Za Steve’em i Martine weszły po schodach ich dzieci, bliźniaki młodsze o rok od Maggie: jeden taszczył futerał z gitarą matki, drugi prezent dla Stuarta. Po powitaniach Maggie zaprowadziła chłopców do ogrodu, gdzie Wes pozwolił im się pobawić swoim gameboyem.
Dorośli skierowali się do chybotliwego, zastawionego świecami stolika.
Dance od dawna nie widziała tak radosnego Wesa. Chłopiec miał wrodzone talenty przywódcze i właśnie organizował dzieciom zabawę.
Znów pomyślała o Brianie, lecz zaraz porzuciła wspomnienia.
– Słyszeliśmy o tej ucieczce. Czy to ty…? Melodyjny głos umilkł, gdy Martine się zorientowała, że Dance domyśliła się, o co pyta.
– Aha, to ja prowadzę obławę.
Czyli jesteś w oku cyklonu – zauważyła przyjaciółka.
– W samej źrenicy. Jeżeli będę musiała uciekać przed tortem, to właśnie z tego powodu.
– Zabawne – odezwał się Tom Barber, dziennikarz współpracujący z miejscową prasą. – Cały czas myślimy tylko o terrorystach. To oni ma ją być nowym wewnętrznym zagrożeniem. A tu nagle gdzieś z tyłu zakrada się taki ktoś jak Pell. Zbyt łatwo zapominamy, że to właśnie tacy ludzie mogą być najbardziej niebezpieczni.
– Ludzie siedzą w domach – dorzuciła żona Barbera. – Na całym półwyspie. Boją się.
– Odważyłem się przyjść tylko dlatego, że będą tu ludzie z gnatami pod pachą – rzekł Steve Cahill.
Dance parsknęła śmiechem.
Nadeszli Michael i Annę O’Neil z dwójką swoich dzieci, dziewięcioletnią Amandą i dziesięcioletnim Tylerem. Maggie znów wspięła się na Taras. Zaprowadziła nowych małych gości do ogrodu, zabierając zapasy napojów i chipsów.
Dance poprosiła wszystkich, by częstowali się piwem i winem, po czym skierowała się do kuchni pomóc matce, ale Edie powiedziała:
– Masz jeszcze jednego gościa. – Pokazała drzwi domu, przed który mi stał Winston Kellogg.
– Przyszedłem z pustymi rękami – wyznał.
– Jedzenia mamy więcej niż dość. Jeżeli chcesz, zapakuję ci coś na później. Albo weźmiesz dla pieska. A propos, nie jesteś uczulony?
– Owszem, na pyłki. Na psy nie.
Kellogg znów się przebrał. Marynarka była ta sama, ale poza nią miał na sobie koszulkę polo, dżinsy, żółte skarpetki i buty na gumowej podeszwie.
Dostrzegł jej spojrzenie.
– Wiem, wiem. Jak na agenta federalnego za bardzo przypominam tatuśka z przedmieścia.
Dance zaprowadziła go do kuchni i przedstawiła matce. Potem wyszli na Taras, gdzie nastąpiły dalsze prezentacje. Nie wdawała się w szczegóły, a Kellogg powiedział tylko, że przyjechał z Waszyngtonu i „pracuje z Kathryn przy kilku sprawach”.
Następnie Dance zabrała go na schody prowadzące do ogrodu i przedstawiła dzieciom. Zauważyła badawcze spojrzenia Wesa i Tylera, szukających zapewne broni i szepczących między sobą.
Do agentów podszedł O’Neil.
Wes pomachał do niego z entuzjazmem i rzucając ostatnie spojrzenie na Kellogga, wrócił do zabawy, którą najwidoczniej wymyślał na gorąco.
Właśnie tłumaczył jej zasady. Była w nich mowa o przestrzeni kosmicznej i niewidzialnych smokach. Psy grały rolę kosmitów. Bliźniaki – członków jakiegoś królewskiego rodu, a sosnowa szyszka miała być albo magicznym jabłkiem królewskim, albo granatem ręcznym, albo jednym i drugim.
– Mówiłaś Michaelowi o Walkerze? – zapytał Kellogg.
W kilku słowach streściła detektywowi poznane fakty z życia Pella, dodając, że pisarz ma się dowiedzieć, czy Theresa Croyton będzie mogła z nimi porozmawiać.
– I co, sądzisz, że Pell tu jest z powodu tamtych morderstw? – zapytał O’Neil.
– Nie wiem – odrzekła. – Ale muszę zebrać tyle informacji, ile się da.
Detektyw uśmiechnął się, wyjaśniając Kelloggowi:
– Poruszy niebo i ziemię. Tak określam jej metody pracy.
