, отзывы о книге «Most» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x