Nikolaos siedziała w swoim rzeźbionym fotelu, kołysząc wesoło nogami. Czarujące. Aubrey oparł się o ścianę, przesuwając językiem po wargach, oblizując je z krwi. Valentine stał obok niego w bezruchu, wpatrując się we mnie.
Winter stanął przy mnie. Strażnik więzienny.
Burchard podszedł do Nikolaos, opierając jedną dłoń o jej fotel.
– No co, animatorko, żadnych żarcików? – spytała Nikolaos.
Wciąż mówiła głosem dorosłej osoby. Zupełnie jakby dysponowała dwoma głosami i mogła używać ich zamiennie za naciśnięciem niewidzialnego guzika.
Pokręciłam głową. Nie byłam w nastroju do żartów.
– Czyżbyśmy złamali twego ducha? Odebraliśmy ci wolę walki?
Spojrzałam na nią. Gniew przenikał mnie jak fala żaru.
– Czego ty chcesz, Nikolaos?
– O, teraz o wiele lepiej. – Jej głos unosił się i opadał, każde słowo kończył dziewczęcy chichot. Być może już nigdy nie polubię dzieci.
– Jean-Claude powinien już osłabnąć w swojej trumnie. Powinien być osłabiony z głodu, a jednak jest wciąż silny i najedzony. Jak to możliwe?
Nie miałam pojęcia, więc nic nie powiedziałam. A może to było pytanie retoryczne.
Jednak nie.
– Odpowiedz, Anito. – Wymówiła moje imię, przeciągając zgłoski.
– Nie wiem.
– Ależ wiesz.
Nie wiedziałam, ale ona i tak by mi nie uwierzyła.
– Dlaczego krzywdzisz Phillipa?
– Po ostatniej nocy zasłużył sobie na lekcję pokory.
– Ponieważ ci się przeciwstawił? – spytałam.
– Tak – odparła. – Ponieważ mi się przeciwstawił. – Podniosła się z fotela i podbiegła do mnie. Odwróciła się lekko, a biała sukienka zafalowała wokół niej. Podbiegła do mnie w podskokach, uśmiechając się. – I dlatego, że byłam na ciebie wściekła. I być może dlatego, że ten mały pokaz doda ci nowego zapału, abyś wreszcie odnalazła zabójcę wampirów. – Jej śliczna buzia była zwrócona w moją stronę, blade oczy promieniały rozbawieniem. Była dobra.
Przełknęłam mocno ślinę i zadałam pytanie, które nie dawało mi spokoju.
– Czemu byłaś na mnie wściekła?
Przekrzywiła głowę w bok. Gdyby nie fakt, że była krwiopijcą, mogłaby wydawać się całkiem milutka.
– Czyżbyś nie wiedziała?
Odwróciła się do Burcharda.
– Co o tym sądzisz, przyjacielu? Czyżby naprawdę nie zdawała sobie z tego sprawy?
Wyprostował się i odparł:
– Wydaje mi się, że to całkiem możliwe.
– Och, Jean-Claude był bardzo niegrzeczny. Nałożył drugi znak na niczego nie podejrzewającą śmiertelniczkę.
Znieruchomiałam. Przypomniałam sobie ogniste niebieskie oczy na schodach i głos Jean-Claude’a w mojej głowie. No dobrze, podejrzewałam coś takiego, ale wciąż nie pojmowałam znaczenia tego, co się stało.
– Co oznacza drugi znak?
Oblizała wargi miękko jak kot.
– Wyjaśnimy jej, Burchardzie? Powiemy jej?
– Jeżeli naprawdę nie wie, o pani, myślę, że musimy ją oświecić – stwierdził.
– Tak – rzekła i podpłynęła z powrotem do swego fotela.
– Burchardzie, powiedz jej, ile masz lat.
– Mam sześćset trzy lata.
Spojrzałam na jego gładkie oblicze i pokręciłam głową.
– Przecież jesteś człowiekiem, a nie wampirem.
– Otrzymałem czwarty znak i będę żył tak długo, jak długo będę potrzebny mej pani.
– Nie, Jean-Claude nie zrobiłby mi czegoś takiego – powiedziałam.
Nikolaos wykonała lekki, nonszalancki ruch dłońmi.
– Musiałam go bardzo mocno nacisnąć. Wiedziałam, że dał ci pierwszy znak, aby cię uleczyć. Chyba był zdesperowany i chciał ratować swoją skórę.
Przypomniałam sobie echo jego głosu rozbrzmiewające w mojej głowie. „Przepraszam. Nie miałem wyboru”. Niech go diabli, przecież zawsze mamy wybór.
– Co noc nawiedza mnie w snach. Co to znaczy?
