– Są w książce telefonicznej i publicznie dostępnych ewidencjach. Sami mogliście je znaleźć. Theresa i jej wujostwo są publicznie niedostępni.
– Ale ty ich znalazłeś – powiedziała Dance.
– Przez poufne źródła. Zaręczam, że po ucieczce Pella staną się jesz cze bardziej poufne. Ale wiem, że to ważne… Powiem wam, co zrobię. Pojadę spotkać się z ciotką osobiście. Przekażę jej, że chcecie porozmawiać z Theresą o Pellu. Nie będę próbował ich do niczego przekonywać. Jeżeli się nie zgodzą, to się nie zgodzą.
Kellogg pokiwał głową.
– O nic więcej nie prosimy. Dzięki.
Patrząc w życiorys Pella, Dance powiedziała:
– Im więcej się o nim dowiaduję, tym mniej wiem.
Pisarz zaśmiał się, a w jego oczach znów błysnęły iskierki.
– Och, chcesz poznać motywy Daniela Pella? – Poszperał w aktówce, wyciągnął plik papierów i znalazł żółtą zakładkę. – Mam tu cytat z rozmowy z więziennym psychologiem. Przynajmniej raz był szczery. – Wal ker zaczął czytać:
Pełł: Chce mnie pan poddać psychoanalizie? Chce pan wiedzieć, co mną kieruje? Na to na pewno zna pan odpowiedź, doktorze. To samo co wszystkimi: oczywiście rodzina. Tatuś mnie lał, tatuś nie zwracał na mnie uwagi, mamusia nie karmiła mnie piersią, wujek Joe robił Bóg wie co. Geny czy wychowanie, jedno i drugie może pan przypisać rodzinie. Ale jeżeli za bardzo będzie pan zaprzątał sobie nią głowę, zaraz w pokoju pojawią się wszyscy pańscy krewni i przodkowie i wkrótce poczuje się pan zupełnie sparaliżowany Nie, nie, jedyny sposób, żeby przeżyć, to zupełnie o nich zapomnieć i pamiętać tylko, że jesteś tym, kim jesteś i to się nigdy nie zmieni.
Psycholog: A ty kim jesteś, Danielu?
Pell (śmiejąc się): Ja? Ja pociągam za sznurki dusz i zmuszam ludzi do robienia różnych rzeczy. Ludzie zaś nie wiedzą, że są zdolni do tych czynów, zanim ich nie popełnią. Gram na flecie i prowadzę ich lam, gdzie boją się pójść. Nie ma pan pojęcia doktorze, ilu ludzi potrzebuje swoich lalkarzy i swoich Szczurołapów.
– Muszę jechać do domu – powiedziała Dance po wyjściu Walkera. Jej matka i dzieci niecierpliwiły się, czekając na nią z rozpoczęciem przy jęcia urodzinowego ojca.
Kellogg odrzucił z czoła kosmyk włosów. Opadł z powrotem. Spróbował jeszcze raz. Spojrzała na niego i dostrzegła coś, czego przedtem nie zauważyła – wystający zza kołnierzyka koszuli bandaż.
– Jesteś ranny?
Wzruszył ramionami.
– Mały postrzał. Parę dni temu w akcji w Chicago.
Mowa jego ciała świadczyła, że nie chce o tym mówić, a Dance nie naciskała. Powiedział jednak:
– Ale sprawca nie przeżył. – Towarzyszył temu pewien ton i pewne spojrzenie. W podobny sposób Dance informowała ludzi, że jest wdową.
– Przykro mi. Dobrze sobie z tym radzisz?
– Nieźle… Zgoda, może wcale nie tak nieźle – dodał po chwili. – Ale jakoś sobie radzę. Czasami nic więcej nie da się zrobić.
Pod wpływem impulsu spytała:
– Słuchaj, masz jakieś plany na wieczór?
– Krótki meldunek dla szefa, kąpiel w hotelu, szkocka, hamburger i spać. No dobrze, dwie szkockie.
– Mam pytanie.
Uniósł brew.
– Lubisz tort urodzinowy?
Po sekundzie milczenia odparł:
– To jedna z moich ulubionych potraw.
Patrz, mamo. Zatarasowaliśmy cały Taras. Zatarasowaliśmy!
Dance pocałowała córkę.
– Świetne, Mags.
Wiedziała, że dziewczynka nie mogła się doczekać, aby podzielić się z nią kalamburem.
Taras wyglądał pięknie. Dzieci uwijały się przez całe popołudnie, przygotowując go na przyjęcie. Rzeczywiście zatarasowały wszystkie miejsca dekoracjami: urodzinowymi transparentami, lampionami, świecami. (Nauczyły się tego od matki; goście Kathryn Dance nawet jeśli nie byli podejmowani najwykwintniejszymi potrawami, zawsze mogli liczyć na wspaniałą atmosferę).
