Jeff Lindsay - Dekalog dobrego Dextera

Здесь есть возможность читать онлайн «Jeff Lindsay - Dekalog dobrego Dextera» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2006, ISBN: 2006, Издательство: Amber, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dekalog dobrego Dextera: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dekalog dobrego Dextera»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dexter, przystojny i czarujący potwór, wciąż trzyma się swojej zasady: morduje tylko innych morderców. Nikt nie podejrzewa, że wzorowy pracownik policyjnego laboratorium nocami staje się katem twórczym wirtuozem zbrodni. Nikt, poza jednym wścibskim policjantem. Ciekawski sierżant to pierwszy problem naszego bohatera. Drugi to utalentowany rywal, przy którym metody pracy Dextera wydają się dziecinną zabawą…

Dekalog dobrego Dextera — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dekalog dobrego Dextera», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Tak myślisz — rzekłem.

— Aha — odparła, skupiła się na prowadzeniu, a ja jej już nie przeszkadzałem. Duża szybkość zawsze przypomina mi o mojej śmiertelności, szczególnie na jezdniach Miami. A co do przypadku jąkającego się dyżurnego — cóż, sierżant Nancy Drew i ja już niebawem dowiemy się, o co chodzi, szczególnie jeśli zachowamy tę szybkość, a trochę napięcia zawsze jest mile widziane.

W kilka minut Deborah dowiozła nas w pobliże Orange Bowl, nie powodując wielkich strat w ludziach. Zjechaliśmy z wiaduktu, wzięliśmy szybko kilka zakrętów i zatrzymaliśmy się przed domkiem przy ulicy 4 NW.

Stały wzdłuż niej siostrzane domostwa, małe, zbudowane blisko siebie, otoczone murkami i siatką. Wiele pomalowanych było na jasne kolory i miało brukowane podwórka.

Przed domem stały już dwa radiowozy z włączonymi kogutami. Dwóch umundurowanych gliniarzy rozwijało wokół miejsca zdarzenia żółtą taśmę policyjną, a kiedy wysiedliśmy, zobaczyłem trzeciego gliniarza siedzącego w jednym z wozów z twarzą ukrytą w dłoniach. Na werandzie stał czwarty gliniarz w towarzystwie starszej pani. Do werandy prowadziły dwa schodki. Kobieta siedziała na wyższym stopniu. Na przemian łkała i wymiotowała. Gdzieś w pobliżu pies wył długo, z przerwami, na tę samą nutę.

Deborah podeszła do najbliższego mundurowego. Był to krępy facet w średnim wieku. Wyraz twarzy gliniarza mówił, że też chciałby siedzieć w wozie i trzymać się rękami za głowę.

— Co tu mamy? — zapytała Deborah, podnosząc odznakę.

Mężczyzna pokręcił głową, nie patrząc na nas, i wyrzucił z siebie:

— Nie wejdę tam więcej, nawet gdyby miało mnie to kosztować emeryturę. — Następnie odwrócił się, omal nie wpadł na burtę radiowozu. Rozciągał żółtą taśmę, jakby miała go chronić przed tym, co było w domku.

Deborah popatrzyła w ślad za nim, potem spojrzała na mnie. Szczerze mówiąc, nie byłem w stanie wymyślić niczego pożytecznego czy mądrego i przez chwilę staliśmy po prostu, spoglądając na siebie. Wiatr zatrzepotał żółtą taśmą, kundel wył bez przerwy, jakby jodłował, co wcale nie wzbudzało we mnie większej miłości do psiego rodzaju. Deborah pokręciła głową.

— Ktoś powinien uciszyć tego pieprzonego psa — powiedziała, schyliła się, żeby przejść pod żółtą taśmą, i ruszyła w stronę domu. Po kilku krokach zrozumiałem, że odgłos wyjącego psa przybliża się; dochodził z domu. Prawdopodobnie było to domowe zwierzę ofiary. Bardzo często zwierzęta źle reagują na śmierć swoich właścicieli.

Zatrzymaliśmy się przy schodkach i Deborah popatrzyła na gliniarza, odczytując nazwisko z plakietki na jego piersi.

— Coronel, czy ta pani jest świadkiem?

Policjant nie spojrzał na nas.

— Tak — odparł. — Pani Medina. To ona zadzwoniła — dodał, a stara kobieta nachyliła się i rzygnęła.

Deborah się nachmurzyła.

— Co z tym psem? — zapytała policjanta.

Coronel wydał rodzaj warknięcia, coś między śmiechem a czkawką, ale nie odpowiedział i nie spojrzał na nas. Deborah miała chyba tego dość i trudno jej się dziwić.

— Co się tutaj, do cholery, dzieje? — zapytała stanowczo.

Coronel odwrócił głowę, żeby na nas spojrzeć. Miał twarz bez wyrazu.

— Niech pani sama zobaczy — odparł i znów się odwrócił. Deborah już miała coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie. Popatrzyła na mnie i wzruszyła ramionami.

— Możemy przecież rzucić okiem — zasugerowałem z nadzieją, że nie zabrzmi to zbyt gorliwie. Prawdę mówiąc, bardzo chciałem zobaczyć to, co wywołało taką reakcję w gliniarzach z Miami. Sierżant Doakes mógł powstrzymać mnie od robienia różnych rzeczy na własną rękę, ale nie był w stanie zakazać mi podziwiania kreatywności innych. W końcu to moja profesja, a czyż nie powinniśmy czerpać radości z pracy?

