– Słyszał pan ich oboje?
– Tak. Byłem na trzeciej linii.
– Kiedy to było?
– Jakiś miesiąc temu, pierwszy raz. Potem rozmawiali jeszcze parę razy. Wczoraj też. Kiedy był w biurze.
– Czy numery są rejestrowane?
– Nie, rozmowy miejscowe nie.
– Ale numer zamiejscowy zostałby zarejestrowany.
Waters wbił wzrok w podłogę. Wyglądał żałośnie.
– Co takiego, Tony?
– Dałem mu kartę telefoniczną. Dzwoni się pod numer osiemset, wstukuje się kod, a potem właściwy numer.
Dance wiedziała, jak działają takie karty. Ustalenie numeru było niemożliwe.
– Naprawdę, musi mi pani uwierzyć. Nie zrobiłbym tego, gdyby nie informacje, jakie od niego dostałem… były ważne. Uratowały…
– O czym rozmawiali? – spytała życzliwym tonem. Nigdy nie można zachowywać się szorstko wobec przesłuchiwanego, który wyznał prawdę; należy go traktować jak nowego najlepszego przyjaciela.
– O zwykłych sprawach. Pamiętam, że mówili coś o pieniądzach.
– Co mówili?
– Pell pytał, ile udało się jej zebrać i odpowiedziała, że dziewięć tysięcy dwieście dolców. A on na to: „To wszystko?”.
Dość kosztowny seks przez telefon, pomyślała drwiąco Dance.
– Potem kobieta spytała o godziny widzeń, ale powiedział, że to nie dobry pomysł.
A więc nie życzył sobie jej odwiedzin. Nie chciał, by ktokolwiek widział ich razem.
– Nie domyśla się pan, skąd była ta kobieta?
– Wspominał Bakersfield. Wyraźnie powiedział: „Do Bakersfield”.
Kazał jej jechać do domu ciotki, zabrać młotek i podrzucić do studni.
– Jeszcze coś sobie przypominam. Opowiadała mu o kardynałach.
– Katolickich?
Odpowiedział jej śmiech, w którym brzmiała nuta rozpaczy.
– Nie, o ptakach. O kardynałach i kolibrach na podwórku. A potem o meksykańskim jedzeniu. „Meksykańskie jedzenie poprawia mi na strój”. Tak powiedziała.
– Słyszał pan w jej głosie jakiś charakterystyczny akcent?
– Nie zauważyłem.
– Miała wysoki czy niski głos?
– Chyba niski. Taki seksowny.
– Wydawała się inteligentna czy głupia?
– Jezu, nie mam pojęcia. – Sprawiał wrażenie zupełnie wyczerpanego.
– Tony, może mi pan powiedzieć coś jeszcze? Naprawdę nam zależy, żeby go złapać.
– Nic więcej nie przychodzi mi już do głowy. Przykro mi.
Przyjrzawszy mu się, uwierzyła, że naprawdę niczego więcej nie wie.
– Dobrze. Na razie chyba wystarczy.
Ruszył do wyjścia. Zatrzymał się przy drzwiach i obejrzał.
– Przepraszam, że tak się pogubiłem. Miałem ciężki dzień.
– Rzeczywiście dzień nie był dobry – zgodziła się. Strażnik przez chwilę stał bez ruchu przy drzwiach, wyglądając jak zbity pies. Nie doczekawszy się słów pocieszenia, ciężkim krokiem opuścił pokój.
Dance zadzwoniła do Carranea, który jechał do You Mail It, i przekazała mu informacje wydobyte od Watersa: że wspólniczka nie mówi z żadnym wyraźnym akcentem i ma niski głos. Te szczegóły mogły pomóc kierownikowi punktu usługowego przypomnieć sobie kobietę.
Następnie zadzwoniła do naczelniczki Capitoli, aby ją zawiadomić, co się stało. Kobieta milczała przez chwilę, a potem zdołała wykrztusić:
– Och.
Dance spytała, czy więzienie ma swojego informatyka. Kiedy okazało się, że tak, naczelniczka obiecała jej, że poleci mu przeszukać komputery w biurze administracyjnym i sprawdzić wszystkie wczorajsze połączenia z siecią oraz e-maile. Zadanie nie powinno być trudne, ponieważ personel nie pracował w niedzielę i Pell był przypuszczalnie jedyną osobą korzystającą z sieci – jeżeli istotnie wchodził do Internetu.
– Przykro mi – powiedziała Dance.
– Mhm, dziękuję.
Agentka nie miała na myśli samej ucieczki Pella, ale jeszcze jedną konsekwencję tego zdarzenia. Dance nie znała naczelniczki, lecz przypuszczała, że osoba nadzorująca superwięzienie musi być wyjątkowo zdolna i oddana swojej pracy. Było jej żal, że kariera tej kobiety w więziennictwie, podobnie jak kariera Tony’ego Watersa, wkrótce dobiegnie końca.
