Doktor nie miał jakiegoś szczególnego talentu do przekładów. Dysponował niezbędną dozą wyobraźni, lecz nie potrafił, tak jak Longfellow, otworzyć się w pełni na głos innego poety. Jednak w narodzie prowadzącym tak skromną wymianę myśli z zagranicą Oliver Wendell Holmes był rad uznawać siebie za znawcę Dantego, choć bardziej za dantejczyka niż d a n t o l o g a. Kiedy Holmes był studentem, profesor George Ticknor z coraz większym trudem znosił ciągłe ataki Korporacji Harwardzkiej, nieustannie utrudniającej jego pracę na stanowisku profesora języków nowożytnych. Wendell Holmes, który opanował grekę i łacinę jako dwunastolatek, umierał z nudów na obowiązkowych zajęciach prowadzonych metodą pamięciową. Recytowano na nich godzinami wersy Hekuby Eurypidesa, z których już dawno ulotnił się wszelki sens.
Kiedyś, podczas wizyty w domu Holmesów, wzrok profesora Ticknora spoczął na synu pastora, który nieustannie przestępował z nogi na nogę.
– Nawet przez chwilę nie ustoi spokojnie – westchnął wielebny Holmes.
Ticknor zasugerował, że nauka włoskiego mogłaby zdyscyplinować młodzieńca. W tym czasie wydział nie miał formalnych możliwości, aby Oliver Wendell mógł zapisać się na kurs, Ticknor pożyczył mu jednak opracowane przez siebie podręczniki do nauki gramatyki i słownictwa, a także egzemplarz poematu La Divina Commedia, podzielonego na trzy części: Inferno, Purgatorio i Paradiso.
Doktor Holmes obawiał się teraz, że członkowie Korporacji przypuścili atak na Dantego z prostej ignorancji. Studiując w szkole medycznej, Oliver Wendell Holmes nauczył się cenić nauki przyrodnicze, wolne od przesądów i strachu. Wierzył, że tak jak astronomia zajęła miejsce astrologii, tak też pewnego dnia „teonomia" zastąpi swoją przygłupią siostrę – teologię. Z tą wiarą Holmes rozwijał się jako poeta i jako profesor. Potem znienacka wybuchła wojna, a jego zaatakował Dante Alighieri.
Zaczęło się to pewnego zimowego wieczoru 1861 roku. Holmes siedział w Elmwood, domu Lowella, i wiercił się nerwowo na wieść o wymarszu Dwudziestego Piątego Regimentu Massachusetts, w którym służył Wendell junior. Lowell stanowił idealne antidotum na nerwy doktora. Jeśli ktoś zbytnio narzucał mu się ze swoimi zmartwieniami, potrafił być szyderczy i obcesowo wyrażał swą pewność, że na świecie wszystko dzieje się dokładnie tak, jak on to przewidział.
Od lata tego roku towarzystwu brakowało kojącej obecności Henry'ego Wadswortha Longfellowa. Longfellow wysłał do swoich przyjaciół krótkie listy, w których odrzucał wszystkie zaproszenia. Rozpoczął pracę nad przekładem Dantego i nie miał zamiaru jej przerywać: „Zajmuję się tym, gdy nie jestem w stanie robić niczego innego".
Jak na powściągliwego Longfellowa, listy te były niczym bolesne skargi. Poeta był na zewnątrz spokojny, lecz wewnątrz – śmiertelnie krwawił.
Zatem Lowell wystawał na progu Longfellowa, nalegając, by przyjął jego pomoc. Wszak sam od dawna ubolewał nad tym, że Amerykanie, kiepsko znający języki nowożytne, nie mieli dostępu nawet do tych kilku istniejących już, pożałowania godnych, brytyjskich przekładów Dantego.
– Aby sprzedać taką książkę tępym czytelniczym masom, potrzebuję nazwiska poety! – odpowiadał Fields na lamenty Lowella nad ignorancją Amerykanów, nie znających Dantego.
Gdy Fields chciał zniechęcić swoich autorów do jakiegoś ryzykownego projektu, za każdym razem wskazywał na głupotę ogółu czytelników.
Lowell już wielokrotnie namawiał Longfellowa, aby ten przetłumaczył poemat Dantego, raz nawet grożąc, że zrobi to sam – choć brakowało mu do tego wewnętrznej siły. Teraz więc nie mógł nie zaoferować pomocy. Ostatecznie Lowell był jednym z niewielu amerykańskich uczonych, którzy wiedzieli cokolwiek o Dantem. A właściwie zdawał się wiedzieć o nim wszystko.
