– Świt się zbliża – przypomniał Bill, wystawiając głowę zza zasłony prysznicowej. – Ale będziemy mieli na to czas jutrzejszej nocy.
– Jeśli Eric znów gdzieś nas nie wyśle – wymamrotałam, kiedy jego głowa znów znalazła się pod bieżącą wodą. Jak zwykle, pewnie zużył większość ciepłej.
Z trudem uwolniłam się z szortów. Postanawiłam wyrzucić je nazajutrz. Zdjęłam bluzkę i wyciągnęłam się na łóżku, żeby zaczekać na Billa. Przynajmniej mój stanik nie odniósł żadnych szkód. Przewróciłam się na bok i zamknęłam oczy, bo raziło mnie światło wydobywające się zza półprzymkniętych drzwi do łazienki.
– Kochanie?
– Wyszedłeś już spod prysznica? – zapytałam sennie.
– Tak, dwanaście godzin temu.
– Co?
Moje oczy natychmiast się otworzyły. Spojrzałam w okno. Noc jeszcze całkiem nie zapadła, ale było już bardzo ciemno.
– Usnęłaś.
Byłam okryta kocem i nadal miałam na sobie stalowoniebieski stanik i majtki. Poczułam się jak spleśniały chleb. Spojrzałam na Billa, który nie miał na sobie nic.
– Poczekaj chwilę – powiedziałam i poszłam do łazienki. Kiedy wróciłam, Bill czekał na mnie na łóżku, wsparty na łokciu.
– Zauważyłeś, że mam na sobie ubranie od ciebie?
Obróciłam się wokół, żeby pokazać mu się z każdej strony.
– Jest śliczne, ale sądzę, że źle się ubrałaś, biorąc pod uwagę okazję.
– Jaka to okazja?
– Najlepszy seks twojego życia.
Poczułam falę pożądania w dole brzucha, ale nie zmieniłam wyrazu twarzy.
– Jesteś pewien, że będzie najlepszy?
– O tak – powiedział aksamitnym głosem, który przypominał szmer wody spływającej po kamieniach. – Jestem pewien. I ty też możesz być pewna.
– Udowodnij to – powiedziałam, uśmiechając się bardzo szeroko.
Nie widziałam jego oczu, ale zauważyłam, że kąciki ust uniosły mu się w podobnym uśmiechu.
– Z przyjemnością.
Jakiś czas później starałam się odzyskać siły, a Bill leżał przy mnie, z ręką na moim brzuchu i nogą splecioną z moją. Moje usta były tak zmęczone, że ledwie dałam radę pocałować go w ramię. Bill delikatnie lizał moje ramię, na którym znajdowały się ślady po ugryzieniu.
– Wiesz, co musimy zrobić? – zapytałam, zbyt rozleniwiona, by się poruszyć.
– Um?
– Musimy przejrzeć gazetę.
Po długiej pauzie Bill powoli się podniósł i podszedł do drzwi wejściowych. Kobieta doręczająca mi prasę zawsze wjeżdża na mój podjazd i rzuca gazetą w kierunku ganku, bo daję jej spore napiwki.
– Spójrz – powiedział Bill, a ja otworzyłam oczy.
Trzymał w ręku tacę owiniętą folią. Gazetę przytrzymywał ramieniem.
Wyszłam z łóżka i automatycznie skierowałam się do kuchni. Założyłam różowy szlafrok, kiedy mijałam Billa. On nadal był nagi, więc mogłam podziwiać widoki.
– Jest wiadomość na automatycznej sekretarce – zauważyłam, parząc sobie kawę.
Najważniejsza czynność wykonana, teraz mogłam odwinąć folę. Okazało się, że pod nią był dwuwarstwowy tort z czekoladową polewą, na której usypano kształt gwiazdek z orzeszków.
– To czekoladowy tort pani Bellefleur – powiedziałam z zachwytem.
– Możesz stwierdzić, kto go upiekł, po prostu patrząc na niego?
– Och, to sławny tort. To legenda. Nic nie jest tak pyszne jak tort pani Bellefleur. Gdyby zgłosiła go do jakiegoś konkursu, z pewnością by wygrała. Piecze go, kiedy ktoś umrze. Jason powiedział, że czyjaś śmierć jest warta tortu pani Bellefleur.
– Cudowny zapach – powiedział Bill, ku mojemu zaskoczeniu. Schylił się i powąchał. Bill nie oddycha, więc nie miałam pojęcia, w jaki sposób może wyczuwać zapachy, ale je wyczuwa. – Gdybyś mogła używać tego jako perfum, zjadłbym cię.