– Których zresztą nauczyłam się od ciebie – odparła ze śmiechem Dance.
– Zastanawiałem się nad czymś – dodał O’Neil. – Pamiętacie, jak Pell jeszcze z Capitoli mówił przez telefon o pieniądzach?
– Dziewięciu tysiącach dwustu dolarach – rzekł Kellogg. Jego pa mięć zrobiła wrażenie na Dance.
– No więc pomyślałem sobie tak: wiemy, że thunderbirda skradziono w Los Angeles. Można więc przyjąć, że stamtąd pochodzi dziewczyna Pella. Co powiecie na to, żeby skontaktować się z bankami w okręgu Los Angeles i sprawdzić, czy jakieś klientki podejmowały taką kwotę w ciągu, powiedzmy, dwóch zeszłych miesięcy?
Dance spodobał się pomysł, choć jego realizacja wymagała mnóstwa pracy.
– Powinien się z tym zwrócić ktoś od was – zwrócił się do Kellogga O’Neil. – Może z urzędu skarbowego, departamentu skarbu albo bezpieczeństwa wewnętrznego.
– Niezły pomysł. Chociaż tak głośno myśląc, powiedziałbym, że możemy mieć problem z ludźmi. – Potwierdzał obawy Dance. – W grę wchodzą miliony klientów. Biuro w Los Angeles na pewno sobie z tym nie poradzi, a departament bezpieczeństwa tylko nas wyśmieje. Mogła być sprytna i wypłacać drobniejsze kwoty w dłuższym okresie. Albo zrealizować czek kogoś innego i schować pieniądze.
Och, oczywiście, Możliwe. Ale świetnie byłoby zidentyfikować jego dziewczynę. Wiesz, „drugi podejrzany…
…logarytmicznie zwiększa prawdopodobieństwo wykrycia i zatrzymania” dokończył Kellogg zdanie ze starego policyjnego podręcznika. Dance i O’Neil często je cytowali.
Kellogg z uśmiechem patrzył detektywowi w oczy.
– Federalni wcale nie mają takich możliwości, jak się podejrzewa. Jestem pewien, że zabrakłoby nam ludzi do obsługi telefonów. To gigantyczna robota.
– Czy ja wiem. Chyba łatwo byłoby sprawdzić bazy danych, przy najmniej w większych sieciach banków. – Michael O’Neil bywał nie ustępliwy.
– Potrzebowalibyśmy nakazu? – zapytała Dance.
– Żeby ujawnili nazwisko, prawdopodobnie tak – odrzekł detektyw. – Ale gdyby bank chciał współpracować, mogliby sprawdzić kwoty i po wiedzieć nam, czy jest trafienie. Wtedy w ciągu pół godziny mielibyśmy nakaz na nazwisko i adres.
Kellogg pociągnął łyk wina.
– Prawdę mówiąc, jest jeszcze jeden problem. Obawiam się, że gdy byśmy zwrócili się do agenta specjalnego albo departamentu bezpieczeństwa z takim słabym materiałem, moglibyśmy stracić wsparcie, które będzie nam potrzebne przy czymś bardziej konkretnym.
– Fałszywy alarm, hm? – O’Neil pokiwał głową. – Pewnie na takim szczeblu trzeba więcej polityki niż u nas na dole.
– Ale pomyślę o tym. Zadzwonię do paru osób.
O’Neil spojrzał ponad ramieniem Dance.
– Hej, wszystkiego najlepszego, młody człowieku.
Stuart Dance, z przypiętą na piersi plakietką „SOLENIZANT” wykonaną własnoręcznie przez Maggie i Wesa, uścisnął dłoń detektywa, napełnił kieliszki O’Neila i Dance i zwrócił się do Kellogga:
– Rozmawiacie o pracy. To zabronione. Zostawmy te dzieci i chodź my pobawić się z dorosłymi.
Kellogg zaśmiał się zmieszany i ruszył za nim do stołu rozjaśnionego blaskiem świec, gdzie Martine wyciągnęła z futerału sfatygowanego gibsona, organizując wspólne śpiewanie. Agentka i detektyw zostali sami. Dance zauważyła, że Wes patrzy w ich stronę. Zapewne przyglądał się dorosłym. Odwrócił się, wracając do improwizacji „Gwiezdnych wojen”.
– Wydaje się w porządku rzekł O’Neil, przechylając głowę w kie runku Kellogga.
– Winston? Tak.
O’Neil jak zwykle nie miał żalu za odrzucenie swoich propozycji. Nie było w nim ani krzty małostkowości.
– Chyba niedawno dostał? – O’Neil pokazał na swój kark.
Читать дальше