Niezauważona przez nikogo, zaczęłam czołgać się w stronę Billa.
Ładna mi historia!
Pies cały czas trzymał się blisko mnie, poganiając mnie nerwowo. Czułam, że chce, żebym poruszała się szybciej. W końcu dotarłam do nóg Billa i chwyciłam się ich kurczowo. Poczułam na włosach jego dłoń, ale bałam się wykonać nagły ruch i wstać.
Callisto objęła Eggsa ramionami i zaczęła do niego szeptać. On zaś kiwał głową i odszeptywał. Potem go pocałowała, a on zesztywniał. Kiedy go zostawiła i ruszyła w kierunku ganku, pozostał sztywny i patrzył tępo w las. Menada zatrzymała się przy Ericu, który stał bliżej ganka niż ja i Bill. Przyjrzała mu się dokładnie od stóp do głów i uśmiechnęła się przerażająco. Eric patrzył w jej klatkę piersiową, uważając, żeby nie podnieść wzroku na jej twarz.
– Uroczo – powiedziała. – Po prostu uroczo. Ale nie dla mnie, ty piękny kawałku martwego mięsa.
A potem podeszła do ludzi na ganku. Wzięła głęboki wdech, chcąc nasycić się wonią pijaństwa i seksu. Węszyła, jakby złapała jakiś trop, a potem odwróciła twarz w stronę Mike’a Spencera. Nie wyglądał zbyt korzystnie, ale Callisto wydawała się zachwycona jego widokiem.
– Och – powiedziała tak radośnie, jakby właśnie dostała prezent. – Jesteś taki dumny! Jesteś królem? Jesteś dzielnym żołnierzem?
– Nie – odpowiedział Mike. – Jestem właścicielem domu pogrzebowego. – Jego głos nie był zbyt stanowczy. – Czym pani jest?
– Widziałeś kiedykolwiek coś, co by mnie przypominało?
– Nie – powiedział, a wszyscy inni pokręcili przecząco głowami.
– Nie pamietasz mojej pierwszej wizyty?
– Nie, psze pani.
– Ale złożyłeś mi wtedy ofiarę.
– Złożyłem? Ofiarę?
– O tak, kiedy zabiliście tego Murzyna. Tego ładnego. Zachowywał się jak moje dziecię i był odpowiednią ofiarą dla mnie. Dziękuję, że zostawiłeś go przed barem; uwielbiam bary. Nie mogłeś mnie znaleźć w lesie?
– Nic pani nie ofiarowaliśmy – powiedział Tom Hardaway, całkiem pokryty gęsią skórką.
– Widziałam cię – powiedziała.
Nagle wszystko ucichło. Las wokół jeziora, zawsze pełen cichych dźwięków i nieznacznych ruchów, zamarł. Ostrożnie wstałam.
– Uwielbiam brutalność seksu, uwielbiam zapach alkoholu – powiedziała rozmarzonym głosem. – Mogę biec przez całe mile, żeby znaleźć się w takim miejscu.
Przerażenie wypełniające głowy wszystkich na ganku, zaczęło udzielać się i mnie. Ukryłam twarz w dłoniach. Starałam się bronić przed ich myślami najlepiej jak umiałam, ale nie mogłam zlekceważyć tak silnych uczuć. Moje plecy się wygięły i z całych sił zacisnęłam usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Poczułam, że Bill obrócił się w moją stronę, a chwilę potem zjawił się przy nas Eric i teraz byłam miażdżona miedzy dwoma wampirami – nie było w tym nic przyjemnego. Fakt, że chcieli, żebym milczała, tylko zwiększał mój strach; w końcu co może przestraszyć wampiry?
Pies wcisnął się miedzy nasze nogi, jakby też chciał mnie ochraniać.
– Uderzyłeś go, kiedy uprawialiście seks. – Maneda zwróciła się do Toma. – Uderzyłeś go, bo jesteś dumny, a jego uległość cię brzydziła i podniecała. – Wyciągnęła kościstą ręką, żeby dotknąć twarzy Toma. Mogłam zobaczyć białka jego oczu. – A ty… – Wolną ręką wskazała Mike’a. – Ty też go uderzyłeś, bo byłeś owładnięty szaleństwem. A potem on zaczął grozić, że powie.
Jej lewa dłoń przeniosła się z twarzy Toma i dotknęła jego żonę, Cleo. Cleo zdążyła narzucić na siebie sweter, zanim wyszła, ale nie był zapięty.
