– Sugerujesz, że był złodziejem?
– Niezupełnie. Nie musiał kraść. Niekiedy sprawy są znacznie bardziej skomplikowane. Możliwe, że kolekcja Rolfego nie pochodziła z najczystszych źródeł. W końcu mówimy przecież o Szwajcarii.
– Co masz na myśli?
– Skarbce i podziemia banków szwajcarskich są pełne historycznych łupów, także dzieł sztuki. Niewykluczone, że te obrazy wcale nie należały do Rolfego. Możemy założyć jedno: bez względu na to, kto zabrał płótna, zrobił to z konkretnego powodu. I zostawił Rafaela wartego kilka milionów dolarów.
– Istnieje możliwość odzyskania skradzionych obrazów?
– Przypuszczam, że tak. Zależy, czy zostały już sprzedane.
– Czy takich dzieł można się szybko pozbyć na czarnym rynku?
– Wystawienie ich na sprzedaż wywołałoby ogromne zamieszanie. Ale też możemy mieć do czynienia z kradzieżą na zamówienie.
– Czyli?
– Ktoś komuś zlecił tę robotę.
– Czy śmierć Rolfego była wliczona w cenę?
– Dobre pytanie.
Shamrona nagle ogarnęło zmęczenie. Usiadł na murku okalającym fontannę.
– Coraz gorzej znoszę podróże – wyznał. – Opowiedz mi o Annie Rolfe.
– Gdyby dano mi możliwość wyboru, nigdy nie próbowałbym nawiązać z nią kontaktu. To nieobliczalna, wybuchowa kobieta, a w dodatku pali więcej od ciebie. Za to gra na skrzypcach lepiej niż ktokolwiek, kogo miałem okazję słuchać.
– Dobrze sobie radzisz z takimi ludźmi jak ona. Odmień ją. – Shamron zaniósł się kaszlem tak gwałtownym, że aż nim zatrzęsło. Uspokoił się dopiero po chwili. – Czy ona ma jakieś pojęcie, dlaczego jej ojciec nawiązał z nami kontakt?
– Twierdzi, że nie. Nie byli sobie specjalnie bliscy.
Shamron najwyraźniej poczuł chwilowy przypływ osobistego bólu. Jego własna córka wyniosła się do Nowej Zelandii. Dzwonił do niej raz w miesiącu, a ona do niego nigdy. Dręczyła go obawa, że nie zechce wrócić do domu na jego pogrzeb albo nie odmówi za niego kadiszu. Nie spieszył się z zapaleniem następnego papierosa.
– Masz jeszcze jakiś trop?
– Owszem, jeden.
– Warto nim iść?
– Tak myślę.
– Czego potrzebujesz?
– Funduszy do zorganizowania operacji inwigilacyjnej.
– Gdzie?
– W Paryżu.
– Kto jest obiektem?
Rzym
Miniaturowy mikrofon superkardioidalny trzymany przez mężczyznę przebranego za księdza tylko wyglądał jak wieczne pióro. Wyprodukowała go firma elektroniczna w szwajcarskim mieście przemysłowym Zug. Za pomocą tego urządzenia mógł podsłuchiwać rozmowę prowadzoną przez dwóch mężczyzn, powoli krążących wokół Piazza Navona. Drugi mężczyzna, zasiadający w kawiarni po przeciwległej stronie placu, był uzbrojony w identyczny sprzęt. Człowiek w sutannie miał pewność, że dzięki temu nagrywa się większość wypowiedzi niczego nie podejrzewających spacerowiczów.
Potwierdziło się to dwadzieścia minut później, gdy w zaciszu pokoju hotelowego zsynchronizował obie taśmy w odtwarzaczu magnetofonowym i nałożył na uszy słuchawki. Po kilku minutach nagle wcisnął przycisk “stop”, cofnął kasetę i ponownie ją uruchomił.
“- Gdzie?
– W Paryżu.
– Kto jest obiektem?
– Marszand. Nazywa się Werner Muller”.
Stop.
Zadzwonił do Zurychu i przekazał wiadomość swojemu rozmówcy. Potem uraczył się papierosem i małą butelką szampana z minibarku. W ten sposób sam siebie nagrodził za dobrą robotę. W łazience spalił w umywalce kartki z notatnika i spłukał popiół do otworu odpływowego.
