Iain Banks - Most

Здесь есть возможность читать онлайн «Iain Banks - Most» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Most: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Most»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Most nie ma końca, na jego wielu poziomach żyją ludzie, a jednym z nich jest wyłowiony z rzeki John Orr. Bohater cierpi na amnezję i opowiada lekarzowi swoje dziwne sny. Jednak autor przenosi nas nagle i stajemy się świadkami życia pewnego dość przeciętnego Szkota. Cóż jest dalej? Wszystko zaczyna się mieszać i nie jesteśmy pewni o czyim śmie właśnie czytamy i co tak naprawdę jest snem a co rzeczywistością. Powieść Banks’a jest hybrydą łączącą w sobie obyczajową historię, fantastykę oraz jednocześnie jej parodię. To literacki eksperyment zabawa stylem, językiem i wyobraźnią.

Most — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Most», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Siedzę i gapię się na Joyce’a. Mam rozdziawione usta.

Co on właśnie powiedział? Czy ja to słyszałem? A co ja mówiłem? Mój Boże, jest gorzej niż zeszłej nocy. Śnię, a ty jesteś czymś z mego wnętrza.

— Co… Siu… słucham? Co? Co… Jak pan…? Doktor Joyce sprawia wrażenie zakłopotanego.

— Słucham?

— To, co pan przed chwilą powiedział… — odpowiadam, a mój język potyka się o słowa.

— Przykro mi — stwierdza doktor Joyce i zdejmuje okulary. — Nie wiem, o co panu chodzi, Orr. Powiedziałem tylko: Proszę kontynuować.

Boże, czy ja nadal śpię? Nie, nie, na pewno nie, nie ma sensu próbować udawać, że to jest sen. Pośpiesz się, nie przerywaj. Może to po prostu chwilowe potknięcie. Wciąż czuję się dziwnie rozgorączkowany. To wszystko, to nie może być nic innego. Zaćmienie umysłu. Nie pozwól, by to ci przeszkodziło. Trzymaj się, przedstawienie musi trwać.

— Tak… Proszę o wybaczenie. Mam dziś kłopoty z koncentracją. Zeszłej nocy źle spałem. Prawdopodobnie dlatego nic mi się nie śniło. — Uśmiecham się mężnie.

— Oczywiście — mówi poczciwy doktor, zakładając z powrotem okulary. — Czy czuje się pan na tyle dobrze, by kontynuować?

— O tak.

— Dobrze. — Doktor uśmiecha się nawet, trochę sztucznie co prawda, jak człowiek, który przymierza krzykliwy krawat, wiedząc, że tak naprawdę nie jest mu w nim do twarzy. — Proszę kontynuować, gdy będzie pan gotowy.

Nie mam wyboru. Powiedziałem mu już, że były trzy sny.

— W następnym śnie, znowu monochromatycznym, obserwuję parę w ogrodzie, chyba w labiryncie. Siedzą na ławce i się całują. Za nimi wi dać żywopłot i posąg… No cóż, po prostu posąg, postać na piedestale opodal. Kobieta jest młoda i atrakcyjna, mężczyzna ubrany w wyjścio wy garnitur ma już swoje lata. Wygląda dystyngowanie. Obejmują się dość namiętnie. — Uniknąłem spojrzenia doktora; uniesienie głowy i sta wienie mu znowu czoła wymaga znacznej siły woli. — I wtedy pojawia się służący; kamerdyner lub lokaj. Gdy mężczyzna i kobieta oglądają się za siebie, mówi coś w rodzaju „Telefon do ambasadora”. Kobieta pod nosi się z ławki, wygładza suknię i mówi: „Niech to diabli. Obowiązki wzywają. Przykro mi, kochanie”, i odchodzi za służącym. Mężczyzna, zniechęcony, podchodzi do posągu, patrzy na jedną z jego stóp, po czym wyjmuje duży młotek i opuszcza go na duży marmurowy palec.

Doktor Joyce kiwa głową, zapisuje parę uwag i stwierdza:

— Interesowałoby mnie, co pana zdaniem oznacza ten dialekt. Ale niech pan mówi dalej.

Unosi wzrok.

Przełykam ślinę. W uszach słyszę dziwny piskliwy skowyt.

— Ostatni sen lub raczej ostatnia część jednego snu ma miejsce pod czas dnia, na urwiskach nad rzeką w pięknej dolinie. Jakiś chłopiec sie dzi razem z kilkorgiem innych dzieci oraz piękną młodą nauczycielką i je chleb… Chyba jedzą lunch. Za nimi znajduje się wejście do jaski ni… W każdym razie chłopak trzyma w ręce kanapkę. Ja też patrzę na nią z bardzo bliska. Nagle na chlebie pojawia się wielka plama, potem następna i chłopiec, zakłopotany, unosi wzrok i spogląda na urwisko powyżej. Z krawędzi urwiska zwisa ręka trzymająca butelkę z sosem pomidorowym, który kapie na jego kanapkę. To wszystko.

Co teraz?

— Mm-hmm — mruczy doktor. — Czy w trakcie snu doszło do polucji? Wytrzeszczam na niego oczy. Pytanie jest sensowne, a to, co tutaj mówimy, jest oczywiście całkowicie poufne. Odchrząkam i odpowiadam:

— Nie, nie doszło.

— Rozumiem — stwierdza doktor i spędza trochę czasu zapisując sta rannym maczkiem pół kolejnej strony. Pocę się i drżą mi ręce. — No cóż — dodaje — moim zdaniem doszliśmy do… punktu zwrotnego w pana przypadku chorobowym, nie sądzi pan?

