Profesor natychmiast zapomniał o całej scenie i skierował się w stronę Wydziału Prawa, przed którym w otoczeniu innych studentów stał Oliver Wendell junior i wyjaśniał im pomyłkę w którymś z casusów. Lowell pomyślał, że Junior niewiele różni się wyglądem od swojego ojca – wystarczyłoby rozciągnąć doktora dwa razy na kole tortur.
Doktor Holmes stał bezczynnie u podnóża schodów dla służby we własnym domu. Zatrzymał się przed nisko zawieszonym lustrem i odrzucił grzebieniem na bok gęste pasmo brązowych włosów. Pomyślał, że jego oblicze nie przynosi mu szczególnej chwały. „Bardziej wygoda niż ozdoba", zwykł mawiać. Gdyby karnacja była o jeden ton ciemniejsza, nos nieco bardziej kształtny, a szyja odrobinę dłuższa, doktor mógłby wyglądać jak odbicie Wendella juniora. Neddie, najmłodszy syn Holmesa, nie miał tyle szczęścia i odziedziczył po doktorze wygląd oraz problemy z oddychaniem. Jak ująłby to wielebny Holmes, jego ojciec, doktor i Neddie byli Wendellami z krwi i kości; Wendell junior był czystym Holmesem. Ze swoją aparycją Junior bez wątpienia przerośnie sławą ojca: będzie nie tylko „Szanownym Panem Holmesem", lecz zapewne „Jego Ekscelencją Holmesem", a może nawet „Prezydentem Holmesem" [15]… Doktor Holmes ożywił się na odgłos ciężkich kroków i szybko cofnął do sąsiedniego pokoju. Po chwili ponownie wyszedł swobodnym krokiem na klatkę schodową, ze spojrzeniem skierowanym w dół, na jakąś starą książkę. Oliver Wendell Holmes junior wpadł do domu i wielkimi susami zmierzał na piętro.
– Wendy! – zawołał z lekkim uśmiechem Holmes. – To ty? Junior zwolnił w połowie schodów.
– Cześć, tato.
– Twoja matka właśnie pytała mnie, czy widziałem cię dzisiaj, i uświadomiłem sobie, że nie. Skąd wracasz o tak późnej porze, mój chłopcze?
– Ze spaceru.
– Ze spaceru? Sam spacerowałeś?
Junior zatrzymał się niechętnie na półpiętrze. Spiorunował ojca spojrzeniem spod ciemnych brwi, ściskając drewnianą balustradę.
– Mówiąc ściśle, rozmawiałem z Jamesem Lowellem.
Twarz Holmesa przybrała zaskoczony wyraz.
– Lowell? Spędzacie wspólnie czas do tak późna? Ty i profesor Lowell?
Szerokie barki Juniora podniosły się lekko.
– A o czym to rozmawiałeś z naszym drogim wspólnym przyjacielem, jeśli mogę spytać? – kontynuował z uprzejmym uśmiechem doktor.
– O polityce, o czasie, jaki spędziłem na wojnie, o moich zajęciach na prawie… Powiedziałbym, że całkiem dobrze się rozumiemy.
– Cóż, mam wrażenie, że ostatnio zbyt wiele czasu poświęcasz na rozrywki. Życzę sobie stanowczo, abyś zaprzestał tych niepoważnych wycieczek z panem Lowellem!
Junior nie zareagował na jego słowa.
– Trwonisz w ten sposób cenny czas, który powinieneś poświęcić na naukę. Nie możesz sobie pozwalać na takie marnotrawstwo.
Syn doktora roześmiał się.
– Każdego ranka słyszę: „O co chodzi, Wendy? Prawnik nigdy nie może być wielkim człowiekiem, Wendy" – powiedział lekko ochrypłym głosem. – A teraz życzysz sobie, abym z większym oddaniem poświęcił się studiom?
– Tak właśnie, Juniorze. Aby dokonać czegoś godnego uwagi, trzeba się namęczyć i napocić. Podczas następnej sesji Klubu Dantego zamienię słowo z panem Lowellem na temat waszych spotkań. Nie wątpię, że zgodzi się ze mną. Sam był niegdyś prawnikiem, i wie, co to oznacza. – Holmes skierował się ku korytarzowi, raczej zadowolony ze swojej zdecydowanej postawy.
Junior chrząknął. Doktor odwrócił się i przystanął.
– Coś jeszcze, mój chłopcze?
– Tak tylko… – rzekł Junior. – Chciałbym dowiedzieć się czegoś o waszym Klubie Dantego, ojcze.