– Komunikuje się z tobą, animatorko. Wraz z trzecim znakiem będzie miał z tobą kontakt myślowy.
Pokręciłam głową.
– Nie.
– Co ma znaczyć to „nie”, animatorko? Nie dla trzeciego znaku, czy może nam nie wierzysz? – spytała.
– Nie chcę być niczyją służebnicą.
– A jesz ostatnio więcej niż zwykle? – zapytała.
Pytanie było tak dziwne, że patrzyłam na nią przez chwilę, aż w końcu sobie przypomniałam.
– Tak. To ważne?
Nikolaos zmarszczyła brwi.
– On wysącza z ciebie energię, Anito. Karmi się za pośrednictwem twojego ciała. Do tego czasu powinien już osłabnąć, ale ty dodajesz mu sił.
– Nie chciałam tego.
– Wierzę ci – stwierdziła. – Zeszłej nocy, kiedy uświadomiłam sobie, co zrobił, z wściekłości nieomal wyszłam z siebie. I dlatego odebrałam ci twojego kochanka.
– Uwierz, proszę, on nie jest moim kochankiem.
– Czemu więc ostatniej nocy ryzykował narażenie się na mój gniew, aby cię ocalić? W imię przyjaźni? Przyzwoitości? Nie sądzę.
W porządku niech wierzy, w co chce. Grunt abyśmy wydostali się stąd z życiem. Tylko to się liczyło.
– Co ja i Phillip możemy uczynić, abyś puściła w niepamięć urazy wobec nas?
– Cóż za uprzejmość, to mi się podoba. – Położyła dłoń na biodrze Burcharda i pogładziła go jak posłusznego psa. – Pokażemy jej, co ją czeka?
Jego ciało stężało, jakby przeszył je silny prąd.
– Jak sobie życzysz, pani.
– Takie jest moje życzenie – odparła.
Burchard ukląkł przed nią, jego twarz znajdowała się na wysokości jej piersi.
– Oto jest czwarty znak – rzekła. Uniosła dłonie do małych perłowych guzików zdobiących przód jej białej sukienki. Rozchyliła poły materiału, ukazując małe, nagie piersi. To były dziecięce piersi, drobne i na wpół ukształtowane. Przesunęła paznokciem po ciele obok lewej. Skóra została rozcięta, brzegi rany rozchyliły się i po białej piersi na brzuch spłynęła strużka krwi.
Nie widziałam twarzy Burcharda, gdy wychylił się do przodu. Oplótł ją rękoma w talii. Wtulił twarz pomiędzy jej piersi. Nikolaos wyprężyła się, wygięła plecy w łuk. Ciszę panującą w pomieszczeniu wypełniły odgłosy ssania.
Odwróciłam wzrok, wolałam patrzeć na wszystko inne tylko nie na nich; miałam wrażenie, jakbym przyłapała ich na uprawianiu seksu, ale nie mogłam stąd wyjść. Valentine gapił się na mnie. Odnalazłam jego spojrzenie. Skłonił się przede mną, uchylając wyimaginowanego kapelusza i błysnął kłami. Zignorowałam go.
Burchard siedział obok fotela, na wpół oparty o ten wielki rzeźbiony mebel. Twarz miał rumianą i przepełnioną błogością, jego pierś unosiła się i opadała spazmatycznie. Drżącą dłonią otarł krew z ust. Nikolaos siedziała w całkowitym bezruchu, z zamkniętymi oczami. Może seks to wcale nie takie złe porównanie.
Nikolaos przemówiła, nie otwierając oczu, głowę odchyliła do tyłu, jej głos brzmiał ochryple.
– Czy widzisz dziś moją bliznę?
Pokręciłam głową. Była pięknym dzieckiem, bez skazy i blizn, żadnych niedoskonałości.
– Znów wyglądasz perfekcyjnie, jakim cudem?
– Ponieważ zużywam na to sporo energii, ot co. Pracuję nad sobą. – Głos miała cichy i ciepły, żar narastał w nim jak zwiastun burzy.
Poczułam na plecach lodowate ciarki. Już wkrótce wydarzy się coś złego.
– Jean-Claude ma swoich popleczników, Anito. Jeżeli go zabiję, uczynią zeń męczennika. Jeśli jednak udowodnię, że jest słaby, bezsilny, opuszczą go i przejdą do mego obozu albo nie przyłączą się do nikogo.
Wstała, jej biała sukienka znów była zapięta pod samą szyję. Białe jak śnieg włosy zdawały się falować, jakby poruszane wiatrem, ale przecież w zamkniętym pomieszczeniu nie było wiatru.
Читать дальше