Kościelny Gregg wyjaśnił im, że publiczna krypta rozciąga się w obu kierunkach pod ulicami kilku kwartałów.
Longfellow podniósł latarnię i oświetlił łupkowe kolumny, a potem obniżył ją, aby przyjrzeć się prostym kamiennym mogiłom. Gregg chciał coś powiedzieć na temat wielebnego Talbota, ale się zawahał.
– Niech szanowni panowie źle o nim nie pomyślą, kiedy o tym powiem – zastrzegł się. – Jeśli mam być szczery, nasz drogi pastor chadzał tym przejściem w krypcie nie w sprawach kościelnych.
– Dlaczego zatem tutaj przychodził? – zapytał Holmes.
– Krótsza droga do domu. Prawdę mówiąc, osobiście bardzo jej nie lubiłem.
Jeden z przeoczonych przez Reya skrawków papieru – z literami a i h - znalazł się pod butem Holmesa i utonął w gęstej mazi.
– Czy ktoś inny mógł wejść do krypty z ulicy, w miejscu gdzie wychodził pastor? – spytał Longfellow.
– Nie – odparł kościelny stanowczo. – Te drzwi otwierają się tylko od wewnątrz. Policja to sprawdzała i nie znalazła śladów, by ktoś przy nich majstrował. Nie było żadnego znaku wskazującego na to, że wielebny Talbot w ogóle dotarł do drzwi prowadzących na ulicę tego ostatniego wieczoru.
Holmes odciągnął Longfellowa na bok, tak aby kościelny nie mógł go usłyszeć.
– Myślisz, że to istotne – spytał szeptem – że pastor używał tego przejścia jako skrótu? Musimy zadać więcej pytań kościelnemu. Ciągle nie wiemy niczego o symonii Talbota, a to może być wskazówka!
Do tej pory nie znaleźli jeszcze żadnych dowodów na to, że Talbot był kimś innym niż dobrym pasterzem swego stada.
– Sądzę, iż bezpiecznie można uznać – odparł Longfellow – że przechadzek po krypcie nie sposób zakwalifikować jako grzechu, jakkolwiek jest to zachowanie dość nietypowe, nieprawdaż? Poza tym wiemy, że symonia musi mieć związek z pieniędzmi, braniem ich lub płaceniem nimi. Gregg uwielbia swego kaznodzieję, podobnie jak cała wspólnota, i zbyt wiele pytań na temat zwyczajów duchownego pozbawiłoby nas jakichkolwiek informacji, którymi mógłby nam służyć kościelny. Nie zapominaj, że zarówno on, jak i cały Boston jest przekonany, że śmierć Talbota to wyłącznie wynik grzechu innej osoby, a nie jego samego.
– Zatem jak nasz Lucyfer zdołał się tu dostać? – zapytał doktor. – Jeśli wyjście z krypty na ulicę otwiera się tylko od wewnątrz, a Gregg mówi, że był w kościele i nie widział nikogo przechodzącego przez zakrystię…
– Być może złoczyńca czekał, aż Talbot wejdzie po schodach i wydostanie się z krypty, i wtedy wepchnął go z powrotem pod ziemię z ulicy? – spekulował Longfellow.
– Nie sądzę, żeby tak szybko udało mu się wykopać w ziemi dziurę na tyle głęboką, by pomieściła człowieka – zauważył Holmes. – Bardziej prawdopodobne, że łajdak zaczaił się tutaj na Talbota. Wykopał dziurę, czekał na niego, a potem schwytał go, wepchnął do dziury, polał naftą jego stopy…
Kościelny, który szedł przed nimi, nagle się zatrzymał. Skulił się i zaczął gwałtownie dygotać. Próbował coś powiedzieć, lecz wydobył z siebie tylko suchy, bolesny szloch. Ruchem podbródka zdołał wskazać grubą pokrywę leżącą na ziemi i zawrócił do wyjścia.
Miejsce zbrodni było już blisko.
Longfellow i Holmes użyli całej siły, by podnieść pokrywę. W ziemi widniał okrągły otwór, wystarczająco duży, by pomieścić człowieka średniej budowy. Fetor spalonego ciała, przypominający woń zgniłego mięsa i smażonej cebuli, do tej pory skryty pod pokrywą, a teraz uwolniony, buchnął prosto na nich. Doktor przysłonił twarz halsztukiem. Longfellow przyklęknął i chwycił garść ziemi z okolic otworu.
