– Skąd wiesz? – Na przyjęciu nie było widać bandaża.
– Dotykał tak, jak się dotyka rany.
Roześmiała się.
– Niezła analiza kinezyczna. Masz rację, niedawno został postrzelony. W Chicago. Sprawca chyba strzelił pierwszy i Win musiał go zlikwidować. Nie mówił mi o szczegółach.
Zamilkli, patrząc na ogród, na dzieci, psy i na światła, coraz bardziej widoczne w zapadającym zmierzchu.
– Dopadniemy go.
– Tak? – spytała.
– Aha. Popełni błąd. Zawsze popełniają błędy.
– Nie wiem. Ten wydaje się trochę inny. Nie masz takiego wrażenia?
– Nie. Wcale nie jest inny. Jest po prostu gorszy.
Michael O’Neil – najbardziej oczytana osoba, jaką znała – miał zaskakująco prostą filozofię życia. Nie wierzył w zło ani dobro, a tym bardziej w Boga czy szatana. To były abstrakcyjne pojęcia odwracające uwagę od zadania, które polegało na łapaniu ludzi winnych złamania reguł stworzonych przez ludzi dla ich własnego dobra i bezpieczeństwa.
Nie istniało dobro ani zło. Tylko destrukcyjne siły, które należało powstrzymać. Dla Michaela O’Neila Daniel Pell był jak tsunami, trzęsienie ziemi, tornado. Przyglądając się zabawie dzieci, detektyw rzekł:
– Rozumiem, że z tym facetem, z którym się spotykałaś… to już koniec?
Dzwonił Brian…
– Słyszałeś, hm? Wsypała mnie moja własna sekretarka.
– Przykro mi. Naprawdę.
– Wiesz, jak to jest – powiedziała Dance, zauważając, że wygłosiła jedno ze zdań, które były nic nieznaczącymi wypełniaczami rozmowy.
– Pewnie.
Odwróciwszy się, Dance zobaczyła matkę idącą na Taras z kolacją. I patrzącą na nich żonę O’Neila. Anne uśmiechnęła się do niej. Dance odpowiedziała uśmiechem.
– Chodź, pójdziemy pośpiewać.
– Muszę śpiewać?
Absolutnie nie – odrzekła szybko. Detektyw mówił pięknym niskim głosem z naturalnym wibrato. Nie potrafił jednak utrzymać tonacji nawet pod groźbą tortur.
Po półgodzinie muzyki, plotkowania i śmiechu Edie Dance, jej córka i wnuczka podały stek wołowy marynowany w sosie Worcestershire, sałatkę, szparagi i ziemniaki au gratin. Dance usiadła obok Winstona Kellogga, który dzielnie radził sobie wśród nieznajomych. Opowiedział nawet kilka dowcipów ze śmiertelną powagą, przywodzącą jej na myśl zmarłego męża, którego łączyła z Kelloggiem nie tylko służba w tej samej instytucji, lecz także swobodny sposób bycia – przynajmniej gdy legitymacja federalna była głęboko ukryta.
Rozmowa krążyła wokół różnych tematów, od muzyki, przez krytykę sztuki San Francisco wygłoszoną przez Annę O’Neil po politykę na Bliskim Wschodzie, w Waszyngtonie i Sacramento oraz znacznie ważniejszą historię małej wydry morskiej, która dwa dni temu urodziła się w niewoli w oceanarium.
Spotkanie było przyjemne: przyjaciele, śmiech, jedzenie, wino, muzyka.
Ale dla Kathryn Dance pełnia szczęścia pozostawała nieosiągalna. Cały wieczór, skądinąd bardzo miły, przenikała jedna myśl, pulsująca jak linia basu starej gitary Martine – Daniel Pell wciąż był na wolności.
Kathryn Dance siedziała w jednym z domków Point Lobos Inn – drogiego hotelu, w którym była pierwszy raz w życiu. Zespół luksusowych domków przy cichej drodze niedaleko autostrady numer 1 na południe od Carmel przylegał do pełnego surowego piękna parku stanowego, od którego wziął nazwę. Utrzymany w stylu Tudorów hotel leżał na uboczu – od ruchliwej drogi oddzielał go długi podjazd – a siedzący w radiowozie zaparkowanym przed główną bramą zastępca szeryfa miał doskonały widok na wszystkie drogi prowadzące do Point Lobos Inn. Właśnie z tego powodu wybrała to miejsce.