Z drugiej strony, Deborah wykazała się niechęcią. Odwróciła się i spojrzała na radiowóz, w którym nieruchomo siedział gliniarz, zakrywając twarz dłońmi. Potem spojrzała znowu na Coronela i starszą panią, potem na drzwi do domku. Wzięła głęboki oddech, zrobiła mocny wydech i powiedziała:

— W porządku. Obejrzymy to.

Ale nadal się nie ruszała, przecisnąłem się więc obok niej i otworzyłem drzwi.

Pokój był ciemny, zasłony zaciągnięte, okiennice zamknięte. Stał tam głęboki fotel, który wyglądał, jakby przywieziono go ze sklepu z używanymi artykułami. Został obleczony w tak brudny pokrowiec, że nie sposób było odgadnąć, jaki miał pierwotnie kolor. Naprzeciwko fotela, na składanym stoliku do kart, ustawiono mały telewizor. Poza tym pokój był pusty. Zza drzwi naprzeciwko wejścia widać było małą plamkę światła. Właśnie stamtąd dobiegało wycie psa, poszedłem więc tam, na tyły domku.

Zwierzęta mnie nie lubią, co dowodzi, że są mądrzejsze, niż sądzimy. Zdają się wyczuwać, kim jestem, i nie podoba im się to, a swoje zdanie wyrażają w bardzo zdecydowany sposób. Niezbyt chętnie zatem zbliżałem się do psa, który już teraz był tak bardzo zdenerwowany. Ruszyłem w tamtą stronę, mówiąc z nadzieją w głosie:

— Dobry piesek!

Wydawało mi się, że to jednak nie jest dobry piesek, a raczej chory na wściekliznę pitbull z uszkodzonym mózgiem. Ale naprawdę starałem się patrzeć na wszystko optymistycznie, nawet jeśli chodziło o naszych czworonożnych przyjaciół. Z miną przyjaciela zwierząt wszedłem w drzwi prowadzące do pomieszczenia, które najwyraźniej służyło za kuchnię.

Usłyszałem cichy i zaniepokojony szmer dobiegający od Mrocznego Pasażera, zatrzymałem się więc. Co? — zapytałem, ale nie było odpowiedzi. Na sekundę zamknąłem oczy, ale karta była pusta, żadne tajne przesłanie nie rozbłysło po wewnętrznej stronie moich powiek. Wzruszyłem ramionami, otworzyłem pchnięciem drzwi i wszedłem do kuchni.

Górna połowa pomieszczenia pomalowana była żółtą spłowiałą już i łuszczącą się farbą, a dolna pokryta starymi, popękanymi białymi kafelkami. W rogu stała mała lodówka, a na blacie kuchenka elektryczna. Po blacie przebiegł karaluch i zanurkował za lodówkę. Jedyne okno zabite było sklejką, a z sufitu zwisała słaba żarówka.

Pod żarówką znajdował się wielki, ciężki stół, z kwadratowymi nogami i blatem wykładanym porcelanowymi płytkami. Ze ściany zwisało duże lustro pod takim kątem, żeby odbijało się w nim to, co leżało na stole. A w odbiciu widać było, leżące pośrodku stołu… hm…

Cóż. Zakładam, że to coś rozpoczęło życie jako istota ludzka, bardzo prawdopodobnie mężczyzna o latynoskim rodowodzie. Trudno to było stwierdzić w obecnym stanie tego, co przyznaję, trochę mnie zaskoczyło. Niemniej, mimo zdziwienia, nie mogłem nie podziwiać staranności rękodzieła, jego elegancji. Każdy chirurg pozazdrościłby pewności ręki, chociaż pewnie tylko nieliczni byliby skłonni polecić ten sposób systemowi opieki zdrowotnej.

Nigdy, na przykład, nie przyszłoby mi do głowy, żeby odciąć tak precyzyjnie wargi i powieki i chociaż szczycę się swoją schludną robotą, nie potrafiłbym tego dokonać, nie uszkadzając oczu, które w tym wypadku dziko wybałuszone patrzyły w koło bez możliwości zamknięcia i ciągle powracały do tego lustra. To tylko przypuszczenie, ale pomyślałem, że powieki zostały zrobione na końcu, długo po tym, jak nos i uszy zostały, och jakże elegancko, usunięte. Nie wiedziałem jednak, czy zrobiłbym to przed, czy po ramionach, nogach, genitaliach itd. Trudna seria wyborów, ale widać było, że wszystko zrobiono właściwie, nawet po mistrzowsku i że dokonał tego ktoś dysponujący ogromną praktyką. Często mówimy o ładnej robocie wykonanej na czyimś ciele, że jest „chirurgiczna”. Ale to była prawdziwa chirurgia. W ogóle nie wystąpiło krwawienie, nawet z ust, z których usunięto wargi i język. A także zęby. Godna podziwu wydała mi się tak zadziwiająca staranność. Każde nacięcie zostało profesjonalnie zamknięte, kikuty, z których kiedyś zwisały ramiona, owinięto pieczołowicie białym bandażem, a reszta cięć już się zagoiła, jak w najlepszym szpitalu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dekalog dobrego Dextera»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dekalog dobrego Dextera» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dekalog dobrego Dextera»

Обсуждение, отзывы о книге «Dekalog dobrego Dextera» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x