Ludzie znani z nieposzlakowanej prawości…
– Nie będę składał fałszywych zeznań, Donaldzie – oznajmił Reece. – Ale niczego nie ujawnię z własnej woli.
– To uczciwe postawienie sprawy – odparł Burdick, przenosząc wzrok na Taylor.
– Ja również – powiedziała, kiwając głową.
Poczuła zimny dreszcz.
Wdowa…
Zerknęła w kierunku salki konferencyjnej. Siedząca w niej Vera Burdick rozmawiała przez telefon. W tym momencie odwróciła głowę i dostrzegła spojrzenie Taylor. Uniosła się na fotelu i zamknęła drzwi.
Zadzwonił stojący na biurku telefon. Burdick podniósł słuchawkę. Po chwili szepnął do nich, że dzwoni biuro burmistrza, ale Taylor myślała o czym innym. Widziała oczyma duszy prawdziwy list pożegnalny spoczywający w szufladzie biurka. Burdick mówił coś do kogoś uspokajającym tonem, ale ona prawie go nie słyszała. Przyglądała się jego pociągłej, starannie ogolonej twarzy i nienagannie uczesanym siwym włosom.
Co ja do cholery od początku myślałam? – pytała się w myślach. – Czy nie zastanawiałam się nad tym, co może nastąpić, kiedy wskażę złodzieja? Czy próbowałam przewidzieć konsekwencje swego działania?
Nie.
Znani z nieposzlakowanej prawości…
– Chyba uda nam się z tego wybrnąć – powiedział z satysfakcją Burdick, odkładając słuchawkę.
Taylor zastanawiała się, co ma na myśli.
– Zakład medycyny sądowej stwierdzi, że było to samobójstwo. Prokurator nie będzie tego kwestionował. A my zachowamy ten drugi list w tajemnicy.
– Czyżby lekarz dokonujący sekcji zwłok określił już przyczynę zgonu? – spytał z niedowierzaniem Reece.
Burdick kiwnął głową. W jego oczach czaiło się mgliste ostrzeżenie. Taylor miała wrażenie, że chce ich ostrzec przed nadmierną dociekliwością.
Po chwili zerknął na zegarek i podał rękę Reece’owi, a potem wyciągnął ją w kierunku Taylor. Jej dłoń była tak wilgotna, że miała ochotę ją wytrzeć. Ręka Burdicka wydawała się zupełnie sucha.
– Idźcie odpocząć. Przeżyliście piekielnie męczący tydzień. Jeśli chcecie wziąć kilka wolnych dni, chętnie to załatwię. Nie odliczymy ich od waszego urlopu. Czy jesteście teraz bardzo zajęci?
– W przyszłym tygodniu muszę doprowadzić do podpisania ugody z Hanoverem – oznajmił Reece. – To jedyna pilna sprawa, jaką mam na głowie.
– A pani, panno Lockwood?
– Nie mam nic ważnego – odparła nadal nieco zdezorientowana Taylor.
– Więc niech pani weźmie kilka dni wolnego. Nalegam na to. Tak będzie najlepiej.
Taylor kiwnęła głową i chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Czekała na moment, w którym przyjdzie jej do głowy jakaś istotna myśl, jakieś zdanie podsumowujące przebieg wydarzeń.
Ale nadal miała w głowie kompletną pustkę.
Uda nam się z tego wybrnąć…?
– Ach, Mitchell, mam do ciebie jeszcze jedną sprawę – powiedział Burdick takim tonem, jakby samobójstwo nie zaprzątało już nawet cząstki jego uwagi. – Gratuluję ci warunków ugody z Hanoverem. Ja zgodziłbym się na siedemdziesiąt centów za dolara. Właśnie dlatego ty jesteś wielkim ekspertem od postępowań ugodowych, a ja nie.
Wstał i ruszył w kierunku salki konferencyjnej, w której czekała na niego żona. Ale Taylor zauważyła, że nie od razu otworzył drzwi. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy ona i Reece wyszli z gabinetu.
W milczeniu szli do swoich pokoi.
Taylor miała wrażenie, że wszyscy spotkani na korytarzu pracownicy firmy uważnie się jej przyglądają. Jak gdyby wiedzieli, jaką rolę odegrała w wydarzeniach, które doprowadziły do śmierci Claytona.
Kiedy dotarli do pustego holu, Reece chwycił ją za ramię i pochylił się do jej ucha.
– Wiem, jak się czujesz, Taylor. Wiem, jak ja się czuję. Ale to nie była nasza wina. Nie mogliśmy tego przewidzieć.
