Zmieniła również diametralnie swoją opinię o Czarodziejce, jako o nasiąkniętym alkoholem cudaku, którego należało szanować tylko przez wzgląd na tytuł i opowieści o dawnych bohaterskich czynach. To był naprawdę drobiazg, ale Robin nie mogła się oprzeć uczuciu podziwu, kiedy Cirocco miała czas o wszystkim pomyśleć. Cirocco nie mogła ich przecież słyszeć, dopóki Chris nie zaczął jęczeć, co oznaczało, że był już na skraju katastrofy. Cirocco musiała myśleć bardzo szybko, składając razem takie szczegóły jak zgubione środki antykoncepcyjne i skaza genetyczna Robin, uwzględniając ich wspólną niewiedzę i prawdopodobną płodność Robin, i podejmując natychmiastowe działanie bez oglądania się na możliwe następstwa. Nieważne, że jej działanie nie mieściło się w żadnych towarzyskich konwenansach — miała rację, wiedziała o tym i działała.
Zastanawiała się, czy cios Chrisa rzeczywiście zaskoczył Cirocco, czy też przyjęła go świadomie. Było oczywiste, że nie czuł się dobrze w roli najgorszego wojownika w gronie trzech kobiet i jednego mężczyzny. Mogąc ją uderzyć w chwili, gdy doznał tak wielkiej obrazy, miał szansę uratować choć część szacunku dla siebie.
To było coś, czego nigdy nie będzie mogła sprawdzić. Wiedziała natomiast, że w przyszłości nie powinna już lekceważyć Cirocco.
Ophion wypływał z Morza Zmierzchu w podobny sposób jak z Noxu: morze stopniowo zwężało się, by w którymś momencie niepostrzeżenie przeistoczyć się w rzekę. Zamiast szeregu pomp grupa musiała tu pokonać najbystrzejszą kaskadę, jaką kiedykolwiek widzieli. Zatrzymali się na chwilę w ostatnim spokojnym basenie i wspólnie naradzili się, jak to zrobić. Tylko Cirocco i Gaby znały tę część rzeki. Tytanie słuchały, wolno wiosłując do tyłu, by nie dać się porwać prądowi.
Ruszyli w główny nurt pojedynczo. Cirocco z Piszczałką na przedzie, Gaby z Psałterium na końcu. Kiedy nadeszła jej kolej, Robin z entuzjazmem dała się ponieść prędkości. Uklękła na dziobie i wiosłowała zawzięcie, póki Obój nie poradziła jej, by zachowała siły na później i pozwoliła, by rzeka pracowała za nią. Widziała, że mocne, starannie obliczone uderzenia wiosłem w wykonaniu tytanii przynoszą wyniki i też starała się raczej pomagać niż przeszkadzać. Dwukrotnie odpychała się końcem wiosła od podwodnych głazów, raz nawet została nagrodzona zachęcającym okrzykiem Obój. Ciągle jeszcze miała uśmiech na twarzy, kiedy przemknęli łukiem rzeki i wpadli w sam środek chaosu, który zdawał się spadać prosto w dół.
Nie było czasu do namysłu. Robin zmówiła modlitwę i mocniej uchwyciła wiosła.
Czółno zadrżało. Woda chlupnęła przez burtę i zalała jej twarz. Próbowała utrzymać łódź z prądem. Wydawało jej się, że słyszy krzyk Obój, ale ryk zagłuszał słowa. Usłyszała trzask rozdzieranego drewna i nagle znalazła się w wodzie, uczepiona burty łodzi.
Kiedy wysunęła głowę ponad powierzchnię i otworzyła oczy, ujrzała, że Obój też tkwi w wodzie po pas, stojąc na dnie rzeki. Przeciągnęła czółno na względnie spokojną wodę bliżej brzegu, a potem wdrapała się na skalną półkę, unosząc w górę rufę łodzi.
— Wszystko w porządku? — zawołała, a Robin zmusiła się do kiwnięcia głową. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała Gaby i Psałterium.
Po dokonaniu przeglądu sprzętu i naradzie prowadzonej krzykiem zdecydowały, że łódka zostanie spuszczona w dół progu. Na szczęście, bo druga byłaby niebezpiecznie przeciążona z dwiema tytaniami i dwojgiem ludzi. Robin miała jechać z Gaby, a Obój miała sprowadzić uszkodzoną łódź w dół rzeki. Robin nie sprzeczała się, ale weszła do łodzi Gaby z uczuciem klęski.
— Nie mogę tego naprawić — powiedziała Obój po obejrzeniu połamanych wręg czółna. — Musimy zdjąć chociaż powłokę i poczekać, aż znajdziemy następną kępę drzew.
