– Sytuacja przedstawia się tak. Pell prawdopodobnie wciąż jest w okolicy. Nie możemy ustalić gdzie ani dlaczego. Takie zachowanie nie ma sensu; większość zbiegów z więzienia zwykle ucieka jak najdalej.
Opowiedziała im o przebiegu wypadków w sądzie oraz o wszystkich późniejszych wydarzeniach. Kobiety słuchały z zainteresowaniem, a niektóre szczegóły wzbudziły w nich odrazę i szok.
– Po pierwsze, chcę zapytać o tę wspólniczkę.
– Tę kobietę, o której czytałam? – spytała Linda. – Kto to jest?
– Nie wiemy. Podobno młoda i jasnowłosa. W wieku dwudziestu kil ku lat.
– A więc znalazł sobie nową dziewczynę – powiedziała Rebecca. – Cały Daniel.
– Nie wiemy, co naprawdę ich łączy – rzekł Kellogg. - Dziewczyna prawdopodobnie była jego wielbicielką. Wiele kobiet jest gotowych rzucić się do stóp więźniom, nawet tym najgorszym.
Rebecca zaśmiała się, spoglądając na Lindę.
– Dostawałaś jakieś listy miłosne w pudle? Ja nie.
Linda skwitowała to zdawkowym uśmiechem.
– Istnieje prawdopodobieństwo – podjęła Dance – że to nie jest nie znana osoba. W czasach istnienia Rodziny była bardzo młoda, ale zastanawiam się, czy mogłyście ją znać.
Linda zmarszczyła brwi.
– Dwadzieścia parę lat… musiała być wtedy nastolatką. Nie przypominam sobie nikogo takiego.
– Kiedy żyłam w Rodzinie, było nas tylko pięcioro – dodała Rebecca.
Dance zapisała coś w notesie.
– Chciałabym teraz posłuchać, jak wyglądało wtedy wasze życie. Co Pell mówił i robił, co go interesowało, jakie miał plany. Mam nadzieję, że przypomnicie sobie coś, co nam da jakąś wskazówkę.
– Krok pierwszy, zdefiniować problem. Krok drugi, zebrać fakty. – Rebecca utkwiła wzrok w Dance.
Linda i Kellogg wyglądali na skonsternowanych. Dance oczywiście wiedziała, o czym mówi Rebecca. (I była wdzięczna, że nie usłyszała podobnego wykładu jak poprzedniego dnia).
– Możecie nam podrzucać, co tylko chcecie. Jeżeli przyjdzie wam do głowy jakiś szczegół, który wydaje się dziwaczny, mówcie. Chcemy wiedzieć wszystko, co się da.
– Jestem gotowa – oświadczyła Linda.
– Niech nas pani magluje – zachęciła ją Rebecca.
Dance spytała o organizację życia w Rodzinie.
– Było jak w komunie – odrzekła Rebecca. – Co mnie, wychowanej na przedmieściu prosto z sitcomu, wydawało się trochę dziwne.
Z ich opisu wynikało jednak, że stosunki panujące w domu odbiegały nieco od ideałów komunizmu. Wszystko opierało się na zasadzie: od każdego tyle, ile wymagał Daniel Pell; każdemu tyle, ile Daniel Pell uznał za stosowne.
Mimo to Rodzina funkcjonowała całkiem dobrze, przynajmniej pod względem praktycznym. Linda dbała, by gospodarstwo działało sprawnie, a pozostali dzielili się resztą obowiązków. Nieźle jedli i utrzymywali bungalow w czystości i dobrym stanie. Samantha i Jimmy Newberg, najlepiej radzący sobie z narzędziami, przeprowadzali wszystkie niezbędne naprawy. Z oczywistych przyczyn – w sypialni trzymali skradzione przedmioty – Pell nie chciał, żeby właściciel malował dom czy reperował zepsute urządzenia, dlatego musieli być samowystarczalni.
– Taka była jedna z zasad filozofii życiowej Daniela – powiedziała Linda. – „Poleganie na sobie” – esej Ralpha Waldo Emersona. Chyba kilkanaście razy czytałam go na głos. Daniel uwielbiał tego słuchać. – Rebecca uśmiechała się. – Pamiętasz nasze wieczorne czytanie?
Linda wyjaśniła, że Pell wierzył w siłę książek.
– Uwielbiał je. Uroczyście wyrzuciliśmy telewizor. Prawie co wieczór czytałam na głos, a wszyscy siadali kołem na podłodze. To były miłe wieczory.
– Czy w Seaside mieliście jakichś sąsiadów czy przyjaciół, z którymi utrzymywaliście bliższe kontakty?
