– Teraz naprawdę robi mi się niedobrze – szepnęła.
Gabriel ścisnął jej dłoń.
Po drugiej stronie granicy czekał inny samochód, ciemnoniebieski ford fiesta z monachijskimi tablicami. Kierowca ciężarówki przysłany przez Ariego Shamrona wypuścił ich z naczepy i odjechał, kontynuując absurdalną podróż donikąd. Gabriel załadował skrzynki depozytowe do bagażnika i ruszyli w drogę: E41 do Stuttgartu, E52 do Karlsruhe, E35 do Frankfurtu. W nocy Gabriel zatrzymał się tylko raz, żeby zatelefonować do Tel Awiwu. Zamienił kilka słów z Shamronem.
O drugiej dotarli do holenderskiego miasteczka Delft, położonego w odległości kilku kilometrów od wybrzeża. Gabriel nie mógł już dłużej prowadzić. Piekły go oczy, dzwonienie w uszach rozsadzało czaszkę. Za osiem godzin z Hoek van Holland odpływał prom do angielskiego portu Harwich. Gabriel i Anna zamierzali się na nim znaleźć, lecz teraz on potrzebował łóżka i kilku godzin odpoczynku; pokręcili się więc po ulicach starówki w poszukiwaniu noclegu.
Gabriel dostrzegł hotel na Vondelstraat, w pobliżu kościoła Nieuwe Kerk. Anna zajęła się formalnościami w recepcji, podczas gdy Gabriel czekał w maleńkim holu, pilnując obu skrzynek. Potem zaprowadzono ich wąskimi schodkami do przegrzanego pokoju o spadzistym suficie i zadaszonym oknie, które Gabriel natychmiast otworzył.
Schował skrzynki do szafy, a następnie zdjął buty i wyciągnął się na łóżku. Anna zniknęła w łazience, a po chwili Gabriel usłyszał kojący szum płynącej wody. Przez otwarte okno wpadało zimne, nocne powietrze. Bryza znad Morza Północnego pieściła twarz Gabriela. Pozwolił sobie na zamknięcie oczu.
Kilka minut później drzwi łazienki otworzyły się i fala światła napłynęła do pokoju. Anna szybko wyłączyła lampę. Pokój ponownie spowił mrok, rozjaśniany jedynie przez sączącą się z okna słabą poświatę latarni ulicznych.
– Śpisz?
– Nie.
– Nie będziesz spał na podłodze, tak jak w Wiedniu?
– Nie mogę się ruszyć.
Uniosła brzeg koca i wśliznęła się do łóżka.
– Skąd wiedziałaś, że hasło brzmi “adagio”? – spytał Gabriel.
– Adagio Albinoniego to jeden z pierwszych utworów, które opanowałam. Ojciec od razu polubił tę melodię i od tamtej pory pozostała jego ulubioną. – W ciemnościach zabłysła zapalniczka Anny. – Chciał odpuszczenia grzechów. Pragnął rozgrzeszenia. Był gotów zwrócić się z tym do ciebie, a nie do mnie. Dlaczego ojciec nie poprosił mnie o przebaczenie?
– Pewnie podejrzewał, że mu go nie udzielisz.
– Mówisz tak, jakbyś miał doświadczenie w tych sprawach. Czy twoja żona ci wybaczyła?
– Nie, nie sądzę.
– A ty? Przebaczyłeś sobie?
– Nie nazwałbym tego przebaczeniem.
– Tylko czym?
– Przystosowaniem. Przystosowałem się do życia ze świadomością tego, co robię.
– Mój ojciec zmarł, nie uzyskawszy rozgrzeszenia. Pewnie na to zasłużył. Pragnęłabym jednak zakończyć to, co on zaczął. Chcę odzyskać te obrazy i wysłać je do Izraela.
– Ja też.
– Tylko jak?
– Śpij już, Anno.
Tak też zrobiła. Gabriel nie mógł zasnąć. Leżał w oczekiwaniu na świt i wsłuchiwał się w krzyk mew nad kanałem i równomierny oddech Anny. Tej nocy nie dręczyły jej koszmary, nie prześladowały demony. Spała niewinnym snem dziecka. Ale Gabriel nie był jeszcze gotowy na sen. Wiedział, że pójdzie spać dopiero wtedy, gdy obrazy znajdą się pod kluczem, w bezpiecznym skarbcu Isherwooda.
Nidwalden, Szwajcaria
W przededniu wybuchu II wojny światowej generał Henri Guisan, głównodowodzący szwajcarskich sił zbrojnych, ogłosił desperacki plan przeciwstawienia się najazdowi dysponujących przytłaczającą przewagą sił nazistowskich Niemiec. Guisan oświadczył, że w wypadku inwazji niemieckiej armia szwajcarska wycofa się na z góry upatrzone pozycje, chronione przez naturalne umocnienia alpejskie, i wysadzi w powietrze wszystkie tunele. Ponadto zapowiedział zdecydowaną walkę do ostatniego żołnierza, zarówno w głębokich dolinach, jak i na szczytach gór. Rzecz jasna, do niczego podobnego nie doszło. Hitler już na początku wojny uświadomił sobie, że neutralna Szwajcaria jest dla niego znacznie cenniejsza niż Szwajcaria w kajdanach, ujarzmiona przez okupanta. Mimo to zaprezentowana przez generała heroiczna strategia walki z potencjalnym najeźdźcą do dziś rozbudza wyobraźnię Szwajcarów.
