W pięć minut po telefonie Anny detektyw Paul Lange przyszedł do biura swojego szefa, majora Wagemana, i położył na jego biurku magnetofon.
– Chciałbym, aby pan czegoś posłuchał. – Nacisnął klawisz z napisem “play”. Najpierw usłyszeli męski głos:
– Tu numer alarmowy policji. A następnie kobiecy. Zdawała się być przerażona.
– Tak, proszę! Jestem w niebezpieczeństwie. Proszę, przyślijcie kogoś…
Potem nastąpił głuchy trzask i telefon zamilkł.
Major Wageman spojrzał na detektywa i zapytał:
– Czy wie pan, skąd telefonowano?
– Tak, panie majorze.
– To co mi pan zawraca głowę? Dlaczego jeszcze nie posłał pan tam kogoś, aby sprawdził na miejscu, co się dzieje?
– Musi pan najpierw wyrazić na to zgodę. Lange położył przed majorem zapisaną kartkę papieru.
– Niech to cholera! Jest pan tego pewien?
– Tak, majorze.
Na kartce widniał adres Walthera Gassnera, szefa niemieckiej filii “Roffe & Sons”, jednego z najpotężniejszych gigantów farmaceutycznych w Niemczech Zachodnich.
“Wystarczy niewielki błąd, a obaj znajdziemy się na zielonej trawce” – pomyślał major Wageman i powiedział
– Chcę, aby zajął się pan osobiście tą sprawą. I proszę zachować daleko posuniętą ostrożność. Zrozumiano?
– Tak, panie majorze.
Posiadłość Gassnerów znajdowała się w Wannsee, ekskluzywnej dzielnicy w południowo-wschodnim Berlinie.
Detektyw wybrał jednak dłuższą drogę przez Hohenzollerndamm. Ruch o tej porze dnia był tam dużo mniejszy. Przejechał przez Clayalle, minął budynek CIA ukryty za wysokim płotem z drutu kolczastego i skręcił w drogę nazywaną kiedyś “Drogą numer l”. Była ona najdłuższa w całych Niemczech; biegła od Prus Wschodnich do granicy z Belgią. Po prawej stronie znajdował się “Brucke der Einheit” – Most Jedności, gdzie szpieg Abel został wymieniony na amerykańskiego pilota U-2, Gary Powersa.
Lange zjechał z drogi szybkiego ruchu i wkrótce znalazł się na zalesionych wzgórzach Wannsee.
Domy były piękne i robiły duże wrażenie. W niedzielę Lange często przyjeżdżał tu z żoną, aby mogła obejrzeć wielobarwne klomby kwiatowe i przystrzyżone trawniki wokół willi.
Szybko odszukał adres posiadłości Gassnera i skręcił w alejkę prowadzącą do bramy wjazdowej.
Dom wybudowano z rozmachem godnym dyrektora potężnej korporacji. Major Wageman miał rację. Musi być bardzo ostrożny.
Brama była szeroko otwarta. Wjechał więc bez przeszkód na dziedziniec i zaparkował samochód tuż przed wejściem do budynku.
Zdjął kapelusz i nacisnął dzwonek. Odczekał dobrą chwilę i ponownie zadzwonił do drzwi. W domu panowała głucha cisza. Kiedy nerwowo obracając kapelusz w dłoniach zastanawiał się, czy nie poszukać tylnego wyjścia, drzwi frontowe powoli uchyliły się.
Stała w nich kobieta w średnim wieku, ubrana w szlafrok. Była blada i miała zaczerwienione, mocno opuchnięte oczy.
– Szukam pani Gassner – powiedział Lange, wyjmując z kieszeni legitymację. – Proszę jej powiedzieć, że przyszedł…
– To ja – przerwała mu.
Lange był zaskoczony. Kobieta, z którą rozmawiał, bardziej przypominała pokojówkę niż panią domu.
– Czy to pani dzwoniła na policję kilka godzin temu? – Czuł, że jego pytanie zabrzmiało zbyt oschle.
– Tak, to ja dzwoniłam. Popełniłam jednak błąd. – Mówiła podejrzanie spokojnie. Jeszcze brzmiał mu w uszach jej przerażony głos z taśmy magnetofonowej, którą przesłuchiwali z majorem.
– Czy może mi pani powiedzieć, jakiego rodzaju błąd?
– Zdawało mi się… – Wyraźnie wahała się. Po chwili jednak wykrztusiła jednym tchem: – Myślałam, że ktoś ukradł mi biżuterię. Pośpieszyłam się zanadto z alarmowaniem was, bo klejnoty zaraz się odnalazły.
