Debre zrobił się nerwowy. Miał rozbiegany wzrok, niespokojnie oblizywał wargi, a pistolet w jego lewej ręce zaczął dygotać.
Dotychczas na jego groźby ludzie zwykle reagowali strachem. Nieczęsto zdarzało mu się spotkać z kimś pokroju Anglika.
– Dobra, wygrałeś – zdecydował. – Wracamy do pierwotnej ceny. Sto tysięcy franków. Bierz ten złom i zjeżdżaj stąd.
Anglik postanowił pójść za ciosem.
– Jak mam wrócić do Paryża?
– Twój problem.
– To długa trasa. Taksówka będzie sporo kosztowała. – Wyciągnął rękę i podniósł kopertę. – Pewnie koło stu tysięcy franków.
– Co ty do cholery wymyślasz?
– Zabieram walizkę i pieniądze. Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, powiem policji o tym magazynie. Wierz mi, że tym razem twój szef w Marsylii nie poprzestanie na twojej dłoni.
Debre uniósł pistolet. Anglik doszedł do wniosku, że ta zabawa trwa zbyt długo. Pora na finał. Szybkim jak błyskawica ruchem chwycił Debrego za rękę i gwałtownie ją wykręcił, łamiąc w kilku miejscach. Francuz ryknął z bólu, a jego broń z łoskotem upadła na podłogę.
Kolejny ruch należał do kompana Debrego. Anglik uznał, że tamten nie użyje pistoletu, aby nie zranić kumpla, i dlatego będzie usiłował obezwładnić go ciosem w tył głowy. Schylił się, uderzenie trafiło w powietrze, a on złapał pistolet Debrego i strzelił dwa razy. Obie kule przeszyły klatkę piersiową napastnika. Wielki mężczyzna runął na podłogę, a spomiędzy jego palców trysnęła krew. Anglik jeszcze dwukrotnie wypalił prosto w czaszkę dogorywającego bandyty.
Pokonany Debre, wsparty o maskę samochodu, trzymał się za rękę.
– Zabieraj pieprzoną forsę! Zabieraj walizkę! I wynoś się!
– Nie powinieneś był próbować mnie wykiwać, Pascal.
– Racja. Bierz wszystko i zjeżdżaj.
– Miałeś rację w jednej sprawie – przyznał Anglik. Ciężki, wojskowy nóż z karbowanym ostrzem wysunął się z pochwy ukrytej w rękawie i znalazł w dłoni zabójcy. Chwilę później blady jak papier Pascal Debre leżał na ziemi obok kumpla, a z jego rozciętego niemal do kręgosłupa gardła sączyła się krew.
Kluczyki do samochodu Debrego wciąż tkwiły w stacyjce. Wyciągnął je i otworzył bagażnik. W środku była druga bomba, taka sama jak pierwsza. Podejrzewał, że Francuz zaplanował kolejną transakcję na późniejszą godzinę. No cóż, zapewne ocalił czyjś sklep. Zamknął walizkę i delikatnie opuścił klapę bagażnika.
Podłogę pokrywały krwawe plamy. Anglik obszedł zwłoki i stanął przy masce samochodu. Otworzył walizkę i nastawił zegar na trzy minuty. Potem przymknął wieko i umieścił walizkę między trupami. Szybko przeszedł przez magazyn i uchylił bramę, po czym podbiegł z powrotem do samochodu i usiadł za kierownicą. Kiedy przekręcił kluczyk, silnik zakrztusił się i zamilkł. Boże, tylko nie to, pomyślał Anglik. Zemsta Pascala. Przekręcił ponownie. Tym razem silnik głośno zaskoczył.
Błyskawicznie ruszył przed siebie. Gdy bomba eksplodowała, gwałtowny błysk w lusterku wstecznym na chwilę go oślepił. Jechał drogą wzdłuż rzeki, a purpurowe plamy jeszcze przez pewien czas migotały mu przed oczami.
Dziesięć minut później zaparkował w pobliżu stacji metra, tuż za zakazem zatrzymywania się. Wyjął z bagażnika walizkę i wrzucił kluczyki do kosza na śmieci, a następnie zszedł po schodach na peron i wskoczył do pociągu.
Pomyślał o starej signadorze w swojej wiosce na Korsyce. Ostrzegła go przed tajemniczym mężczyzną, którego powinien unikać. Zastanawiał się, czy chodziło jej o Pascala Debre.
Wysiadł na stacji Luxembourg i wrócił do hotelu przy rue St. Jacques. W pokoju zorientował się, że po drodze nie widział ani jednego policjanta. Debre ewidentnie kłamał w sprawie kontroli drogowych.
