Wstał, obiema rękoma złapał szufladę i z całej siły pociągnął. Blokada puściła, szuflada spadła na podłogę, a drobiazgi rozsypały się po parkiecie.
Gabriel uniósł pustą szufladę i obrócił ją w rękach. Solidna, starannie wykonana, nienormalnie ciężka. Przyjrzał się jej podstawie: całkiem gruba, chyba ponad dwa centymetry.
Odejść czy zaufać instynktowi?
Nie miał czasu na delikatne rozwiązania, jak najszybciej musiał poznać odpowiedź. Oparł szufladę o biurko pod wygodnym kątem, uniósł nogę i wycelował obcasem w drewnianą ramę. Kopnął raz, drugi, trzeci, aż w końcu posypały się drzazgi.
Podstawa szuflady składała się nie z jednej, lecz z dwóch płyt identycznych rozmiarów, położonych jedna na drugiej. Między nimi tkwiła duża, prostokątna koperta, pożółkła ze starości i obwiązana postrzępionym sznurkiem. Czyżby dokumentacja pochodzenia obrazów? Strasznie dużo zachodu, aby ukryć tak banalne papiery. Gabriel wziął kopertę do ręki. Kiedy rozwiązywał sznurek i odchylał zakładkę, poczuł mrowienie w palcach.
Wyciągnął z koperty plik starych bibułek i ułożył na biurku. Przeglądał je ostrożnie, jakby w obawie, że mogą się pokruszyć pod wpływem jego dotyku. Korony… pesety… escudo… funty. Dokumenty były kopiami transakcji walutowych oraz transferów bankowych, dokonanych podczas wojny. Gabriel spojrzał na daty. Pierwsza transakcja, przelew kilku tysięcy franków szwajcarskich do sztokholmskiego Union Banku, została przeprowadzona w lutym 1942 roku. Ostatnia, transfer funduszy do Banku Lizbońskiego, w czerwcu 1944 roku.
Odłożył bibułki na bok. Teraz miał przed sobą kartkę białego papieru bez nagłówka. Z lewej strony widniała na niej lista niemieckich nazwisk. Z prawej do każdego z nich była dopasowana dwunastocyfrowa liczba. Gabriel odczytał kilka linijek:
Karl Meyer 551829651318
Manfred Kónig 948628468948
Josef Fritsch 268349874625
Zebrał bibułki i uniósł zakładkę koperty. Już miał wsunąć papiery do środka, kiedy pod palcami poczuł coś w dolnym rogu. Sięgnął tam ręką i wydobył…
Dwie fotografie.
Przyjrzał się pierwszej: Augustus Rolfe, młody, przystojny, bogaty, rozparty na krześle w restauracji. Sądząc po stanie stolika, skonsumowano już znaczną ilość wina. Obok Rolfego zasiadał otyły, na pierwszy rzut oka zgnuśniały mężczyzna w cywilnym ubraniu, z bliznami na policzkach. Gabriel go nie znał.
Drugie zdjęcie zrobiono na tarasie domu w Alpach. Rolfe stał przy balustradzie i podziwiał wspaniałe widoki w towarzystwie dwóch umundurowanych mężczyzn. Gabriel znał ich obu.
Pierwszym był Heinrich Himmler. Drugim Adolf Hitler.
Gabriel włożył fotografie i dokumenty z powrotem do koperty. Miała ona rozmiary oficjalnego pisma i była zbyt duża, aby się zmieścić w kieszeni; wepchnął ją więc za pasek spodni i zabezpieczył, zapinając skórzaną kurtkę. Spojrzał na biurko. Z szufladą nic nie dało się już zrobić: zostały z niej drobne kawałki. Nogą upchnął szczątki pod biurkiem i zasłonił je fotelem Rolfego. Beretta leżała na skórzanym notatniku bankiera. Wsunął pistolet do kieszeni i skierował się do wyjścia.
Szedł, przyświecając sobie latarką. Ponownie oglądał pokój fragment po fragmencie, tym razem w odwrotnej kolejności: dębowy flamandzki stół, osiemnastowieczne fotele, otomana ze skóry…
Mężczyzna stojący na progu, z pistoletem wycelowanym w serce Gabriela.
Zurych
Gabriel cisnął latarkę na drugi koniec pokoju, wyciągnął berettę i rzucił się na podłogę. Mężczyzna w drzwiach wystrzelił. Miał broń z tłumikiem, ale w ciemnościach świetnie było widać ogień wydobywający się z lufy. Strzał przeszył powietrze tuż nad głową Gabriela i rozbił okno za biurkiem Rolfego. Zanim napastnik strzelił ponownie, Gabriel ukląkł na jednym kolanie i wypalił w kierunku błysku z lufy. Jego kule dosięgły celu – wiedział to na pewno, gdyż słyszał, jak przebijają tkankę i roztrzaskują kość. Wstał i ruszył pędem przed siebie, cały czas strzelając, tak jak go uczono. Tak jak to robił wiele razy wcześniej. Wreszcie stanął nad mężczyzną, pochylił się, przyłożył mu lufę do ucha i wystrzelił po raz ostatni.