Lowell opowiedział Holmesowi, jak nadzwyczajnie Longfellow oddawał ducha Dantego w pieśniach, które przetłumaczył.
– Jestem przekonany, Wendell, że on urodził się do tego zadania.
Longfellow rozpoczął od przekładu Paradiso, następnie zajął się Purgatorio, by na końcu tłumaczyć Inferno.
– W odwrotnej kolejności? – spytał zaintrygowany Holmes.
Lowell skinął głową.
– Ośmielę się twierdzić – wykrzywił twarz – że nasz drogi Longfellow chce być pewny, jak jest w Niebie, zanim zajmie się Piekłem.
– Muszę przyznać, że nigdy nie udało mi się przebrnąć całej drogi, aż do Lucyfera – wyznał Holmes, komentując Inferno. - Czyściec i Raj są czystą muzyką i nadzieją; czujesz, że płyniesz ku Bogu. Lecz srogość i okrucieństwo tego średniowiecznego koszmaru są ponad moje siły! Aleksander Wielki powinien spać z tym pod poduszką.
– Dantejskie Piekło jest częścią naszego świata w takim samym stopniu, w jakim stanowi ono część świata podziemnego, i nie powinno się go unikać, lecz raczej konfrontować się z nim – stwierdził Lowell. – W naszym życiu bardzo często sondujemy jego głębię.
Siła poezji Dantego znajdowała największy oddźwięk wśród niekatolików, teologia autora bowiem musiała budzić pewne zastrzeżenia wierzących. Lecz czytelnikom mniej biegłym w kwestiach doktrynalnych wiara Dantego zdawała się tak doskonała, tak bezkompromisowa, że czuli się zmuszeni przyjąć jego poezję do serca. To dlatego Klub Dantego budził obawy Holmesa: doktor lękał się, że zapoczątkuje on nowe Piekło, uprawomocnione samym literackim geniuszem poetów. Obawiał się, że on sam, po życiu spędzonym na ucieczce przed diabłem z ojcowskich kazań, będzie temu częściowo winny.
Owej zimowej nocy 1861 roku, gdy poeci popijali herbatę w gabinecie Lowella w Elmwood, nagle zjawił się posłaniec.
Doktor Holmes poczuł przytłaczającą pewność, że musi to być telegram, który odesłano tutaj z jego domu – telegram z informacją o śmierci biednego Wendella juniora, zapewne z wyczerpania, na jakimś zamarzniętym polu bitewnym. Ze wszystkich informacji podawanych na listach ofiar właśnie ta adnotacja: „przyczyna zgonu – zmarł z wyczerpania" budziła największe przerażenie doktora. Lecz na szczęście był to tylko służący wysłany przez Henry'ego Longfellowa, którego posiadłość, Craigie House, znajdowała się nieopodal. Przyniósł on liścik, w którym Longfellow prosił Lowella o pomoc przy tłumaczeniu kilku pieśni. Lowell przekonał Holmesa, by mu towarzyszył.
– Trzymam już tak wiele srok za ogon, że obawiam się nowej pokusy – odparł Holmes, wyśmiewając z początku ten pomysł. – Boję się, że złapię tę twoją dantomanię.
Lowell przekonał też Fieldsa, by zajął się Dantem. Wydawca, chociaż nie był italianistą, dzięki podróżom w interesach (to „podróżowanie w interesach" służyło głównie przyjemności jego i Annie, jeżeli bowiem chodzi o książki, wymiana handlowa pomiędzy Rzymem a Bostonem nie była zbyt ożywiona) dość dobrze znał język włoski, teraz więc ochoczo zagłębił się w słownikach i komentarzach. Fields, jak mawiała jego żona, interesował się tym, co interesowało innych. Wkrótce do ich grona dołączył też stary George Washington Greene, który niegdyś sprezentował Longfellowowi pierwszy egzemplarz Commedia, nabyty trzydzieści lat temu podczas wspólnej podróży po Włoszech. Greene odwiedzał Longfellowa za każdym razem, gdy tylko przybywał do Bostonu z Rhode Island, gdzie mieszkał, i oferował swe, cokolwiek naiwne, opinie na temat przekładu. Fields, który lubił mieć przejrzysty harmonogram zajęć, zasugerował, aby spotykać się co środę w gabinecie Longfellowa w Craigie House. Z kolei doktor Holmes, wytrawny słowotwórca, ochrzcił to przedsięwzięcie Klubem Dantego, chociaż on sam zwykle określał wieczorne spotkania jako „seanse" – utrzymując, że gdyby skupić się intensywnie, można by stanąć twarzą w twarz z Dantem przy kominku Longfellowa.
Читать дальше