Paryż
Gabriel uznał, że najwyższy czas porozmawiać z Mullerem. Następnego ranka zatelefonował do galerii.
– Muller. Bonjour.
– Mówi pan po niemiecku?
– Ja.
Gabriel przeszedł z francuskiego na niemiecki.
– W sobotę widziałem na wystawie pana galerii pewien interesujący obraz.
– Który ma pan na myśli?
– Martwa natura z kwiatami Jeana-Georges’a Hirna.
– Urocza, nieprawdaż?
– W rzeczy samej. Zastanawiałem się, czy jeszcze dzisiaj mógłbym obejrzeć ją z bliska.
– Niestety, dzisiaj jestem dość zajęty.
– Naprawdę?
Przez ostatnie trzy doby Gabriel uważnie śledził wszystkie rozmowy telefoniczne prowadzone w galerii i nie miał cienia wątpliwości, że Muller dysponuje mnóstwem czasu.
– Pozwoli pan, że zerknę do kalendarza spotkań. Może pan na chwilę uzbroić się w cierpliwość?
– Oczywiście.
– Hmm… Okazuje się, że ktoś nagle odwołał spotkanie zaplanowane na dzisiejsze popołudnie.
– Co za szczęśliwy zbieg okoliczności.
– Kiedy mógłby się pan zjawić?
– Prawdę mówiąc, jestem nieopodal. Mogę przyjechać w niecały kwadrans.
– Wyśmienicie. Pana godność?
– Ulbricht.
– Zatem do zobaczenia, panie Ulbricht.
Gabriel szybko się spakował, wsunął berettę za pasek spodni i po raz ostatni rozejrzał po pokoju, aby się upewnić, że nie został po nim żaden ślad. Przed wyjściem popatrzył przez okno na galerię. Jakiś mężczyzna właśnie naciskał przycisk dzwonka przy jej drzwiach. Był średniego wzrostu, miał ciemne włosy, w prawej ręce trzymał aktówkę. Może jednak ktoś nie odwołał spotkania z Mullerem. Gabriel pospiesznie wyjął aparat fotograficzny i zużył cały film na obfotografowanie nieznajomego. Potem wyciągnął kliszę, wsunął ją do kieszeni, a aparat włożył do torby.
Recepcjonista na dole wyraził ogromny żal, że Herr Kiever wyjeżdża tak wcześnie. Spytał, jak poszła praca, na co Gabriel odparł, że niedługo wszyscy się przekonają.
Krople deszczu delikatnie padały mu na twarz. Renault stał zaparkowany na ulicy za rogiem, a za wycieraczką tkwiły dwa mandaty. Gabriel wepchnął je do kieszeni i schował torbę w bagażniku.
Zerknął na zegarek. Od zakończenia rozmowy z Mullerem minęło dwanaście minut. Powinien się nieco spóźnić: Szwajcar zapewne tego oczekiwał. Gabriel dwukrotnie obszedł pobliskie ulice, aby mieć pewność, że nikt go nie śledzi. Dopiero potem poszedł do galerii. Drzwi otworzył mu Muller.
– Witam, Herr Ulbricht. Zaczynałem się martwić.
– Muszę przyznać, że miałem niewielkie kłopoty z ponownym zlokalizowaniem tego miejsca.
– Nie mieszka pan w Paryżu?
– Spędzam tu wakacje. Pochodzę z Dusseldorfu.
– Rozumiem. – Muller klasnął w dłonie teatralnym gestem. – Zatem chciałby pan przyjrzeć się bliżej Hirnowi. Wcale się nie dziwię. To zupełnie fantastyczny obraz. Doskonałe uzupełnienie każdego zbioru. Zaraz wrócę, tylko zdejmę płótno z wystawy.
Gdy Muller był zajęty Hirnem, Gabriel omiótł wzrokiem pomieszczenie. Przeciętna galeria, bardzo przeciętne obrazy. W głębi pokoju widniało biurko Mullera, ręcznie malowany antyk, a na podłodze obok biurka stała aktówka.
Muller uniósł obraz ze sztalug przy oknie. Dzieło było niewielkie, mniej więcej trzydzieści na czterdzieści pięć centymetrów. Marszand postawił je na obitym filcem stojaku pośrodku pomieszczenia i włączył kilka dodatkowych świateł.
Podchodząc bliżej, by obejrzeć płótno, Gabriel mimowolnie spojrzał przez okno galerii. W kawiarni po drugiej stronie ulicy zauważył coś, co zwróciło jego uwagę. Coś znajomego, jakby wspomnienie, nic więcej.
Skupił uwagę na płótnie i wymamrotał kilka miłych słów na temat jakości pociągnięć pędzla i warsztatu twórcy.
Читать дальше