– Już to zrobiłeś.
– Zrobiłbym to ponownie.
– Nie wiem, czy bym to zniosła. – Nalałam sobie kawy, po czym zapatrzyłam się na tort, myśląc. – Nie zdawałam sobie sprawy, że ona wie, gdzie mieszkam.
Bill nacisnął guzik odsłuchiwania wiadomości na mojej automatycznej sekretarce.
– Panno Stackhouse – powiedział głos starej arystokratki z akcentem charakterystycznym dla południa. – Pukałam do pani drzwi, ale musiała być pani zajęta. Zostawiłam pani czekoladowy tort; nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym pani podziękować za to, co zrobiła pani dla mojego wnuka. Portia wszystko mi opowiedziała. Niektórzy ludzie byli na tyle mili, żeby uznać ten tort za smaczny. Mam nadzieję, że pani również zasmakuje. Jeśli będę mogła kiedyś coś dla pani zrobić, proszę zadzwonić.
– Nie przedstawiła się – skomentował Bill.
– Caroline Holliday Bellefleur spodziewa się, że każdy będzie wiedział, kim ona jest.
– Kto?
Spojrzałam na Billa, który stał przy oknie. Sama siedziałam przy kuchennym stole, pijąc kawę z jednego z ulubionych, kwiecistych kubków babci.
– Caroline Holliday Bellefleur.
Bill nie mógł bardziej zblednąć, ale niewątpliwie zesztywniał. Nagle usiadł na krześle na wprost mnie.
– Sookie, wyświadcz mi przysługę.
– Jasne, kochanie. Jaką?
– Pojedź do mojego domu i weź Biblię stojącą za szybką na półce w holu.
Wydawał się tak podenerwowany, że złapałam tylko klucze i pojechałam w szlafroku, mając nadzieję, że nie spotkam nikogo po drodze. Niewielu ludzi mieszkało w tej okolicy, a jeszcze mniej z nich było na nogach o czwartej nad ranem.
Weszłam do domu Billa i znalazłam Biblię dokładnie w tym miejscu, które wskazał. Ostrożnie wzięłam ją do ręki – musiała być stara. Wracając do swojego domu, byłam tak zdenerwowana, że prawie się potknęłam na schodach. Bill siedział z tym samym miejscu, co wcześniej. Kiedy położyłam przed nim Biblię, po prostu się na nią patrzył przez dłuższy czas. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy może jej dotknąć. Nie prosił jednak o pomoc, więc czekałam. W końcu wyciągnął rękę i jego prawie białe palce pogłaskały zniszczoną, skórzaną okładkę. Książka była ogromna, a złote litery na grzbiecie miały ozdobny krój.
Bill otworzył Biblię i delikatnie przewrócił kartkę. Patrzył na stronę, na której wyblakłym tuszem różne charaktery pisma zapisały informacje o rodzinie.
– Sam to napisałem – szepnął. – To – dodał, wskazując kilka linijek.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy obeszłam stół, żeby zajrzeć przez jego ramię. Położyłam mu rękę na ramieniu, żeby nie stracił kontaktu z rzeczywistością.
Ledwie mogłam odczytać zapisy.
William Thomas Compton, napisała jego matki, a może był to ojciec. Urodzony 9 kwietnia 1840. Inny charakter pisma dodał: Zmarł 25 listopada 1868.
– Masz urodziny – powiedziałam, co było jedną z największych głupot, jakie mogły mi przyjść do głowy. Ale jakoś nigdy wcześniej nie myślałam, że Bill może mieć urodziny.
– Byłem drugim synem – powiedział. – Jedynym, który dorósł.
Pamiętałam, że starszy brat Billa, Robert, umarł w wieku dwunastu lat, a dwoje innych dzieci zmarło jako niemowlęta. Wszystkie te daty urodzin i śmierci były zapisane na tej stronie.
– Sarah, moja siostra, zmarła bezpotomnie. – Pamiętałam o tym. – Jej narzeczony zginął w czasie wojny. Wszyscy młodzi ludzie ginęli na wojnie. Ja przetrwałem po to, żeby umrzeć później. Tu jest data mojej śmierci, przynajmniej taka, którą znała moja rodzina. Zapisana ręką Sarah.
Zacisnęłam mocno usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. W głosie Billa, w sposobie, w jaki dotykał Biblii, było coś nie do zniesienia. Czułam, że moje oczy wypełniają się łzami.
Читать дальше