Jego najdroższa sprawiła się świetnie. Wypełniła jego instrukcje co do joty. Wydostała młotek z garażu ciotki w Bakersfield (jak u diabła Kathryn Dance na to wpadła?). Wytłoczyła na portfelu inicjały Roberta Herrona. Potem podrzuciła obydwa przedmioty do studni w Salinas. Zrobiła lont do bomby benzynowej (powiedziała, że instrukcja była równie prosta jak przepis na ciasto). Przygotowała torbę z nożem i kombinezonem ochronnym. Ukryła ubranie pod sosną.
Pell nie był jednak pewien, czy dziewczyna potrafi kłamać ludziom w oczy. Dlatego nie chciał, żeby po niego przyjeżdżała. Postarał się, by w chwili jego ucieczki znalazła się jak najdalej od gmachu sądu. Obawiał się, że gdyby zatrzymano ją na blokadzie drogi, zaczęłaby się jąkać i czerwienić i wszystko wyszłoby na jaw.
Prowadząc samochód bez butów (co uznał za dość dziwaczny zwyczaj), Jennie Marston uśmiechała się radośnie, bez przerwy mówiąc coś zmysłowym głosem. Pell zastanawiał się, czy uwierzyła w jego bajeczkę, że nie jest winien śmierci osób, które zginęły w sądzie. Ale odkąd zaczął nakłaniać ludzi do spełniania swojej woli, nie mógł się nadziwić, jak często porzucają umiejętność logicznego myślenia i instynkt samozachowawczy, ślepo wierząc we wszystko, w co chcieli – a raczej w to, w co on kazał im wierzyć.
Co wcale jednak nie oznaczało, że Jennie kupi każde jego słowo, a zważywszy na plany, jakie miał na kilka najbliższych dni. musiał ją uważnie obserwować i przekonać się, kiedy będzie skłonna go wspierać, a kiedy się zawaha.
Jechali krętą siecią bocznych dróg, unikając autostrad, gdzie mogły na nich czyhać blokady.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała niepewnie, kładąc dłoń na jego kolanie nieśmiałym, a jednocześnie pełnym desperacji gestem. Wiedział, co czuje: była rozdarta między chęcią gwałtownego ujawnienia uczuć wobec niego a obawą, by go nie spłoszyć. Na pewno nastąpi wybuch. U takich kobiet zawsze dochodzi do wybuchu. Och, Daniel Pell znał na wylot wszystkie Jennie Marston tego świata, wszystkie kobiety ochoczo ulegające czarowi złych chłopców. Jako notoryczny przestępca poznał je już przed wielu laty. Kiedy jesteś w barze i rzucasz mimochodem, że masz na koncie odsiadkę, większość kobiet wlepi w ciebie zdumione spojrzenie, potem wyjdzie do toalety i już nie wróci. Ale niektórym zrobi się mokro, gdy szepniesz im na ucho o zbrodni i pobycie w pudle. Uśmiechną się w szczególny sposób, nachylą bliżej i poproszą, żebyś opowiedział coś więcej o swojej mrocznej stronie.
Nawet gdyby chodziło o morderstwo – wszystko zależało od tego, jakich użyjesz słów.
A Daniel Pell potrafił ich używać.
Tak, Jennie była klasyczną wielbicielką złych chłopców. Trudno byłoby się tego domyślić z jej wyglądu – chudzina o prostych blond włosach i ładnej twarzy oszpeconej garbatym nosem, ubrana jak mamuśka z przedmieścia na koncercie Mary Chapin Carpenter.
Taki ktoś raczej nie pisałby do skazańców odsiadujących dożywocie w Capitoli.
Szanowny panie Danielu Pell,
Nie zna mnie Pan, ale widziałam reportaż o Panu na A &E i nie sądzę, żeby pokazano w nim całą prawdę. Kupiłam też i przeczytałam wszystkie książki o Panu, jakie udało mi się znaleźć, i uważam, że jest Pan fascynującym człowiekiem. Nawet jeżeli naprawdę zrobił Pan to, co mówią, na pewno wszystko wydarzyło się w wyjątkowych okolicznościach. Widziałam to w Pana oczach. Patrzył Pan w kamerę, ale czułam się, jakby patrzył Pan na mnie. Mam za sobą podobną historię jak Pan, to znaczy miałam takie same dzieciństwo (a raczej nie miałam), dlatego dobrze Pana rozumiem. Przeżywam zupełnie to samo. Gdyby Pan chciał, proszę do mnie napisać.
Читать дальше