Gabriel opowiedział Annie historię, którą Shamron przekazał mu w Zurychu. O tym, że jej ojciec nawiązał kontakt z izraelskim rządem, domagając się spotkania incognito, choć nie wyjawił w jakiej sprawie. O tym, że Gabriel w tym celu przybył do Zurychu, ale na miejscu zastał już zwłoki. Anna Rolfe obojętnie słuchała relacji, lecz jej ręce nerwowo bawiły się włosami.
– A czego pan sobie życzy ode mnie, panie Allon? – spytała, gdy Gabriel zamilkł.
– Chcę wiedzieć, czy pani się domyśla, dlaczego ojciec chciał się z nami spotkać.
– Mój ojciec był bankierem, panie Allon. Szwajcarskim bankierem. Nie miał w zwyczaju dzielić się ze mną swymi sekretami, ani zawodowymi, ani prywatnymi. Czytał pan wzmianki w gazetach, więc doskonale pan wie, że nie byliśmy sobie szczególnie bliscy. Nigdy nie rozmawiał ze mną o pracy.
– Ani razu?
Puściła to pytanie mimo uszu.
– Co to znaczy “z nami”?
– Nie bardzo rozumiem.
– Wspomniał pan, że mój ojciec chciał się widzieć “z nami”. Kogo pan miał na myśli?
– Pracuję dla niedużej agencji związanej z Ministerstwem Obrony.
– Ministerstwem Obrony?
– Zgadza się.
– Więc jest pan szpiegiem?
– Nie, nie jestem szpiegiem.
– Czy to pan zamordował mojego ojca?
– Pani Rolfe, bardzo proszę… Przyjechałem do pani z prośbą o pomoc, a nie po to, żeby bawić się w tego typu gry.
– Proszę zaznaczyć w stenogramie, że oskarżony uchylił się od odpowiedzi.
– Nie zamordowałem pani ojca, ale chciałbym wiedzieć, kto to zrobił. Gdybym wiedział, dlaczego tej rangi finansista nalegał na spotkanie z nami, zapewne poznałbym odpowiedzi na wiele pytań.
Odwróciła twarz ku morzu.
– A więc sądzi pan, że on zginął, bo ktoś nie chciał, aby doszło do rozmowy z panem?
– Wiele na to wskazuje… – Gabriel celowo zawiesił głos. Chciał, aby na moment zapadła cisza. Po chwili spytał: – Wie pani, dlaczego ojciec chciał z nami rozmawiać?
– Chyba się domyślam.
– Powie mi pani?
– To zależy.
– Od czego?
– Od tego, czy zdecyduję się mieszać pana i rząd Izraela w prywatne sprawy mojej rodziny.
– Zapewniam panią, że zachowamy się z największą dyskrecją.
– Mówi pan zupełnie jak szwajcarski bankier, panie Allon. Podejrzewam, że wiele się pan od nich nie różni. – Utkwiła w nim spojrzenie, z którego nie zdołał odczytać jej intencji. – Potrzebuję czasu, aby przemyśleć pana propozycję.
– Rozumiem.
– Na rynku we wsi jest kawiarnia. Jej właściciel ma na imię Manuel. Na piętrze lokalu znajdzie pan pokój do wynajęcia. Nic szczególnego, ale chodzi tylko o jedną noc. Rano poinformuję pana o swojej decyzji.
Stuttgart – Zurych
Wczesnym popołudniem następnego dnia pojechali na lotnisko w Lizbonie. Anna Rolfe upierała się przy kupnie biletu pierwszej klasy. Gabriel, korzystający z wyjątkowo skromnych środków Shamrona, musiał się zadowolić klasą turystyczną. Przed odlotem nakłonił swą towarzyszkę, aby pokluczyła przez pewien czas po lotnisku, gdyż chciał mieć pewność, że nikt ich nie śledzi. W pewnym momencie zadyszana kobieta podbiegła do Anny z kartką papieru, prosząc o autograf. Anna spełniła prośbę nieznajomej, uśmiechnęła się i poszła do samolotu. Pięć minut później jej śladem podążył Gabriel. Gdy mijał jej fotel, sączyła szampana. Zajął miejsce w tyle samolotu, w środkowym fotelu dwudziestego trzeciego rzędu. Cały czas bolały go plecy po bezsennej nocy na madejowym łożu u Manuela.
