Anna oderwała piętkę z bochenka dinkelbrota.
– Kim są “oni”? – powtórzyła.
Gabriel zastanowił się, jak długo był pogrążony w milczeniu, ile kilometrów zdążyli w tym czasie pokonać.
– Nie jestem pewien – odparł po chwili. – Niewykluczone jednak, że wszystko przebiegło tak…
– Gabriel, naprawdę sądzisz, że to możliwe?
– Właściwie to jedyne logiczne wytłumaczenie.
– Boże święty, niedobrze się człowiekowi robi. Chcę wyjechać z tego kraju.
– Ja też.
– Jeśli twoja teoria jest słuszna, wciąż jeszcze pozostaje jedna kwestia do wyjaśnienia.
– Mianowicie?
– Gdzie są teraz obrazy?
– Cały czas w tym samym miejscu.
– To znaczy gdzie?
– Tutaj. W Szwajcarii.
Bargen, Szwajcaria
Pięć kilometrów od granicy z Niemcami, na końcu wąskiej doliny pełnej małych wiosek, leży bezbarwna miejscowość Bargen, znana w Szwajcarii tylko z tego powodu, że jest najdalej wysuniętym na północ miasteczkiem kraju. Tuż przy autostradzie znajdują się stacja benzynowa i sklep z parkingiem o żwirowej nawierzchni. Gabriel zgasił silnik. Zamarli w oczekiwaniu, skąpani w sinym świetle popołudniowego słońca.
– Kiedy tu dotrą?
– Nie wiem.
– Muszę iść siusiu.
– Postaraj się powstrzymać.
– Zawsze byłam ciekawa, jak się zachowam w takiej sytuacji, i proszę, znam już odpowiedź. W obliczu niebezpieczeństwa, w sytuacji zagrożenia życia, ogarnia mnie niekontrolowana potrzeba oddania moczu.
– Masz niezwykłą zdolność koncentracji. Zrób z niej użytek.
– A tobie się to udaje?
– Ja nigdy nie oddaję moczu.
Uderzyła go w rękę, lekko, aby nie sprawić mu bólu.
– Słyszałam cię, gdy byłeś w łazience, w Wiedniu. Wymiotowałeś. Zachowujesz się tak, jakby nic cię nie obchodziło… a jednak jesteś człowiekiem.
– Zapal sobie, to ci pomoże skoncentrować się na czymś innym.
– Co czułeś, kiedy zabijałeś tych ludzi w domu mojego ojca?
Gabriel pomyślał o Elim Lavonie.
– Nie miałem czasu zastanawiać się nad moralnymi kwestiami zabijania ani rozmyślać o konsekwencjach tego, co robię. Gdybym ich nie zlikwidował, oni zrobiliby to ze mną.
– Możliwe, że właśnie oni zamordowali mojego ojca.
– Tak, to możliwe.
– Wobec tego dobrze, że ich zabiłeś. Czy to źle, że tak myślę?
– Nie, to zupełnie naturalne.
Skorzystała z jego rady i zapaliła papierosa.
– Zatem znasz już wszystkie wstydliwe tajemnice mojej rodziny. Dziś rano uświadomiłam sobie, że właściwie nic o tobie nie wiem.
– I niech tak pozostanie.
– Daj spokój, Gabriel. Naprawdę jesteś taki zimny i zdystansowany czy tylko udajesz?
– Podobno mam problemy z koncentracją.
– Aha! To dobre na początek. Powiedz mi coś jeszcze.
– Co chcesz wiedzieć?
– Nosisz obrączkę. Jesteś żonaty?
– Tak.
– Mieszkasz w Izraelu?
– W Anglii.
– Masz dzieci?
– Miałem syna, ale zginął od bomby podłożonej przez terrorystów. – Popatrzył na nią zimno. – Chcesz jeszcze coś wiedzieć na mój temat?
Uznał, że należą się jej wyjaśnienia za to, co mu wyznała o sobie i ojcu. To jednak nie wszystko. Nagle poczuł, że właściwie chciałby jej opowiedzieć więcej. Dlatego wyjawił szczegóły tamtej nocy w Wiedniu, sprzed dziesięciu lat, kiedy jego wróg, palestyński terrorysta Tariq al-Hourani podłożył mu bombę pod samochodem. Ładunek miał zabić jego najbliższych, bo Palestyńczyk dobrze wiedział, że taka kara wymierzona wrogowi jest dla niego najbardziej bolesna. Gabriela nie musiał zabijać.
