– To nie jest dzieciak Mansona. Nie, sam się tak po prostu nazwał.
Kto to jest Charles Manson?
– Kpisz sobie ze mnie? Pamiętasz Sharon Tatę?
– Kogo?
– Słuchaj, kiedyś ty się urodziła?
Jennie podeszła do kobiet.
– Przepraszam, o czym panie rozmawiają? O jakiejś ucieczce?
– Tak, z aresztu w Salinas. Nie słyszała pani? – spytała jedna z krótkowłosych gospodyń, zerkając na nos Jennie.
Nie zwracała na to uwagi.
– Mówiła pani, że ktoś zginął?
– Jacyś strażnicy, a potem ktoś został porwany i pewnie zabity.
Wyglądało na to, że kobiety nic więcej nie wiedzą.
Czując, jak wilgotnieją jej dłonie i serce zaczyna niespokojnie bić, Jennie odwróciła się i odeszła. Spojrzała na telefon. Jej chłopak dzwonił jakiś czas temu, ale potem już się nie odezwał. Nie było żadnej wiadomości. Zadzwoniła do niego. Nie odebrał.
Jennie wróciła do turkusowego forda thunderbirda. Nastawiła wiadomości w radiu, po czym odwróciła do siebie lusterko wsteczne. Wyciągnęła z torebki puderniczkę i pędzelek.
Zginęło parę osób…
Nie martw się, powiedziała sobie. W skupieniu zajęła się swoją twarzą, tak jak ją uczyła matka. Była to jedna z miłych rzeczy, jakie zrobiła dla Jennie. „Tu trochę rozjaśnij, tu trochę ciemniej… musimy coś zrobić z tym twoim nosem. Jakoś go zmniejszyć, żeby się tak nie rzucał w oczy. Dobrze”.
Choć matka w jednej chwili potrafiła zrujnować każdą miłą chwilę.
Wyglądało całkiem nieźle, ale wszystko spieprzyłaś. Naprawdę nie wiem, co się z tobą dzieje? Zrób to jeszcze raz. Wyglądasz jak dziwka.
Daniel Pell szedł wolnym krokiem, oddalając się od niewielkiego krytego garażu, przylegającego do biurowca w Monterey.
Musiał porzucić hondę civic Billy’ego trochę wcześniej, niż zamierzał. Usłyszał w wiadomościach, że policja znalazła furgonetkę Worldwide Express, czyli prawdopodobnie już się domyśliła, że miał hondę. Widocznie w ostatniej chwili udało mu się ominąć blokady.
Co ty na to, Kathryn?
Kroczył chodnikiem z pochyloną głową. Nie obawiał się pokazywać publicznie – jeszcze nie. Nikt się go tu nie spodziewał. Zresztą inaczej już wyglądał. Poza tym, że przebrał się w cywilne ubranie, był gładko ogolony. Gdy pozbył się samochodu Billy’ego, zakradł się na tyły parkingu przed motelem i zaczął grzebać w śmieciach. Znalazł wyrzuconą maszynkę do golenia i motelową buteleczkę balsamu do ciała. Kryjąc się za kubłem, zgolił brodę.
Jego twarz musnął powiew wiatru niosącego wyraźny zapach oceanu i wodorostów. Od lat nie czuł tej woni. Uwielbiał ją. W Capitoli można było wąchać tylko tłoczone do cel przez klimatyzatory i instalację ogrzewania powietrze, które nie pachniało niczym.
Minął go radiowóz.
Trzymać się…
Pell starał się maszerować w równym tempie, nie rozglądał się i nie zbaczał z drogi. Nagłe zmiany zachowania przyciągają uwagę. A to działa na twoją niekorzyść, wysyła ludziom sygnał ostrzegawczy. Mogą się domyślić, dlaczego zachowujesz się inaczej, a potem wykorzystają to przeciw tobie.
Tak się właśnie stało dzisiaj w gmachu sądu.
Kathryn…
Pell starannie zaplanował przesłuchanie; gdyby udało mu się nie wzbudzić podejrzeń przesłuchującej go osoby, zamierzał wyciągnąć od niej jakieś informacje: dowiedzieć się na przykład, ilu strażników jest w sądzie i gdzie się znajdują.
Lecz ku jego zaskoczeniu Kathryn omal nie odkryła jego zamysłów.
Zastanówmy się nad portfelem. Skąd mógł się wziąć?…
Dlatego został zmuszony do zmiany planów. I to szybkiej. Zrobił, co mógł, ale ryk alarmu powiedział mu, że Dance przewidziała jego ruch. Gdyby zrobiła to pięć minut wcześniej, Pell siedziałby w furgonetce więziennej zmierzającej z powrotem do Capitoli. Plan ucieczki ległby w gruzach.
Kathryn Dance…
Ulicą przemknął kolejny radiowóz.