Także Gerhardt Peterson poddał się jej urokowi, kiedy następnego popołudnia mijał Lucernę i patrzył na spowite chmurami Alpy. Czuł, jak serce bije mu coraz szybciej, gdy przyciska pedał gazu, a mercedes z rykiem silnika pokonuje pierwszą przełęcz. Peterson pochodził ze środkowej Szwajcarii i potrafił odtworzyć swoje drzewo genealogiczne do członków plemienia z Leśnych Kantonów. Z dumą myślał o tym, że jego przodkowie przemierzali te górskie doliny w tym samym czasie, gdy na drugim krańcu cesarstwa rzymskiego pewien młody mężczyzna, Jezus z Nazaretu, sprawiał Rzymianom kłopoty. Peterson fatalnie się czuł za każdym razem, gdy musiał zanadto oddalić się od swojej bezpiecznej twierdzy w Alpach. Przypomniał sobie oficjalną wizytę w Rosji, do której wysłano go kilka lat wcześniej. Niezmierzone przestrzenie wyjątkowo źle podziałały na jego zmysły. W moskiewskim pokoju hotelowym cierpiał na pierwszy i jedyny w życiu atak bezsenności. Po powrocie do ojczyzny natychmiast zaszył się w swoim wiejskim domku i spędził cały dzień na wędrówce po górskich szlakach nad Jeziorem Czterech Kantonów. Tamtej nocy spał jak kamień.
Tym razem jednak nagła wyprawa w Alpy nie miała nic wspólnego z przyjemnością. Sprowokowały ją dwie złe wiadomości. Pierwszą było znalezienie porzuconego audi na drodze w pobliżu Bargen, kilka kilometrów od granicy z Niemcami. Po sprawdzeniu numerów rejestracyjnych okazało się, że samochód wypożyczono poprzedniego wieczora w Zurychu. Druga nowina pochodziła od informatora z Bahnhofstrasse. Sprawa wymykała się spod kontroli; Peterson czuł, że traci panowanie nad sytuacją.
Zaczął padać śnieg. Wielkie, puszyste płatki pokryły świat bielą. Peterson włączył żółte lampy przeciwmgłowe i pędził dalej, nie zdejmując nogi z gazu. Godzinę później minął miasteczko Stans. Zanim dotarł do bram posiadłości Gesslera, ziemię pokrywało dziesięć centymetrów świeżego śniegu.
Gdy zatrzymał samochód, podeszło do niego dwóch ochroniarzy w granatowych kurtkach narciarskich i wełnianych czapkach. Po krótkich formalnościach związanych z identyfikacją i pobieżną kontrolą Peterson mógł jechać dalej ku rezydencji. Tam czekał kolejny mężczyzna, rzucający kawałki surowego mięsa wygłodniałej suce owczarka niemieckiego.
Przy brzegu Jeziora Czterech Kantonów, nieopodal górskiej posiadłości Ottona Gesslera, znajduje się legendarne miejsce narodzin Konfederacji Szwajcarskiej. W 1291 roku przywódcy trzech tak zwanych Leśnych Kantonów – Uri, Schwyz i Unterwalden – podobno zebrali się na łące Rutli, aby stworzyć sojusz obronny przeciwko wszystkim, którzy “mogą nastawać na ich osoby lub dobra”. Wydarzenie to jest dla Szwajcarów święte. Fresk przedstawiający łąkę Rutli zdobi salę Szwajcarskiej Rady Narodowej, a w sierpniu przypada państwowe święto, które upamiętnia zjazd na łące.
Siedemset lat później podobny związek obronny został stworzony przez grupę najbogatszych i najbardziej wpływowych bankierów i przemysłowców kraju. W 1291 roku wróg pochodził z zewnątrz: był nim święty rzymski cesarz Rudolf I z dynastii Habsburgów, który usiłował zaprowadzić w Szwajcarii swoje feudalne prawa. Teraz nieprzyjacielem znów okazali się cudzoziemcy, lecz bardziej rozproszeni i liczniejsi. Byli to Żydzi, domagający się otworzenia podziemnych skarbców szwajcarskich banków, aby zabrać stamtąd pieniądze i wszystko inne, czym mogliby napchać kieszenie. Odezwały się także rządy, oczekujące, że Szwajcaria zapłaci miliardy dolarów za to, że podczas II wojny światowej przyjmowała nazistowskie złoto. Ponadto pewna grupa dziennikarzy i historyków dążyła do przedstawienia Szwajcarów jako gorliwych sprzymierzeńców Niemiec, hitlerowskich bankierów i dostawców, przedłużających wojnę za cenę milionów istnień ludzkich; należy też wspomnieć o szwajcarskich reformatorach, zdecydowanych zmienić święte prawo tajemnicy bankowej.
Читать дальше