Dance skontaktowała się z O’Neilem. Detektyw pojechał zbadać zgłoszenie zaginięcia w Monterey. Zadzwoniła także do TJ-a i Carranea. TJ nie miał jej nic do powiedzenia, a Latynos poinformował ją, że jeszcze nie udało mu się znaleźć taniego motelu albo pensjonatu, w którym mógł się ukrywać Pell.
– Sprawdziłem wszystkie aż do Gilroy i…
– Powiedziałeś „taniego”?
Chwila ciszy.
– Zgadza się, agentko Dance. Drogimi w ogóle nie zawracałem sobie głowy. Sądziłem, że zbieg ma za mało pieniędzy, żeby go było na nie stać.
Dance przypomniała sobie potajemną rozmowę Pella z Capitoli, wzmiankę o dziewięciu tysiącach dwustu dolarów.
– Pell prawdopodobnie przypuszcza, że tak właśnie sądzisz. Co oznacza… – Zawiesiła głos, by Carraneo dokończył jej myśl.
– Że rozsądniej będzie ukryć się w drogim. Hm. Dobrze. Zajmę się tym. Chwileczkę. Gdzie pani teraz jest? Myśli pani, że…
– Sprawdziłam tu już wszystkich – zapewniła go i odłożyła słuchawkę. Znów spojrzała na zegarek, zastanawiając się, czy ten niedorzeczny plan w ogóle coś da.
Pięć minut później rozległo się pukanie do drzwi. Dance otworzyła i ujrzała agenta CBI, Alberta Stemple’a, w towarzystwie kobiety pod trzydziestkę, która wydawała się drobna przy jego zwalistej sylwetce. Krępa Linda Whitfield miała ładną twarz bez śladu makijażu i krótkie rude włosy. Była ubrana w nieco sfatygowane rzeczy: czarne, wytarte na kolanach elastyczne spodnie i czerwony sweter, z którego zwisały nitki; trójkątne wycięcie ukazywało srebrzystoszary krzyżyk na szyi. Dance nie wyczuła zapachu perfum. Linda miała krótko obcięte, niepolakierowane paznokcie.
Podały sobie ręce. Linda miała mocny uścisk.
Stemple uniósł brew, pytając niemo: coś jeszcze?
Dance podziękowała mu, więc potężny agent postawił walizkę Lindy i wolnym krokiem wyszedł. Dance zamknęła drzwi na klucz, a Linda weszła do salonu trzypokojowego domku. Oglądała eleganckie wnętrze z taką miną, jak gdyby najładniejszym miejscem, w jakim kiedykolwiek mieszkała, był jeden z hoteli Days Inn.
– Rety.
– Nastawiłam kawę. – Dance wskazała małą kuchenkę.
– Wolałabym herbatę, jeżeli można.
Dance zaparzyła kubek.
– Mam nadzieję, że nie będzie pani tu musiała długo zostać. Może nawet nie do jutra.
– Jakieś wiadomości o Danielu?
– Nic nowego.
Linda oglądała sypialnie, jak gdyby wybór jednej z nich miał ją skazać na dłuższy pobyt, niż by sobie życzyła. Po krótkim wahaniu odzyskała pewność siebie. Wstawiła walizkę do pokoju, po czym wróciła do salonu, przyjęła od Dance herbatę, nalała mleka i usiadła.
– Od lat nie leciałam samolotem – powiedziała. – A ten odrzutowiec… był niesamowity. Taki mały, ale kiedy wystartował, dosłownie wcisnęło mnie w fotel. Na pokładzie była agentka FBI. Bardzo miła.
Siedziały na wygodnych kanapach, po przeciwległych stronach dużego stolika. Linda znów rozejrzała się po domku.
– Rety, ale tu ładnie.
Istotnie. Dance była ciekawa, co powiedzą księgowi FBI, kiedy zobaczą rachunek. Wynajęcie domku kosztowało prawie sześć setek za noc.
– Rebecca już jest w drodze. Ale możemy zacząć bez niej.
– A Samantha?
– Nie przyjedzie.
– Rozmawiała pani z nią?
– Pojechałam do niej.
– Gdzie ona jest?… Zaraz, przecież nie może mi pani powiedzieć.
Dance uśmiechnęła się.
– Słyszałam, że zrobiła sobie operację plastyczną, zmieniła nazwisko i tak dalej.
– To prawda.
– Na lotnisku kupiłam gazetę, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Dance zastanawiał brak telewizora w domu jej brata, gdzie mieszkała;
czy to była decyzja podyktowana względami etycznymi czy kulturalnymi? A może ekonomicznymi? Kablówkę można dziś założyć za paręset dolarów. Ale widok prawie zupełnie ściętych obcasów Lindy dawał do myślenia.
Читать дальше