“Numer, z którego korzystała, jest zarezerwowany dla morderstw i gwałtów – myślał gorączkowo detektyw. – Nie daj się zwieść. Bądź przy tym, na miłość boską, ostrożny!”
– Rozumiem – pokiwał głową Lange.
Dałby wiele, aby móc wejść do środka i przeszukać każdy kąt. Był pewien, że ta kobieta coś przed nim ukrywa.
– Dziękuję, pani Gassner. Proszę mi wybaczyć, że panią niepokoiłem… – Nie skończył, bo kobieta zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Detektyw wsiadł do samochodu i natychmiast odjechał.
Grzeczna dziewczynka – powiedział Walther, kiedy usłyszał odgłos odjeżdżającego samochodu, i pogłaskał ją po głowie jak dziecko.
– A teraz wrócimy na górę. – Odwrócił się plecami do Anny i wszedł na schody.
Annie wystarczył ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Chwyciła leżące na szafce na buty nożyczki i wbiła je Waltherowi w plecy.
RZYM, NIEDZIELA, 4 LISTOPADA, POŁUDNIE
“Wspaniały dzień na wizytę w Villi d'Este” – pomyślał Ivo, krocząc u boku Simonetty przez ogrody Tivoli. Obok, podskakując radośnie, biegły jego córki. Przez całą drogę przyglądały się z zaciekawieniem fontannom.
Ivo zastanawiał się, czy gdy Pirro i Ligorio budowali fontanny, przyszło im na myśl, ile radości sprawią milionom ludzi odwiedzającym ogrody.
W przeszłości Ivo przychodził tu z Donatella i swoimi trzema synami. Uwielbiali wprost bawić się wśród tych przepięknych fontann.
Posmutniał nagle na wspomnienie swoich dorodnych chłopaków. Nie odwiedzał Donatelli od tamtego wieczoru, gdy rozorała mu plecy swoimi długimi paznokciami. Był przekonany, że jego prześliczna kochanka bardzo teraz cierpi i tęskni do niego. “No cóż? – myślał Ivo. – Rozłąka wyjdzie nam na dobre. Niepotrzebnie tylko swoim postępowaniem sprawia ból chłopcom. Ciekawe, co teraz robią?”
– Tędy, chłopcy! – usłyszał nagle głos Donatelli.
Ivo poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach.
Obejrzał się i zobaczył Donatellę i synów przeciskających się przez tłum ludzi w ich kierunku.
W pierwszej chwili pomyślał, że pojawienie się Donatelli w ogrodach jest dziełem przypadku. Kiedy jednak dojrzał jej twarz czerwoną od gniewu, szybko zmienił zdanie.
Putana zapragnęła zapewne, aby obie rodziny spotkały się. W ten sposób, on, Ivo, będzie skończony. Czuł, że musi jakoś temu zapobiec.
– Szybko, coś wam pokażę! – krzyknął do Simonetty i dziewczynek, popychając je przed sobą.
Biegli na złamanie karku w dół po wąskich kamiennych schodach. Wokół słychać było złorzeczenia ludzi, którym deptali po nogach. W pewnym momencie Ivo obejrzał się i dojrzał chłopców zbliżających się do schodów.
“Wystarczy, że któryś z nich krzyknie papa, a skoczę do największej fontanny” – pomyślał.
– Po co ten pośpiech? – dopytywała się Simonetta, chwytając łapczywie powietrze.
– To niespodzianka! – krzyknął Ivo i szczerząc zęby w uśmiechu dodał: – Nie pożałujecie.
Donatella z dziećmi zniknęła mu na moment z pola widzenia. Schody przed nimi zaczęły nagle biec stromo w górę. Ivo klasnął w dłonie i krzyknął:
– Ta, która pierwsza dobiegnie na górę, dostanie nagrodę!
– Ivo, nie mam już siły! Błagam, usiądźmy gdzieś na chwilę!
– Nie ma mowy, kochanie. Zepsułoby to całą zabawę.
Ivo chwycił ją za rękę i pociągnął w górę schodów. Coraz bardziej brakowało mu tchu.
“Boże słodki, gdybym tak dostał teraz ataku serca – pomyślał. – Przeklęta kobieta. Zapłaci mi za to!”
Wyobrażał sobie, że chwyta Donatellę za gardło. Ona jest naga i krzycząc wniebogłosy, błaga go o litość. Zaczęło go to podniecać.
Читать дальше