Wciąż dźwięczało mu w uszach ostrzeżenie Gerhardta Petersona, aby już nigdy nie odważył się postawić stopy na ziemi szwajcarskiej. Dlatego też, zamiast bezpośrednio do Zurychu, polecieli najpierw do Stuttgartu. Tam zastosowali podobną taktykę jak w Lizbonie: Anna opuściła pokład pierwsza, a Gabriel powoli poszedł za nią do stanowiska wynajmu samochodów. Skrzypaczka odebrała kluczyki i dokumenty małego mercedesa sedana i pojechała mikrobusem na parking. Gabriel udał się taksówką do pobliskiego hotelu i usiadł w barze w holu. Dwadzieścia minut później wyszedł na zewnątrz: samochód Anny czekał na podjeździe. Przejechała kilka kilometrów, klucząc po ciemnych uliczkach, a następnie zatrzymała się na poboczu i zamieniła miejscami z Gabrielem, który skręcił na autostradę i skierował się na południe. Po jakimś czasie Anna odchyliła oparcie fotela, zwinęła płaszcz jak poduszkę i wsunęła go pod głowę. Do Zurychu pozostało sto sześćdziesiąt kilometrów.
– Podobał mi się ten utwór, który grała pani wczoraj – powiedział Gabriel.
– To sonata Diabelski tryl. Skomponował ją Giuseppe Tartini. Twierdził, że inspiracją do jej powstania był jego sen, w którym przekazał diabłu skrzypce, a ten zagrał sonatę, najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek słyszał kompozytor. Podobno ocknął się z gorączką. Musiał posiąść tę kompozycję, dlatego od razu spisał wszystko, co zapamiętał.
– Wierzy pani w takie historie?
– Nie wierzę w diabła, ale doskonale rozumiem potrzebę zawładnięcia utworem. Niemal trzy lata zajęło mi nauczenie się, jak go przyzwoicie grać. Właśnie dzięki niemu wygrałam konkurs Sibeliusa. Później stał się moją wizytówką. Pod względem technicznym to bardzo trudny utwór. Dopiero niedawno do niego wróciłam.
– Zabrzmiał rewelacyjnie.
– Nie dla mnie. Słyszałam jedynie błędy i niedoskonałości.
– Czy dlatego odwołała pani dwa koncerty?
– Nie odwołałam, tylko przełożyłam. – Gabriel wyczuł na sobie jej wzrok. – Widzę, że odrobił pan lekcje.
– Zamierza pani zagrać w najbliższej przyszłości?
– Owszem. Za dziesięć dni daję recital w Wenecji. Tamtejsza publiczność zawsze była dla mnie łaskawa. Dobrze się tam czuję. Zna pan Wenecję?
– Mieszkałem w niej dwa lata.
– Naprawdę? I co pan tam robił?
– Właśnie w Wenecji nauczyłem się renowacji obrazów, w pracowni słynnego konserwatora Umberta Contiego. To jedno z moich ulubionych miast.
– Wiem, co pan czuje. Gdy Wenecja wejdzie komuś w krew, trudno się bez niej obejść. Mam nadzieję, że jej magia korzystnie na mnie podziała.
– Dlaczego przełożyła pani te recitale?
– Bo rana dłoni uniemożliwia mi poprawną grę. Nie chciałam kiepsko wypaść ani też narażać się na komentarze w rodzaju: “Oto Anna Rolfe. Całkiem nieźle gra na skrzypcach jak na osobę, która o mały włos nie straciła dłoni”. Chcę wyjść na scenę jako muzyk, a nie wzbudzająca litość kaleka.
– Rekonwalescencja dobiegła końca?
– Przekonamy się za dziesięć dni. Wiem jednak na pewno, że tym razem się nie wycofam. – Zapaliła papierosa. – Dlaczego usiłował pan opuścić Zurych, nie informując policji o morderstwie mojego ojca?
– Z obawy, że nie uwierzą, iż nie miałem z nim nic wspólnego – wyjaśnił.
– Czy to jedyny powód?
– Jak już pani wie, wysłano mnie do Szwajcarii w sprawach zawodowych.
– O jakim zawodzie pan mówi? Co to za mętna historia z tą agencją, dla której pan pracuje? Tą, która podlega Ministerstwu Obrony.
– Nie pracuję dla niej. Po prostu wyświadczam jej przysługę.
– Ona się jakoś nazywa?
– Oficjalna nazwa to Instytut Koordynacji, lecz większość zatrudnionych w niej osób używa określenia “Biuro”.
– Jest pan szpiegiem, tak?
– Nie, nie jestem szpiegiem.
– Ciekawe czemu nie mam wątpliwości, że mnie pan okłamuje?
– Jestem konserwatorem dzieł sztuki.
– To dlaczego lecieliśmy osobno? Dlaczego zadał pan sobie tyle trudu, aby na lotnisku w Stuttgarcie nikt nas nie zobaczył razem?
Читать дальше