Nie odpowiedziała.
– Nawet gdybyśmy wciągnęli w to policję, wydarzyłoby się to sarno – dodał po chwili.
– Wiem – odparła cicho. Ale jej głos brzmiał bardzo nieprzekonująco. Ponieważ, rzecz jasna, wcale o tym nie wiedziała.
– Przyjdź do mnie wieczorem na kolację – zaproponował Reece.
– Okay, chętnie.
– O ósmej…? – Zmarszczył nagle brwi. – Poczekaj, dziś jest wtorek… grasz w swoim klubie, prawda?
Czy naprawdę był wtorek? Przypomniała sobie z odrazą obleśnych podrywaczy siedzących na sali i wzmiankę Dimitrija o jej aksamitnym dotyku.
– Chyba odwołam dzisiejszy występ.
– W takim razie do zobaczenia później – powiedział Reece z uśmiechem. Przez chwilę wydawało jej się, że pragnie coś dodać. Ale on rozejrzał się tylko po korytarzu, by sprawdzić, czy nikt ich nie obserwuje, a potem objął ją mocno i odszedł.
Taylor zadzwoniła do przełożonej aplikantów, pani Strickland, i powiedziała jej, że wychodzi do domu na resztę dnia. Ale nie mogła natychmiast zakończyć rozmowy, bo jej szefowa chciała koniecznie porozmawiać z nią o samobójstwie Claytona. Kiedy w końcu udało jej się odłożyć słuchawkę, wymknęła się tylnym wyjściem, by uniknąć spotkania z Carrie Mason, Seanem Lillickiem i całą resztą.
Po przyjściu do domu załadowała brudne części garderoby do koszyka, chcąc odnieść je do pralni, ale dotarła tylko do drzwi frontowych. Odstawiła kosz, włączyła swój keyboard yamahy i grała na nim przez kilka godzin, a później chwilę się zdrzemnęła.
O szóstej wieczorem zadzwoniła do Reece’a i zastała go w domu.
– Przepraszam cię, ale nie mogę dziś przyjść – oznajmiła na wstępie.
– Rozumiem… – wybąkał niepewnym głosem. – Czy dobrze się czujesz?
– Tak, ale jestem okropnie zmęczona.
– Rozumiem – powtórzył, a ona wyczuła w jego głosie zdenerwowanie. – Czy to… Powiedz mi, czy to, co się stało, wpłynie na nasze stosunki?
O Jezu… – pomyślała. Trudno zmusić mężczyzn do poważnej rozmowy, ale w najgorszym możliwym momencie trudno ich od niej powstrzymać.
– Nie, Mitch. Nie o to chodzi. Po prostu potrzebuję trochę czasu na odpoczynek.
– Jak sobie życzysz. Poczekam. Ale… chyba za tobą tęsknię.
– Dobranoc.
– Śpij dobrze. Zadzwoń do mnie jutro.
Wzięła długą kąpiel i zatelefonowała do domu. Kiedy usłyszała w słuchawce głos ojca, poczuła skurcz niepokoju.
– Jezu, Taylie, co do diabła wydarzyło się w twojej firmie?
Tym razem nie nazywał jej już „pani mecenas”. Wrócił do jej przydomka z czasów szkolnych.
– Dowiedziałem się o tym dopiero przed chwilą – ciągnął pan Lockwood. – Czy ten Clayton był twoim przełożonym?
– Znałam go, ale niezbyt dobrze.
– Dam ci dobrą radę, młoda damo. Staraj się zniknąć z pola widzenia.
– Co takiego? – spytała ze zdumieniem.
– Nie rzucaj się w oczy. To samobójstwo rzuci cień na twoją firmę. Nie chcielibyśmy, żeby przerzucił się on na ciebie.
Jak cień może się przerzucać? – pomyślała w duchu.
– Przecież jestem tylko aplikantką, tato – powiedziała do słuchawki. – Dziennikarze z „Timesa” nie będą pisali o mnie.
Choć gdyby chcieli napisać całą prawdę, powinni to zrobić – szepnął jej wewnętrzny głos.
– Dlaczego on się zabił? – spytał retorycznie Samuel Lockwood. – Jeśli ktoś nie może znieść ciepła, nie powinien wchodzić do kuchni.
– Może chodziło o coś więcej, tato.
– Zachował się jak tchórz i zaszkodził twojej firmie.
– Nie mojej – mruknęła Taylor, ale zrobiła to tak cicho, że ojciec jej nie usłyszał.
Читать дальше