– Masz rację, Holmes. Ten otwór jest głęboki i dobrze uformowany. Musiał być wykopany wcześniej. Zabójca zapewne czekał tu na Talbota. Dostał się do środka, w jakiś sposób zwodząc naszego roztrzęsionego kościelnego, i ogłuszył pastora – dywagował Longfellow głośno – a potem umieścił go głową w dół i dokonał swego strasznego czynu.
– Wyobraź sobie tylko tę potworną mękę! Talbot przed śmiercią musiał być świadomy tego, co się dzieje. Uczucie, że twoje ciało płonie żywcem… – Holmes ugryzł się w język, przypomniawszy sobie o śmierci Fanny Longfellow. – To jest, chciałem tylko powiedzieć, że… – Przeklął swoje gadulstwo i ostatecznie zamilkł w pół zdania.
Longfellow zdawał się go nie słyszeć. Grudka ziemi wyśliznęła się z jego palców. Ostrożnie położył jasny bukiet kwiatów nieopodal otworu.
– „Siedźże tu, wpadłeś bowiem, gdzieś wycelił" [31]– powiedział, cytując wers z Pieśni dziewiętnastej, jakby czytał z rozpostartej przed sobą księgi. – To właśnie Dante wykrzykuje do symoniaka, z którym rozmawia w Piekle, mój drogi Holmes.
Holmes myślał już tylko o tym, żeby wyjść na zewnątrz. Stęchłe powietrze paliło mu płuca, a słowa, które nieopatrznie wypowiedział, sprawiały mu ból w sercu. Longfellow skierował jednak światło gazowej latarni nad dziurę, która pozostała nie naruszona. Jeszcze nie skończył.
– Musimy kopać głębiej, poniżej tego, co możemy zobaczyć w dziurze. Policja nigdy nie wpadłaby na ten pomysł.
Holmes popatrzył na niego z niedowierzaniem.
– Ani ja! Talbota umieszczono w dziurze, nie pod nią, mój drogi Longfellow!
– Przypomnij sobie – odparł Longfellow – co Dante powiedział do grzesznika, który miotał się w swej jamie.
– „Siedźże tu, wpadłeś bowiem, gdzieś wycelił – wyrecytował Holmes. – I niech ci mile kruszec w uchu dzwoni" [32]. – Zrobił krótką pauzę. – „I niech ci mile kruszec w uchu dzwoni" – powtórzył. – Ale czy przez Dantego nie przemawia po prostu sarkazm, kiedy wypomina nieszczęsnemu grzesznikowi jego chciwość?
– Zaiste, ja sam zwykłem tak właśnie odczytywać tę linijkę – przyznał Longfellow. – Ale Dantego da się też odczytać dosłownie. Można dowodzić, że fraza Dantego w istocie pokazuje, iż częścią contrapasso symoniaków jest to, że zostają pogrzebani do góry nogami, z pieniędzmi, które w sposób niegodny zgromadzili za życia, umieszczonymi poniżej ich głów. Z pewnością Dante mógł myśleć o słowach, jakie święty Piotr wypowiedział do Szymona Maga: „Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą". [33]W tej interpretacji jama, w której tkwi grzesznik u Dantego, jest jego wieczną sakiewką.
W odpowiedzi na tę interpretację Holmes wydał z siebie jedynie serię niezrozumiałych gardłowych dźwięków.
– Jeśli będziemy kopać – dodał Longfellow z lekkim uśmiechem – może uda się rozwiać twoje wątpliwości. – Wsunął w otwór swoją laskę, chcąc dosięgnąć dna, ale dół okazał się zbyt głęboki. – Chyba się nie zmieszczę – Longfellow ocenił wymiary dziury. Potem jego wzrok padł na drobnego doktora, który dusił się od astmy. Holmes znieruchomiał jak głaz.
– Ależ Longfellow… – doktor spojrzał w głąb jamy. – Dlaczego natura nie spytała mnie o radę w sprawie moich cech fizycznych?
Nie było sensu się spierać. Z Longfellowem właściwie nie dało się spierać – był niewzruszenie spokojny. Gdyby był tu Lowell, kopałby już w dziurze jak królik.
– Dziesięć do jednego, że złamię sobie paznokieć – poskarżył się Holmes.
Longfellow skinął tylko głową. Doktor zacisnął powieki i zsunął się w otwór.
– Jest zbyt wąski, nie mogę się pochylić. Nie skulę się na tyle, aby móc kopać.
Longfellow pomógł Holmesowi się wydostać. Doktor wszedł do wąskiego otworu ponownie, tym razem głową w dół, a Longfellow trzymał go za nogi w kostkach. Poeta miał mocny i pewny chwyt lalkarza operującego marionetką.
Читать дальше