Wendell junior nigdy nie okazywał żadnego zainteresowania literacką lub zawodową działalnością swego ojca. Nigdy nie czytał wierszy doktora ani jego pierwszej powieści, nie uczęszczał na wykłady na temat postępów nauk medycznych lub o historii poezji, które Holmes prowadził w Towarzystwie Krzewienia Oświaty. Szczególnie bolesny dla doktora przypadek zdarzył się po opublikowaniu w „The Atlantic Monthly" opowiadania Mój pościg za kapitanem. Opisywał w nim swą podróż przez ogarnięte wojną Południe, w którą wyruszył, gdy otrzymał telegram omyłkowo zawiadamiający go o śmierci syna na polu bitwy.
Podczas lektury opowiadania Junior czuł, jak pulsują jego nie zagojone rany. Nie mógł uwierzyć, jak ojcu udało się sprowadzić wojnę do rozmiaru kilku tysięcy słów, z czego większość stanowiły opisy żołnierzy Konfederacji konających na szpitalnych łóżkach i anegdoty o hotelowych recepcjonistach w małych miasteczkach, pytających go, czy autokrata śniadaniowego stołu to aby nie on.
– Zastanawiałem się – kontynuował Junior z krzywym uśmiechem – czy rzeczywiście czujesz się członkiem tego Klubu?
– Przepraszam, Wendy, co to ma znaczyć? Co ty o tym możesz wiedzieć?
– Tylko tyle, że pan Lowell twierdzi, iż twój głos daje się słyszeć głównie przy stole biesiadnym, a nie w gabinecie. Dla pana Longfellowa ta praca jest samym życiem; dla Lowella jego powołaniem. Postępuje zgodnie ze swoimi poglądami, a nie tylko je wygłasza, tak samo jak wtedy, gdy jako prawnik bronił niewolników. Dla ciebie Klub jest tylko kolejnym miejscem, w którym możesz brylować.
– Czy Lowell powiedział… – zaczął doktor. – Juniorze, zaczekaj!
Młody Holmes dotarł na piętro i zamknął się w swoim pokoju.
– Co ty w ogóle możesz wiedzieć o naszym Klubie Dantego! – wykrzyknął doktor.
Holmes w poczuciu bezsilności przemierzył dom, zanim udał się do swojego gabinetu. „Jego głos słyszany głównie przy stole"? Im dłużej powtarzał sobie ten zarzut, tym bardziej stawał się on bolesny: Lowell próbował zachować swoje miejsce jako prawa ręka Longfellowa, deprecjonując Holmesa.
Ze słowami Juniora wciąż dźwięczącymi w uszach doktor pisał zawzięcie przez następne tygodnie, z wielkim wysiłkiem. Praca szła mu opornie. Miał chwile natchnienia, w których nawiedzała go jakaś nowa myśl, lecz akt kompozycji połączony był zwykle z tępym, nieprzyjemnym uciskiem w skroniach, przerywanym napływem całych grup słów lub zaskakujących obrazów. Witał je wybuchem szalonego entuzjazmu i samozadowolenia, niekiedy popadając w dziecinną przesadę w mowie i czynach.
Doktor nie mógł pracować wiele godzin bez przerwy, w każdym razie, nie bez szkody dla zdrowia. Marzły mu stopy, głowę miał rozpaloną i czuł napięcie w mięśniach. Wieczorem, gdy kończył ciężką pracę przed godziną jedenastą, zabierał się do jakiejś lekkiej lektury, aby oczyścić umysł. Zbyt długi wysiłek umysłowy rodził w nim stan niesmaku, podobny do odczucia przejedzenia. Doktor częściowo przypisywał to osłabiającym, drażniącym nerwy cechom klimatu. BrownSequard, zaprzyjaźniony lekarz z Paryża, powiedział kiedyś, że zwierzęta w Ameryce nie krwawią tak bardzo jak w Europie. Czy nie powinno to dawać do myślenia? Jednak pomimo wszelkich fizycznych niedomagań Holmes pisał teraz jak szalony.
– Sądzę, że to ja powinienem porozmawiać z profesorem Ticknorem o jego poparciu dla naszej sprawy – powiedział Holmes do Fieldsa, kiedy odwiedził go w biurze w Corner.
– Co to takiego? – Fields czytał trzy rzeczy naraz: rękopis, umowę i list. – Gdzie są te umowy o honoraria?
J. R. Osgood wręczył mu kolejny plik papierów.
– Jesteś tak bardzo zajęty, Fields, a na głowie masz jeszcze następny numer „Atlantica". Musisz dać odetchnąć swojej zmęczonej głowie – przekonywał doktor. – Profesor Ticknor był, bądź co bądź, moim nauczycielem. Wydaje mi się, że potrafiłbym go przekonać, by ujął się za nami.
Читать дальше