Punkt zwrotny? Co poczciwy doktor przez to rozumie?

— Nie wiem, o czym pan mówi — odpowiadam.

— Musimy przejść do następnej fazy leczenia — wyjaśnia doktor Joyce. To brzmi podejrzanie.

Doktor wydaje z siebie dokładnie wyważone westchnienie profesjonalisty.

— Chociaż myślę, że można by zebrać z tego… no cóż, całkiem spo ro materiału — przegląda kilka stron notatek — nie sądzę, byśmy zbliży li się do sedna problemu. Tylko krążymy wokół niego. Bo widzi pan — patrzy w sufit — jeżeli uznamy, że ludzki umysł to… powiedzmy… za mek…

Oho, mój doktor wierzy w metafory.

— …wtedy to wszystko, co pan robi przez ostatnich parę sesji, spro wadza się do pokazywania mi obwarowań. Nie twierdzę, że rozmyślnie próbuje pan mnie wprowadzić w błąd. Jestem pewien, że chce pan sobie pomóc tak bardzo jak ja panu i prawdopodobnie myśli pan, że zmie rzamy do wnętrza, ku wieży, lecz… Znam się na tym, John, i potrafię się zorientować, gdy zmierzam donikąd.

— Och. — Obawiam się, że nie zniosę następnych zamkowych porównań. — Więc co teraz? Przykro mi, jeżeli nie …

— Och, John, nie musisz się usprawiedliwiać — zapewnia mnie doktor Joyce. — Jednak naprawdę wydaje mi się, że ten przypadek wymaga nowej techniki.

— Jakiej nowej techniki?

— Hipnozy — dobrodusznie odpowiada, uśmiechając się do mnie. — To jedyna droga przez następną linię murów, czyli, być może, do wieży. — Widzi, że marszczę czoło. — To nie byłoby trudne. Myślę, że byłbyś dobrym przedmiotem badań.

— Naprawdę? No cóż…

— To może być jedyna droga naprzód — stwierdza, kiwając głową. Jedyna droga naprzód? S ądziłem, że próbujemy się cofnąć.

— Jest pan pewien?

Muszę to przemyśleć. Jak dużo chce doktor Joyce? Jak dużo mnie?

— Całkowicie — odpowiada doktor. — Mam absolutną pewność. Cóż za emfaza! Bezmyślnie bawię się opaską na nadgarstku. Będę musiał poprosić o czas do namysłu.

— Pewnie chciałbyś to jednak przemyśleć — mówi doktor Joyce. Nie okazuję po sobie ulgi.

— A poza tym — dodaje, patrząc na kieszonkowy zegarek — za pół godziny mam zebranie. Ponieważ chciałbym oprzeć twoją terapię na otwartych zasadach, więc to chyba nie jest najlepsza pora.

Zaczyna się pakować; kładzie notes na biurku i sprawdza, czy mały srebrny ołówek tkwi bezpiecznie w pochwie kieszeni na jego piersi. Zdejmuje okulary, chucha na szkła i wyciera je chusteczką.

— Masz wyjątkowo żywe i spójne sny — stwierdza. — Zadziwiająca płodność umysłu.

Czy zamrugał oczami, czy tylko mu błysnęły?

— Jest pan nad wyraz uprzejmy, doktorze.

Joyce potrzebuje paru chwil, by przełknąć moją uwagę, ale potem uśmiecha się. Zegnam go, zgodziwszy się z poczciwym doktorem, że mgła jest dokuczliwa. W poczekalni przebiegam przez szpaler propozycji wypicia kawy lub herbaty, idiotycznych uwag i niewymownie starannego ubrania recepcjonisty bez złych skutków dla mojej psychiki.

Gdy wychodzę, policjant wprowadza pana Berkeleya. Panu Berkeleyowi pachnie z ust naftaliną. Mogę tylko przypuszczać, że wydaje mu się, iż jest teraz komodą.

Idę Keithing Road przez kłębiącą się chmurę, w której pogrążył się most. Ulice i przejście stały się tunelami we mgle; światła sklepów i kawiarń rzucają zamazaną poświatę na ludzi wyłaniających się z mgieł niczym zjawy.

Pode mną słychać pociągi; co pewien czas gęsty kłąb ich dymu wylatuje z pomostu kolejowego jak kłak zakrzepłej mgły: Lokomotywy wyją jak zabłąkane dusze przeciągłym, udręczonym głosem, który nie sposób interpretować inaczej niż w kategoriach ludzkiego umysłu; być może gwizdki zostały tak skonstruowane, by poruszać zwierzęcą strunę. Z niewidocznej rzeki płynącej paręset metrów niżej, w jeszcze bardziej przeciągłych i basowych chórach żałosnego ostrzeżenia dolatuje buczenie rogów mgłowych, jak gdyby każde miejsce, z którego rozbrzmiewają, stało się już sceną morskiej katastrofy, a rogi umieszczono w nim po to, by opłakiwały dawno potopionych marynarzy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Most»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Most» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Iain Banks - Der Algebraist
Iain Banks
Iain Banks - L'Algébriste
Iain Banks
Iain Banks - A barlovento
Iain Banks
Iain Banks - Inversiones
Iain Banks
Iain Banks - El jugador
Iain Banks
Iain Banks - Dead Air
Iain Banks
Iain Banks - The Algebraist
Iain Banks
Отзывы о книге «Most»

Обсуждение, отзывы о книге «Most» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x