To się stało po kolacji. Przez cały czas Leah się denerwowała, gdyż w telewizorze umieszczonym nad barem widziała zdjęcia rakiet Scud spadających na Tel Awiw. Leah była dobrą Izraelką; nie potrafiła zajadać się makaronem w sympatycznej włoskiej restauracyjce w Wiedniu i jednocześnie myśleć o tym, że jej matka tkwi w mieszkaniu w Tel Awiwie, z oknami oblepionymi taśmą klejącą i maską przeciwgazową na twarzy.
Po kolacji poszli spacerem do samochodu Gabriela. Przypiął Daniego pasami do jego fotelika, pocałował żonę i oświadczył, że będzie pracował do późna. Na zlecenie Shamrona miał unieszkodliwić oficera irackiego wywiadu, odpowiedzialnego za śmierć Żydów. Tego jednak Gabriel nie wyjawił Annie Rolfe.
Potem ruszył przed siebie, a Leah usiłowała uruchomić silnik, który nie chciał zaskoczyć, gdyż zapalnik bomby Tariqa czerpał energię z akumulatora. Zorientowawszy się, że Leah ma problemy z rozruchem, odwrócił się do niej i krzyknął: “Poczekaj!”. Pewnie go nie usłyszała, bo po raz drugi przekręciła kluczyk w stacyjce.
Pierwotny instynkt, nakazujący chronić własne potomstwo, kazał mu biec najpierw do Daniego, lecz chłopczyk już nie żył, zginął rozerwany na strzępy. Gabriel rzucił się więc ku Leah i wyciągnął ją z płonącego wraku. Przeżyła, choć chyba lepiej by było, gdyby zginęła wraz z synem. Teraz leczono ją w szpitalu psychiatrycznym na południu Anglii. Cierpiała na połączenie psychicznych zaburzeń pourazowych oraz depresji psychotycznej. Od tamtej nocy w Wiedniu nie odezwała się do Gabriela ani słowem.
Tego też nie powiedział Annie Rolfe.
– Powrót do Wiednia musiał być dla ciebie bardzo trudny.
– Znalazłem się tam po raz pierwszy od wypadku.
– Gdzie ją poznałeś?
– W szkole.
– Też była artystką?
– Znacznie lepszą ode mnie.
– Ładna?
– Piękna. Teraz ma blizny.
– Wszyscy ludzie mają jakieś blizny.
– Nie takie jak Leah.
– Dlaczego ten Palestyńczyk podłożył bombę pod twoim samochodem?
– Bo mu zabiłem brata.
Zanim zdążyła zadać następne pytanie, na parking wjechała ciężarówka Volvo i błysnęła światłami. Gabriel pojechał za nią na skraj sosnowego lasku poza miastem. Kierowca wyskoczył z kabiny i szybko otworzył tylne drzwi. Gabriel i Anna wysiedli z samochodu. Anna ściskała w dłoniach mniejszą skrzynkę, a Gabriel większą, tę z obrazami. Zatrzymał się na chwilę, by z całej siły cisnąć kluczyki w głąb lasu. Skrzynię ładunkową ciężarówki zapełniały meble biurowe: biurka, krzesła, półki, regały.
– Idźcie jak najbliżej kabiny, połóżcie się na podłodze i przykryjcie kocami.
Gabriel ruszył pierwszy. Z trudem przeciskał się między meblami, dźwigając nieporęczną skrzynkę. W jego ślady poszła Anna. Znaleźli tylko jedno wolne miejsce, w którym mogli usiąść z nogami podkulonymi pod brodą. Gdy Anna się usadowiła, Gabriel przykrył ją i siebie kocem. Zapadły egipskie ciemności.
Ciężarówka zakołysała się na wyboistej drodze, a po kilku sekundach już pędzili autostradą. Krople wody, pryskając spod kół, uderzały o podwozie. Anna zaczęła cicho nucić.
– Co ty wyprawiasz?
– Zawsze nucę, kiedy się boję.
– Nie pozwolę, aby stało ci się coś złego.
– Słowo?
– Słowo – potwierdził. – A co nuciłaś?
– Łabędzia z Karnawału zwierząt Camille’a Saint-Saensa.
– Zagrasz mi to kiedyś?
– Nie.
– Czemu?
– Nigdy nie grywam dla przyjaciół.
Dziesięć minut później. Granica. Ciężarówka ustawiła się w kolejce samochodów oczekujących na wjazd do Niemiec. Pojazd poruszał się skokami, po kilkadziesiąt centymetrów: gaz, hamulec, gaz, hamulec. Głowy im opadały do przodu i do tyłu niczym główki marionetek. Każde wciśnięcie hamulca oznaczało ogłuszający pisk sprzeciwu, gazu zaś – wyrzucenie z rury wydechowej kolejnego obłoku trujących spalin. Anna oparła policzek na ramieniu Gabriela.
Читать дальше