Iain Banks - Most

Здесь есть возможность читать онлайн «Iain Banks - Most» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Most: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Most»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Most nie ma końca, na jego wielu poziomach żyją ludzie, a jednym z nich jest wyłowiony z rzeki John Orr. Bohater cierpi na amnezję i opowiada lekarzowi swoje dziwne sny. Jednak autor przenosi nas nagle i stajemy się świadkami życia pewnego dość przeciętnego Szkota. Cóż jest dalej? Wszystko zaczyna się mieszać i nie jesteśmy pewni o czyim śmie właśnie czytamy i co tak naprawdę jest snem a co rzeczywistością. Powieść Banks’a jest hybrydą łączącą w sobie obyczajową historię, fantastykę oraz jednocześnie jej parodię. To literacki eksperyment zabawa stylem, językiem i wyobraźnią.

Most — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Most», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wypalili resztki jego doprawionego opium skręta. Wyjęli chrupki, a Andrea przyrządziła wspaniałą jajecznicę, której smak zapamiętał na zawsze i którego później już nigdy nie zdołała odtworzyć. Poszli chichocząc do najbliższego hotelu na szybkiego drinka przed zamknięciem, po czym chichocząc wrócili tą samą drogą do domu; zaczęli się podszczypywać, potem obmacywać, później całować i w końcu pieprzyli się na trawie przy poboczu drogi, niewidoczni (i bardzo zziębnięci i zapalczywi) we mgle, poczas gdy sześć metrów dalej raz po raz rozbrzmiewały głosy ludzi i powoli prześlizgiwały się reflektory samochodów.

Wróciwszy do domu, wysuszyli się i ogrzali; Andrea zrobiła następnego skręta, a on przeczytał gazetę sprzed sześciu miesięcy, którą znalazł na półce z czasopismami, naśmiewając się z rzeczy, które ludzie uznawali wtedy za ważne.

Poszli do łóżka, wypili resztki laphroaig przywiozionej przez An-dreę i siedzieli, śpiewając takie piosenki jak „Wichita Lineman” i „Ode to Billy Joe” ze zmienionymi słowami — niezależnie od tego, czy zachowywały rytm wiersza czy nie — by nadać im szkockie brzmienie („Jestem monterem pracującym na linii Radcy Hrabstwa”… „…i wrzucić je do błotnistej wody z Forth Road Bridge”…).

W poniedziałek w porze lunchu jechał lotusem z powrotem, wolniej niż chciał i szybciej niż jej się podobało. W piątek zaczął pisać wiersz i teraz, jadąc, próbował go dokończyć, ale reszta słów po prostu nie przychodziła mu do głowy. Był to swego rodzaju antyrymowany, antymiłosny wiersz, po części efekt jego śmiertelnej odrazy do piosenek rymujących „broń” i „skroń” i plotących bzdury o miłości trwającej dłużej niż góry i morza (morze/przestworze/Boże, szanse/niuanse/kwadranse)…

Wersy, które już ułożył, lecz których nie potrafił uzupełnić we mgle, brzmiały tak:

Pani, ta miękka skóra,
Twoje i moje kości
Obrócą się w proch,
nim zniknie następna góra.
Ani oceany, ani rzeka,
nawet strumień nie wyschnie,
Nim wyschną nasze oczy
i serca zmienią się w kamień.

Metamorfeusz:

Część pierwsza

Niektóre rzeczy odbijają glos bardziej niż inne. Czasami słyszę ostatni dźwięk, który nigdy nie odbija się echem, ponieważ nie ma od czego się odbić; to dźwięk ostatecznej nicości dociera z hukiem przez wielkie rury, tworzące pozbawiony szpiku kościec mostu, niczym huragan, niczym pierdnięcie Boga, niczym wszystkie krzyki bólu zebrane i odtworzone. Słyszę go zatem — hałas rozrywający bębenki, rozłupujący czaszki, rozwalający ściany i niszczący dusze. Te organowe piszczałki są ciemnymi tunelami z żelaza na niebie — ogromnymi i mocnymi; jaką inną melodię potrafią zagrać?

Melodię pasującą do końca świata, do kresu wszelkiego życia, do kresu wszystkich rzeczy.

A reszta?

Jedynie mgliste obrazy. Wzory stworzone przez cień. Ekran nie jest srebrny, lecz ciemny. Zatrzymaj sztuczne i liche rzeczy w bramie, jeżeli chcesz zobaczyć, z czego to wszystko zostało zrobione. Proszę. Obserwuj piękne barwy, gdy to — statyczne dotąd — znowu się porusza; gotujące się, płonące, bulgoczące, rozpadające się i obłażące tajemniczo niczym rozchylające się posiniaczone wargi, obraz wyparty przez to czyste białe światło (widzisz, co dla ciebie robię, chłopcze?).

Nie, nie jestem nim. Tylko go obserwuję. To po prostu człowiek, którego spotkałem, ktoś, kogo znałem dawniej.

Później chyba spotkałem go znowu. To przychodzi później. Wszystko we właściwym czasie.