Paryż
Galeria Mullera mieściła się na rogu pewnej małej uliczki między rue Faubourg St. Honore i Avenue l’Opera. Z jednej strony przylegał do niej sklep sprzedawcy telefonów komórkowych, a z drugiej butik, handlujący wytworną męską bielizną, której nie włożyłby żaden mężczyzna. Na drzwiach galerii widniał napis: “Wstęp wyłącznie po wcześniejszym umówieniu”. Za grubym, kuloodpornym szkłem szyby okiennej wisiały dwa małe, dekoratywne dzieła – martwe natury z kwiatami mniej znanych, osiemnastowiecznych francuskich malarzy. Gabriel nie lubił tego rodzaju płócien. Trzykrotnie podejmował się odnawiania obrazów z tamtego okresu i zawsze ogarniało go wówczas wyjątkowe znużenie. Na swój punkt obserwacyjny Gabriel wybrał niewielki Hotel Laurens, położony pięćdziesiąt metrów od galerii, po przeciwnej stronie ulicy. Zameldował się tam jako Heinrich Kiever; ulokowano go w małym pokoju na strychu, przesiąkniętym zapachem rozlanego koniaku i zatęchłego dymu papierosowego. Recepcjonistę poinformował, że jest niemieckim scenarzystą i że przyjechał do Paryża po to, aby popracować nad scenariuszem do filmu, którego akcja toczy się we Francji podczas wojny. Będzie pracował do późna w swoim pokoju i nie życzy sobie, by ktokolwiek mu przeszkadzał. Pił alkohol w hotelowym barze i chamsko dostawiał się do kelnerki. Krzyczał na sprzątaczki, gdy usiłowały zaprowadzić ład w jego pokoju. Wrzeszczał na chłopców hotelowych, gdy nie dość szybko przynosili mu kawę. W krótkim czasie w całym hotelu mówiło się o zwariowanym boche* [Boche (fr.) – Szwab.] ze strychu.
Jadąc do Paryża, Gabriel zatrzymał się na lotnisku w Nicei, zwrócił mercedesa i wynajął renault. Agentem w firmie, która wypożyczyła mu samochód, był Żyd z Prowansji o imieniu Henri. Jego rodzina przetrwała francuski holocaust. Zgodnie z nazewnictwem Biura, Henri to sayan, ochotniczy pomocnik. Na całym świecie żyło tysiące sayanim – bankierów gotowych zapewnić agentom terenowym Biura wsparcie finansowe, urzędników hotelowych udostępniających noclegi, lekarzy udzielających dyskretnej pomocy w wypadku odniesienia ran lub choroby. Jeśli chodzi o Henriego, zrezygnował ze standardowej procedury i wynajął Gabrielowi samochód w taki sposób, żeby nie pozostawić żadnego śladu w dokumentach.
Niedługo po przyjeździe do Paryża Gabriel niechętnie nawiązał kontakt z szefem miejscowej komórki, Uzim Navotem. Navot miał jasnorude włosy i pokaźną sylwetkę zapaśnika. Należał do grupy zdeklarowanych popleczników Shamrona i był zazdrosny o uczucia, które stary żywił wobec Gabriela. W rezultacie nienawidził go tak, jak drugi syn nienawidzi starszego brata, i przy każdej sposobności utrudniał Gabrielowi życie. Ich spotkanie na ławce przy fontannie w ogrodach Tuileries przebiegło w chłodnej i oficjalnej atmosferze. Zachowywali się jak dwaj wrodzy sobie generałowie, negocjujący warunki zawieszenia broni. Navot jasno dał do zrozumienia, że jego zdaniem komórka w Paryżu poradziłaby sobie z prostą inwigilacją także bez pomocy wielkiego Gabriela Allona. Poza tym zupełnie nie przypadło mu do gustu, że Shamron nie chce go poinformować, dlaczego paryski marszand znalazł się w centrum zainteresowania Biura. Gabriel ze stoickim spokojem wysłuchiwał cichych żalów Navota, rzucając gołębiom kawałki bagietki i od czasu do czasu kiwając współczująco głową. Gdy dwadzieścia minut później Navot oddalił się żwirową ścieżką, Gabriel miał już załatwione wszystko, czego potrzebował: obserwatorów, radia o bezpiecznych częstotliwościach, samochody, urządzenia podsłuchowe oraz pistolet Beretta kalibru.5,56 milimetra.
Obserwowali go przez dwa dni. Zajęcie nie należało do szczególnie trudnych. Muller nie zachowywał się jak przestępca, o ile w ogóle nim był. Każdego ranka za piętnaście dziesiąta przyjeżdżał do galerii i o dziesiątej był gotów do przyjmowania klientów. O wpół do drugiej zamykał swój salon i maszerował zawsze do tej samej restauracji przy rue de Rivoli, po drodze zatrzymując się zawsze przy tym samym kiosku, aby kupić gazety.
Читать дальше