Tara, korzystając z tego, że nie została zauważona, próbowała się wymknąć. Jako jedyna nie była sparaliżowana strachem. Czułam w niej trochę nadziei, chęć przeżycia. Wczołgała się pod metalowy stolik w kącie tarasu, zwinęła się w kulkę i zacisnęła oczy. Składała Bogu mnóstwo obietnic odnośnie poprawy swojego zachowania, jeśli pozwoli jej to przeżyć. To też dostało się do mojego umysłu. Smród strachu pozostałych stał się jeszcze bardziej uciążliwy i miałam wrażenie, że moje ciało nie odbiera niczego innego, jakby wszystkie osłony zostały złamane. Byłam tylko ich strachem. Eric i Bill jeszcze się przybliżyli, unieruchamiając mnie między swoimi ramionami.
Jan, całkiem naga, została kompletnie zlekceważona. Mogę się tylko domyślać, że nic w jej postaci nie zainteresowało menady; Jan nie była dumna, raczej żałosna, i nic tego wieczoru nie piła. Ze wszystkich potrzeb wyeksponowała najbardziej potrzebę seksu, zatracenia się – ale była to potrzeba, która nie miała nic wspólnego z uczuciem cudownego szaleństwa. Starając się, jak zwykle, być w centrum uwagi, Jan przywołała na usta uśmiech, który teoretycznie miał być seksowny i ujęła rękę menady. Nagle zaczęła zwijać się konwulsyjnie, a dźwięki wydobywające się z jej gardła były przerażające. Z jej ust zaczęła toczyć się piana, jej oczy obróciły się w głąb czaszki. Z hukiem upadła na ganek.
Potem znów nastała cisza, ale coś się działo w tej niewielkiej grupce na ganku, stojącej kilka jardów od nas: coś strasznego i odpowiedniego, coś czystego i okropnego. Ich strach zaczął się zmniejszać, a moje ciało znów stało się spokojne. Okropne ciśnienie znikło z mojej głowy. Ale wraz z jego ustępowaniem, pojawiła się nowa siła: nieopisanie piękna i absolutnie zła.
To było czyste szaleństwo. Od menady biła obłąkańcza wściekłość, prymitywna żądza, arogancka duma. Było to dla mnie obezwładniające w takim samym stopniu, jak dla ludzi na tarasie. Szarpałam się i rzucałam, kiedy szaleństwo Callisto przeszło na nich, i tylko dłoń Erica na moich ustach sprawiała, że nie krzyczałam jak ludzie na ganku. Ugryzłam go i posmakowałam jego krwi, usłyszałam też, jak chrząknął – najwyraźniej go zabolało.
To trwało i trwało – krzyki, a potem okropne, mokre dźwięki. Pies, wciśnięty między nasze nogi, skamlał.
Nagle wszystko ustało.
Poczułam się jak kukiełka na sznurkach, które nagle zostały przecięte. Zrobiło mi się słabo. Bill położył mnie na masce samochodu Erica. Kiedy otworzyłam oczy, menada na mnie patrzyła. Znów się uśmiechała, ale teraz była umazana krwią. Wyglądało to, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro czerwonej farby; jej włosy ociekały krwią, podobnie jak każdy skrawek jej nagiego ciała. Do tego irytująco śmierdziała metaliczną wonią krwi.
– Byłaś blisko – powiedziała do mnie, a jej głos był słodki i wysoki jak dźwięk fletu. Przemieszczała się teraz wolniej, jakby zjadła syty posiłek. – Byłaś bardzo blisko. Może już nigdy nie będziesz bliżej, a może i będziesz. Nie widziałam nigdy, żeby ktoś wpadł w obłęd z powodu szaleństwa innych. To interesujące.
– Może dla ciebie – mruknęłam.
Pies lekko ugryzł mnie w nogę, żebym lepiej kontrolowała to, co mówię. Menada zerknęła na niego.
– Mój drogi Sam… – wymamrotała. – Kochanie, muszę cię zostawić.
Pies spojrzał na nią, jakby rozumiał jej słowa.
– Spędziliśmy przyjemnie trochę czasu, biegając wspólnie po lesie – powiedziała, głaszcząc go po łbie. – Polując na zające i borsuki.
Pies zamerdał ogonem.
– Robiąc inne rzeczy.
Pies uśmiechnął się i zaczął dyszeć.
– Ale na mnie już czas, kochanie. Świat jest pełen lasów i ludzi, którzy potrzebują nauczki. Muszę otrzymywać ofiary. Nie mogą o mnie zapomnieć. Są mi to winni – powiedziała spokojnym głosem. – Są mi winni szaleństwo i śmierć.
Читать дальше