– Kiedy dziadek otworzy prezenty? – Wes i Maggie za zaoszczędzone kieszonkowe kupili Stuartowi Dance’owi sprzęt rekreacyjny – wadery i sieć. Dance wiedziała, że ojciec ucieszy się ze wszystkiego, co dostanie od wnuków, ale nieprzemakalny strój rybacki na pewno mu się przyda.
– Prezenty po torcie – oznajmiła Edie Dance. – A tort po kolacji.
– Cześć, mamo. – Dance nie zawsze obejmowała matkę, ale dziś Edie uściskała ją czule, by móc szepnąć jej do ucha, że chce z nią porozmawiać o Juanie Millarze.
Weszły do salonu. Dance natychmiast zwróciła uwagę na zatroskaną minę matki.
– O co chodzi?
– Jeszcze się trzyma. Kilka razy się ocknął. – Rozejrzała się, prawdo podobnie sprawdzając, czy w pobliżu nie ma dzieci. – Tylko na parę sekund. Nie ma mowy, żeby złożył wam zeznania. Ale…
– Co, mamo?
Jeszcze bardziej ściszyła głos.
– Stałam przez jakiś czas przy nim. Obok nie było nikogo. Zobaczy łam, że otworzył oczy. To znaczy jedno, to niezabandażowane. Poruszył ustami. Pochyliłam się. Powiedział… – Edie znów obejrzała się przez ramię. – Powiedział: „Zabijcie mnie’”. I powtórzył. Potem zamknął oczy.
– Tak bardzo go boli?
– Nie, jest tak nafaszerowany lekami, że niczego nie czuje. Ale pa trzy na bandaże. Widzi sprzęt. Nie jest głupi.
– Jest przy nim rodzina?
– Prawie cały czas. Jego brat siedzi tam na okrągło. Bez przerwy pa trzy nam na ręce. Jest przekonany, że Juan nie ma właściwej opieki, bo jest Latynosem. I wygłosił jeszcze kilka uwag na twój temat.
Dance skrzywiła się.
– Przepraszam, ale myślę, że powinnaś wiedzieć.
– Dobrze, że mi powiedziałaś.
Martwiła się – nie Juliem Millarem rzecz jasna. Z nim mogła sobie poradzić. Przygnębił ją brak nadziei młodego detektywa. Zabijcie mnie…
– Dzwoniła Betsey? – spytała Dance.
– Ach, twoja siostra nie może przyjechać – odparła Edie nienaturalnie pogodnym tonem, w którego podtekście kryła się irytacja na młodszą córkę za to, że nie raczy poświęcić czterech godzin na podróż z San ta Barbara, by zjawić się na urodzinach ojca. Oczywiście w odwrotnej sytuacji, gdyby to Dance miała tam pojechać, prawdopodobnie nie mogłaby tego zrobić ze względu na prowadzoną obławę. Jednak zgodnie z panującą w rodzinie zasadą, hipotetyczne wykroczenia się nie liczyły, tak więc tym razem walkowerem wygrała Dance, a Betsey zarobiła duży minus.
Gdy wróciły na Taras, Maggie spytała:
– Mamo, możemy wypuścić Dylana i Patsy?
– Zobaczymy. – Na przyjęciach psy bywały niesforne. I dostawało im się stanowczo za dużo ludzkiego jedzenia.
– Gdzie twój brat?
– W swoim pokoju.
– Co robi?
– Coś.
Dance na czas przyjęcia zamknęła broń – przed domem pełnił straż zastępca szeryfa. Wzięła szybki prysznic i się przebrała. W korytarzu zobaczyła Wesa.
– T-shirt wykluczony. To urodziny twojego dziadka.
Mamo, przecież jest czysty.
– Polo. Albo tę biało-niebieską zapinaną koszulę. Znała zawartość szafy swojego syna lepiej od niego.
– Oj, dobrze.
Przyjrzała się uważnie spuszczonym oczom. Jego zachowanie nie miało nic wspólnego ze zmianą stroju.
– O co chodzi?
– O nic.
– No już, wal.
– Wal?
– To wyrażenie z mojej epoki. Mów, co cię gryzie.
– Nic.
– Idź się przebrać.
Dziesięć minut później ustawiała na stole smakowite przekąski, zmawiając w duchu modlitwę dziękczynną do sieci sklepów Trader Joe’s.
Ubrany w elegancką koszulę starannie włożoną do spodni, z zapiętymi mankietami, Wes śmignął obok stołu, porywając garść orzeszków. Wionął za nim zapach płynu po goleniu. Chłopiec dobrze się prezentował. Rodzicielstwo to trudne zadanie, ale często ma się powody do dumy.
Читать дальше