Ciało, wstrząsane konwulsjami, po chwili zastygło w bezruchu.
Gabriel przeszukał ubranie zabitego: nie znalazł ani portfela, ani kluczy, ani pieniędzy. Glock kalibru.9 mm leżał na podłodze niedaleko zwłok. Gabriel wsunął go do kieszeni i wyszedł na korytarz.
Obok głównych schodów znajdowała się alkowa z wysokimi oknami wychodzącymi na ulicę. Gabriel spojrzał w dół i zauważył dwóch mężczyzn wbiegających po frontowych schodach. Pognał przez korytarz ku oknom od strony ogrodu na tyłach domu. Na zewnątrz stał jeszcze jeden mężczyzna; miał wyciągniętą broń i rozmawiał przez radiotelefon.
Zbiegając po kręconych schodach, Gabriel wyjął z beretty pusty magazynek i włożył nowy. Przebył tę samą drogę, którą pokonał wraz z Anną tego dnia, gdy pokazała mu kolekcję ukrytą w piwnicy. Wielka jadalnia, kuchnia, schody, piwniczka z winami, schowek.
Dopadł oszklonych drzwi, prowadzących do ogrodu. Uchylił je lekko i wystawił głowę. Mężczyzna z radiotelefonem i pistoletem szedł po zaśnieżonym tarasie. Dwaj pozostali byli już w budynku: Gabriel słyszał tupot nóg piętro wyżej.
Wyskoczył na dwór i popędził przez ogród prosto ku mężczyźnie z pistoletem.
– Ej, ty! – wrzasnął płynną niemczyzną. – Widziałeś, w którą stronę pobiegł ten sukinkot? – Mężczyzna popatrzył na niego kompletnie osłupiały. Gabriel wciąż pędził przed siebie. – Co z tobą, człowieku? Ogłuchłeś? Odpowiadaj!
Gdy nieznajomy przysunął radiotelefon do ust, Gabriel uniósł dłoń i otworzył ogień. Pięć strzałów, ostatni w klatkę piersiową z odległości metra.
Gabriel spojrzał na dom. Zobaczył w oknach snopy światła latarek, przenikające przez zaciągnięte zasłony. Kotary się rozsunęły i wyjrzała zza nich twarz. Uszu Gabriela dobiegł krzyk i odgłos walenia ciężkim przedmiotem o szybę.
Odwrócił się i pomknął przez ogród, docierając do muru – ocenił jego wysokość na dwa i pół metra – z rzędem kolców z kutego żelaza na szczycie. Zerknął przez ramię na dwóch mężczyzn. Jeden klęczał nad trupem kolegi, drugi omiatał ogród silnym światłem latarki.
Gabriel podskoczył i chwycił za żelazne kolce na murze. Snop światła wyłowił go z mroku, ktoś krzyknął po niemiecku. Podciągnął się, młócąc nogami o mur. Rozległ się wystrzał, kule rozkruszyły tynk, raz i drugi. Gabriel poczuł, jak pękają mu szwy na dłoniach.
Przerzucił nogę przez mur, i w tym momencie zahaczył kurtką o jeden z kolców. Zawisł bezsilnie, z głową wystawioną na ostrzał, oślepiony strumieniem światła. Wykonał gwałtowny skręt całym ciałem, uwalniając się z potrzasku, i spadł do ogrodu po drugiej stronie muru.
Koperta wysunęła mu się ze spodni i upadła w śnieg. Sięgnął po nią, wcisnął z powrotem za pasek i rzucił się do ucieczki.
Rozbłysk białego światła lamp halogenowych zmienił noc w dzień. Gdzieś zawyła syrena alarmowa. Gabriel pędził wzdłuż ściany willi, aż wreszcie dotarł do kolejnego muru, tym razem odgradzającego posiadłość od ulicy. Sprawnie przesadził przeszkodę i zeskoczył na chodnik.
Znalazł się na wąskiej uliczce. W sąsiednich domach pozapalano światła: Szwajcarzy i ich legendarna czujność. Gdy biegł ulicą, w głowie pobrzmiewało mu jedenaste przykazanie Ariego Shamrona: “Nie daj się złapać!”.
Dotarł do Krahbuhlstrasse, szerszej ulicy, przy której zaparkował. Sprintem pokonał łagodny zakręt i ujrzał swój samochód. Poślizgnął się podczas gwałtownego hamowania i upadł, boleśnie się tłukąc. Do pojazdu zaglądało dwóch mężczyzn z latarkami.
Читать дальше