Wciąż nikt nie spoglądał w jego stronę i Pell spokojnie szedł dalej. Wiedział jednak, że czas znikać z Monterey. Znalazł się w zatłoczonym centrum handlowym pod gołym niebem. Ujrzał sklepy: Macy’s, Mervyns, a także mniejsze, sprzedające słodycze Mrs. See, książki (Pell uwielbiał i masowo pochłaniał książki – im więcej wiesz, tym większą masz kontrolę), gry wideo, sprzęt sportowy, tanie ciuchy i jeszcze tańszą biżuterię. W centrum kłębiły się tłumy klientów. Był czerwiec; w wielu szkołach właśnie skończył się semestr.
Z któregoś sklepu wyszła dziewczyna wyglądająca na studentkę college’^ Na ramieniu miała torbę, a pod żakietem czerwoną, obcisłą bluzeczkę bez rękawów. Wystarczył rzut oka, by poczuł, jak pęcznieje w nim wielki balon. Nabrzmiewa i zaczyna go wypełniać. (Od dnia, gdy przekupił strażnika w Capitoli i zastraszył jednego z więźniów, by go zastąpić podczas widzenia małżeńskiego z żoną, minął rok. Bardzo długi rok…).
Wpatrywał się w dziewczynę, idąc dwa metry za nią, ciesząc oczy widokiem jej włosów i obcisłych dżinsów, próbując pochwycić jej zapach, próbując zbliżyć się na tyle, by lekko się o nią otrzeć, dopuszczając się równie lubieżnego czynu, jak gdyby zaciągnął kobietę do alejki i grożąc jej nożem rozkazał, aby się rozebrała.
Daniel Pell wiedział, że gwałtu w istocie dokonuje się wzrokiem.
Ach, ale nagle dziewczyna skręciła do drugiego sklepu, znikając z jego życia.
Moja strata, skarbie, pomyślał.
Ale nie twoja, rzecz jasna.
Na parkingu Pell zobaczył forda thunderbirda w kolorze jaj drozda. W samochodzie dojrzał kobietę, która czesała długie, jasne włosy.
Ach…
Podszedł bliżej. Miała garbaty nos, była chuda jak patyk, a biustem na pewno nie mogła się pochwalić. Mimo to bańka w jego ciele rosła nadal, powiększając się dziesięć, sto razy. Jeszcze chwila, a pęknie.
Daniel Pell rozejrzał się dookoła. W pobliżu nie było nikogo.
Ruszył w stronę forda, mijając rzędy aut i z każdym krokiem zmniejszając odległość.
Jennie Marston skończyła się czesać. Ze wszystkich elementów swojego ciała najbardziej lubiła włosy. Były lśniące i gęste, a gdy potrząsała głową, spływały na twarz jak falujące w zwolnionym tempie włosy modelki z telewizyjnej reklamy szamponu. Ustawiła z powrotem lusterko wsteczne. Wyłączyła radio. Dotknęła garbu na nosie.
Przestań!
Sięgając do klamki, zamarła zaskoczona. Drzwi otwierały się same.
Jennie nie mogła wykrztusić ani słowa, patrząc na pochylonego nad nią muskularnego mężczyznę.
Przez trzy czy cztery sekundy żadne z nich ani drgnęło. Wreszcie mężczyzna pociągnął drzwi, otwierając je na całą szerokość.
– Wyglądasz cudownie, Jennie Marston – powiedział. – Jesteś ładniejsza, niż sobie wyobrażałem.
– Och, Daniel. – Obezwładniona emocjami – lękiem, ulgą, poczuciem winy, żarem parzących uczuć – Jennie Marston nie potrafiła wy krztusić ani jednego słowa więcej. Bez tchu wyskoczyła z samochodu i rzuciła się w ramiona swojego chłopaka, drżąc i tuląc się do jego wąskiej piersi z taką siłą, że z jego ust wydobył się przeciągły syk.
Gdy wsiedli do forda, Jennie oparła głowę na jego ramieniu, a Daniel uważnie rozglądał się po parkingu i najbliższej ulicy.
Jennie rozmyślała o trudach minionego miesiąca, który spędziła na pracowitym tworzeniu związku za pomocą e-maili, rzadkich rozmów telefonicznych i marzeń, nie mając ani jednej okazji do osobistego spotkania z ukochanym. Mimo to wiedziała, że o wiele lepiej budować uczucie właśnie w ten sposób – na odległość. Była w podobnej sytuacji jak kobiety w kraju podczas wojny, a znała te czasy z opowieści matki o ojcu, który walczył w Wietnamie. Oczywiście potem się dowiedziała, że to wszystko było kłamstwem, lecz ten fakt nie zmieniał najważniejszej prawdy: miłość rodzi się ze związku dusz, a seks pojawia się dopiero później. Nigdy dotąd nie doświadczyła tego, co czuła do Daniela Pella.
Читать дальше