— Robin może jechać ze mną i Valihą — zaproponował Chris.
Robin zawahała się przez chwilę, a potem kiwnęła głową.
Wylądowali na szerokiej błotnistej mieliźnie u zbiegu Ophionu i rzeki Arges, blisko centrum Fojbe. Ląd był pogrążony w ciemności, tylko gdzieniegdzie widać było pajęczynę drzew, srebrzącą się i prześwitującą w blasku księżyca. W istocie było tutaj trochę jaśniej niż na Rei, a to za sprawą Morza Zmierzchu, którego część była skąpana w blasku słońca. Lepiej odbijało ono światło niż tereny, wznoszące się po obu stronach Noxu. Sam kraj był jednak znacznie bardziej ponury. Rea była przynajmniej pofałdowana, podczas gdy centrum Fojbe pokrywało bagno.
Robin pomyślała, że trudno wyobrazić sobie bardziej odpychający krajobraz. Stała w błocie po kostki i przyglądała się pejzażowi, który musiał być rajem dla węgorzy czy żab. Jakże tęskniła do spienionych wodospadów! Była przemoczona do suchej nitki, bez perspektyw na rychłe wysuszenie. Wcale nie pomagała jej myśl o tym, że gdyby to nie ona płynęła na dziobie czółna, do wypadku pewnie by nie doszło. Znowu zastanawiała się, co tu właściwie robi.
Nie tylko jej się tutaj nie podobało. Nasu nieustannie wiła się w torbie, którą zawiesiła pod pachą. Kiepsko znosiła podróż. Robin wiedziała, że powinna była zostawić demona w Konwencie. Tak zresztą zamierzała zrobić, ale w ostatniej chwili nie była w stanie się z nim rozstać. Kiedy rozluźniła sznurek, Nasu wystawiła głowę i wysunęła język, badając miejscowe zapachy. Szybko schowała się z powrotem, kiedy stwierdziła, że na zewnątrz jest równie zimno i mokro jak w torbie.
Obój i Psałterium rozmontowywali uszkodzone czółno, przenosząc jego ładunek do trzech pozostałych. Trochę dalej reszta ekipy stała na czymś, co mogło tu uchodzić za wzniesienie, co oznaczało, że woda sięgała im prawie do stóp. Cirocco siedziała na kamieniu, zwrócona w stronę centralnego kabla Fojbe, który wyrastał nad nimi ciemnym ogromem; reszta grupy spoglądała ku północy. Robin nie dostrzegała tam niczego godnego uwagi, ale poczłapała przez błoto, by do nich dołączyć.
— Jest coś ciekawego? — spytała.
— Jeszcze nie wiem — powiedział Chris. — Czekam na Piszczałkę, żeby się do tego dostać.
Piszczałka uparcie udeptywał grunt.
— Może nie powinienem tego mówić — powiedział.
— Na pewno nie powinieneś — zgodziła się Valiha, patrząc nań groźnie. Piszczałka zawzięcie robił swoje.
— No cóż, jesteś tu po to, żeby znaleźć sposób na wykazanie się swoim bohaterstwem przed Gają. Po prostu pomyślałem, że powinienem wskazywać ci sposobności. Możesz skorzystać albo nie.
— Raczej nie — powiedziała Robin. Popatrzyła na Chrisa. — Nie mówisz poważnie, prawda?
— Naprawdę nie wiem — przyznał się. — Poszedłem, ponieważ Gaby powiedziała, że lepsze to niż siedzieć i czekać, aż cię okazja sama złapie, i wydawało mi się to sensowne. Nigdy naprawdę nie podjąłem decyzji, że odrzucam reguły Gai. Jestem tu, nie mogę więc ich tak zupełnie odrzucać. Przyznaję jednak, że niewiele dotąd myślałem o starcie na własną rękę.
— I bardzo dobrze — powiedziała Valiha.
— Tak czy owak, powinienem dowiedzieć się, co tam jest. Robin parsknęła, ale i ona była ciekawa.
— Ta góra — powiedział Piszczałka. Robin dostrzegła w oddali stożkowaty czarny kształt. — Jest blisko północnego skraju — ciągnął. — To zły teren, pod każdym względem, prawie pozbawiony życia. Nigdy tam nie byłem. Wiem tylko, że żyje tam Kong.
— Co to znaczy Kong? — spytał Chris.
— Olbrzymia małpa — powiedziała Gaby, która dołączyła do nich. — Jeszcze coś? Ruszamy, ludzie. Czółna gotowe.
Читать дальше