Teraz śpię, ale… No cóż, teraz śpię. Dość tego. Nie, nie wiem, gdzie się znajduję. Nie, nie wiem, kim jestem. Tak, oczywiście, wiem, że to sen. Bo czyż nie jest nim wszystko, co nas otacza?

Wczesnym ranem nadchodzi wiatr i rozwiewa mgłę. Ubieram się w oszołomieniu, próbując sobie przypomnieć moje sny. Nie jestem nawet pewien, czy rzeczywiście śniłem ostatniej nocy.

Na niebie nad rzeką podnosząca się mgła powoli odsłania nabrzmiałe szare kształty: duże, nadęte balony przypominające ogromne dmuchane bomby. Balony zaporowe na całej długości mostu.

Muszą być ich setki, unoszące się w powietrzu mniej więcej na wysokości wierzchołka, może wyżej, i przeczepione do wysepek lub trawlerów i innych łodzi.

Resztki mgły podnoszą się i zostają rozproszone przez wiatr. Zanosi się na piękny dzień. Balony obracają się na niebie, przypominając nie tyle ptaki, ile stado wielkich wali szarych, powoli obracających bulwiaste paszcze w stronę łagodnego strumienia powietrza. Przyciskam twarz do zimnej szyby, spoglądając wzdłuż zamglonego mostu pod jak najostrzejszym kątem; balony są wszędzie, rozrzucone po niebie, niektóre zaledwie o trzydzieści metrów od mostu, inne oddalone o kilka mil.

Przypuszczalnie mają zapobiec następnym „defiladom” lotniczym. Wydaje mi się, że to reakcja trochę na wyrost.

Rozlega się trzepotanie klapy skrzynki na listy; jakaś koperta spada na wykładzinę. To wiadomość od Abberlaine Arrol — tego rana będzie wykreślała rysunek na pewnej stacji rozrządowej odległej o parę segmentów i pyta, czy nie zechciałbym do niej dołączyć.

Dzisiejszy dzień zapowiada się coraz pogodniej.

Przypominam sobie o zabraniu listu do doktora Joyce’a. Napisałem go zeszłej nocy, pozbywszy się zwróconego kapelusza. Poinformowałem w nim poczciwego doktora, że chcę odroczyć hipnozę. Proszę go (grzecznie) o wyrozumiałość; zapewniam, że z największą radością spotkam się z nim i porozmawiam o moich snach — ostatnio stały się głębsze i skutkiem tego przypuszczalnie bardziej przydatne w analizie, której pierwotnie pragnął dokonać.

Wkładam list panny Arrol i mój własny do kieszeni i jeszcze przez chwilę stoję i przyglądam się balonom. Kołyszą się powoli w porannym świetle, niczym wielkie beczki cumownicze unoszące się na jakiejś niewidocznej powierzchni nad nami.

Ktoś puka do drzwi. Przy odrobinie szczęścia będzie to specjalista od napraw telewizorów lub telefonów bądź jednych i drugich. Przekręcam klucz w zamku i próbuję otworzyć drzwi, ale nie mogę. Znowu rozlega się pukanie.

— Kto tam? — wołam, pociągając za klamkę. Jakiś mężczyzna odpo wiada zza drzwi:

— Przychodzę sprawdzić pana telewizor. Pan Orr, prawda? Mocuję się z drzwiami; klamka obraca się, ale nic się nie dzieje.

— Czy tak? Pan John Orr? — krzyczy mężczyzna.

— Tak, tak, to ja. Proszę chwilę poczekać. Nie potrafię otworzyć tych cholernych drzwi.

— Właśnie widzę.

Szarpię i ciągnę za klamkę, kręcąc nią na wszystkie strony. Dotąd nigdy się nie zacinała; nie stwarzała nawet cienia kłopotu. Być może wszystko w tym mieszkaniu ma działać przez mniej więcej sześć miesięcy. Zaczynam wpadać w złość.

— Jest pan pewien, że otworzył pan zamek?

— Jestem — odpowiadam, usiłując zachować spokój.

— To na pewno właściwy klucz?

— Na pewno! — krzyczę.

— Pomyślałem po prostu, że na wszelki wypadek zapytam. — Mężczyzna sprawia wra żenie rozbawionego. — Są tu u pana jakieś inne drzwi?

— Nie, nie ma.

— Niech pan wypchnie klucz przez skrzynkę na listy. Spróbuję otworzy ć je z tej strony.

Usiłuje to zrobić. Nic z tego nie wychodzi. Na chwilę wracam do okien, oddycham głęboko i spoglądam na potężne balony. Za drzwiami słyszę stłumioną rozmowę.

— Jestem z serwisu telefonicznego, panie Orr! — woła następny głos. — Coś się stało z pana drzwiami?

— Nie może ich otworzyć — wyjaśnia pierwszy głos.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Most»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Most» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Iain Banks - Der Algebraist
Iain Banks
Iain Banks - L'Algébriste
Iain Banks
Iain Banks - A barlovento
Iain Banks
Iain Banks - Inversiones
Iain Banks
Iain Banks - El jugador
Iain Banks
Iain Banks - Dead Air
Iain Banks
Iain Banks - The Algebraist
Iain Banks
Отзывы о книге «Most»

Обсуждение, отзывы о книге «Most» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x