– Nie mieliśmy przyjaciół – odrzekła Rebecca. – To nie było w stylu Pella.
– Ale czasem wpadali do nas ludzie, których poznawał, trochę po mieszkali i znikali. Zawsze zbierał nowych ludzi.
– Takie życiowe ofiary jak my.
Linda lekko się obruszyła.
– Powiedziałabym raczej, ludzi, którym nie dopisało szczęście – po prawiła. – Daniel niczego im nie żałował. Karmił ich, czasem dawał im pieniądze.
Jeśli nakarmisz głodnego, zrobi wszystko, co zechcesz, pomyślała Dance, wspominając przedstawiony przez Kellogga profil przywódcy sekty i jego poddanych.
Kontynuowali podróż w przeszłość, która jednak nie pomogła Lindzie i Rebecce przypomnieć sobie, kim mogli być goście bungalowu. Dance przeszła do kolejnego tematu.
– Niedawno Pell przeszukiwał Internet. Nie wiem, czy te słowa z czymś się wam kojarzą. Pierwsze to „Nimue”. Moim zdaniem to czyjeś imię. Może pseudonim albo sieciowy nick.
– Nie. Nigdy nie słyszałam. Co to znaczy?
– To postać z legendy o królu Arturze.
Rebecca spojrzała na Lindę.
– Słuchaj, nie czytałaś nam którejś z tych historii?
Okazało się jednak, że nie. Nie słyszały też nic o żadnej Alison.
– Opowiedzcie, jak wyglądał typowy dzień w Rodzinie – poprosiła Dance.
Rebecca wyglądała, jak gdyby nie wiedziała, co powiedzieć.
– Wstawaliśmy, jedliśmy śniadanie… nie wiem.
Linda wzruszyła ramionami, dodając:
– Byliśmy po prostu rodziną. Rozmawialiśmy o tym, o czym rozmawiają wszystkie rodziny. O pogodzie, planach, gdzie pojedziemy. O kłopotach z pieniędzmi. Kto gdzie ma pracować. Czasami stałam w kuch ni, zmywałam po śniadaniu i po prostu płakałam – bo taka byłam szczęśliwa. Nareszcie miałam rodzinę.
Rebecca zgodziła się, że ich życie prawie w ogóle nie różniło się od życia innych, choć była wyraźnie mniej sentymentalna od swojej współtowarzyszki zbrodni.
Rozmowa stawała się chaotyczna, nie przynosząc żadnych istotnych informacji. W przesłuchaniach obowiązuje znana zasada, według której pojęcia abstrakcyjne zacierają wspomnienia, natomiast poruszają je szczegóły. Dance powiedziała:
Proszę coś dla mnie zrobić: wybierzcie jeden konkretny dzień. Opowiedzcie mi o nim. Taki, który obie pamiętacie.
Żadnej z nich jednak nie przychodził na myśl żaden szczególny dzień. Może jakieś święto – podsunęła Dance. – Dziękczynienia. Boże Narodzenie.
– Może tamta Wielkanoc? – zaproponowała Linda.
– Moje pierwsze święto w domu. I jedyne. Jasne. Fajnie było.
Linda opowiedziała o przygotowaniu bardzo wykwintnej kolacji, o której składniki „postarali się” Sam, Jimmy i Rebecca. Dance natychmiast wychwyciła ten eufemizm: oznaczał, że trójka po prostu ukradła jedzenie.
– Przyrządziłam indyka – ciągnęła Linda. – Cały dzień wędził się na podwórku. Rety, ale mieliśmy frajdę.
– A więc w domu była pani, byłyście obie i Samantha - naciskała dalej Dance. – Czyli ta spokojna.
– Myszka.
– I ten młody człowiek, który poszedł z Pellem do Croytonów – włączył się Kellogg. – Jimmy Newberg. Proszę nam coś o nim opowiedzieć.
– Zabawny szczeniak – powiedziała Rebecca. – Też uciekł z domu. Chyba był z Seattle.
– Całkiem przystojny. Ale tu miał nie po kolei. – Linda postukała się w czoło.
Jej towarzyszka parsknęła śmiechem.
– Przez prochy.
– Ale był prawdziwą złotą rączką. Znał się na wszystkim, na stolarce, elektronice. Był maniakiem komputerowym, nawet sam pisał programy. Kiedy nam o nich opowiadał, nikt nie rozumiał, o co mu chodzi. Chciał uruchomić jakąś stronę internetową – a to było w czasach, gdy nie każdy miał swoją jak dzisiaj. Moim zdaniem był dosyć pomysłowy. Współczułam mu. Daniel nie bardzo go lubił. Tracił do niego cierpliwość. Chyba chciał go wyrzucić.
Читать дальше