Rita popatrzyła za nimi z otwartymi ustami, a potem odwróciła się do sąsiadki.
– Przykro mi, Kathy. Chyba nikt go nie widział. Ale będziemy mieli oczy otwarte, w porządku? Jestem pewna, że się znajdzie, powiedz Nickowi, żeby się nie martwił. – Popaplały jeszcze z minutę, a ja patrzyłem na zamarznięty jogurt i zastanawiałem się nad tym, co przed chwilą widziałem.
Drzwi się zamknęły i Rita wróciła do swojej stygnącej kawy.
– Kathy jest miła – stwierdziła. – Ale chłopcy wchodzą jej na głowę. Rozwiodła się, a jej były mąż, prawnik, kupił sobie dom w Islamoradzie. I ciągle przemieszkuje tam, Kathy musi więc sama wychowywać chłopców i myślę, że czasem sobie nie radzi. Pracuje jako pielęgniarka u pediatry przy uniwersytecie.
– A jaki ma rozmiar buta? – zapytałem.
– Ględzę? – zapytała Rita. Przygryzła wargę. – Przepraszam. Chyba trochę jestem zmartwiona… Jestem pewna, że to tylko… – Pokręciła głową i popatrzyła na mnie. – Dexter. Czy ty…
Nigdy nie dowiedziałem się, czyja, bo zadzwoniła moja komórka.
– Przepraszam – powiedziałem i podszedłem do stolika przy drzwiach, gdzie ją zostawiłem.
– Właśnie dzwonił Doakes – oznajmiła Deborah bez powitania. – Facet, z którym poszedł porozmawiać, ucieka. Doakes go śledzi, żeby dowiedzieć się, dokąd tamten się wybiera, ale potrzebuje naszego wsparcia.
– Szybko, Watsonie, gra się rozpoczęła – rzuciłem, ale Deborah nie była w nastroju do cytowania literatury.
– Za pięć minut cię odbiorę – powiedziała.
Wyszedłem od Rity, rzucając jej pospieszne usprawiedliwienie, i zaczekałem na zewnątrz. Deborah dotrzymała słowa, pięć i pół minuty później jechaliśmy na północ międzystanową.
– Są w Miami Beach – wyjaśniła. – Doakes mówił, że dotarł do tamtego faceta, do Oscara i powiedział mu, co się dzieje. Oscar na to, że musi sprawę przemyśleć, Doakes, że w porządku, zadzwoni do niego. Ale obserwował dom z ulicy i dziesięć minut później zobaczył, jak facet wyszedł i wsiadł do samochodu z torbą podróżną.
– Dlaczego znowu ucieka?
– A ty byś nie uciekał, gdybyś wiedział, że Danco cię ściga?
– Nie – zaprzeczyłem, myśląc z zadowoleniem o tym, co mógłbym zrobić, gdybym stanął twarzą w twarz z doktorem. – Zastawiłbym jakąś pułapkę i zwabiłbym go.
A potem… – pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos.
– Cóż, Oscar to nie ty – rzekła.
– Tak niewielu z nas jest mną – odparłem. – Dokąd się wybrał?
Nachmurzyła się i pokręciła głową.
– Teraz jeździ po okolicy, a Doakes przypiął się do niego.
– A my sądzimy, że do czegoś nas doprowadzi? – zapytałem.
Deborah pokręciła głową i wyprzedziła stary kabriolet marki Cadillac pełen wyjącej młodzieży.
– To nie ma znaczenia – powiedziała i skręciła na rampę prowadzącą do autostrady Palmetto. – Oscar jest nadal naszą największą szansą. Jeśli spróbuje wyjechać stąd, zgarniemy go, ale tymczasem musimy się go trzymać, żeby zobaczyć, co się stanie.
– Bardzo dobrze, naprawdę wspaniały pomysł, ale co naszym zdaniem ma się stać?
– Nie wiem, Dexterze! – parsknęła. – Ale wiemy, że ten facet wcześniej czy później stanie się celem, zgadza się? A teraz on o tym też wie. Może więc próbuje sprawdzić, czy jest śledzony, zanim ucieknie. Cholera – powiedziała i wyminęła stary ciągnik naczepowy wyładowany skrzynkami z kurczakami.
Ciągnik jechał jakieś sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, nie miał tylnych świateł, a na ładunku siedziało trzech mężczyzn trzymających się jedną ręką za sponiewierane kapelusze, a drugą za ładunek. Deborah krótko na nich zatrąbiła i wyprzedziła ciągnik. Chyba ich to nie wzruszyło. Mężczyźni siedzący na ładunku nawet nie mrugnęli.
– Tak czy siak – powiedziała, kiedy wyprostowała kierownicę i znów przyspieszyła – Doakes chce, żebyśmy dali mu wsparcie od strony Miami. I żeby Oscar nie mógł za bardzo dokazywać. Pojedziemy równolegle, wzdłuż Biscayne.
To miało sens; dopóki Oscar był w Miami Beach, dopóty nie mógł uciec w innym kierunku. Gdyby spróbował śmignąć w poprzek drogi na grobli albo skierować się na północ, w stronę Hauhwer Park i tam się przeprawić, my mieliśmy go zgarnąć. Jeśli nie miał w zanadrzu helikoptera, zapędzilibyśmy go w róg. Pozwoliłem prowadzić Deborah, a ona pojechała pospiesznie na północ, nie zabijając nikogo po drodze.
Przy lotnisku skręciliśmy na wschód, w Osiemset Trzydziestą Szóstą. Tu ruch przybrał nieco na sile, Deborah wymijała więc wozy lewą i prawą stroną. Była bardzo skupiona. Zachowywałem swoje myśli dla siebie, tymczasem ona wykorzystywała teraz lata treningu w ruchu ulicznym Miami, wygrywając w czymś, co urosło do rozmiarów nieustannej, szybkościowej wolnoamerykanki. Bezpiecznie przebrnęliśmy przez skrzyżowanie z 1 – 95 i wśliznęliśmy się na Biscayne Boulevard. Nabrałem głęboko powietrza i odetchnąłem ostrożnie, kiedy Deborah włączyła się do normalnego ruchu ulicznego i zwolniła.
Radiostacja zaskrzeczała i z głośnika dobiegł głos Doakesa:
– Morgan, gdzie jest twoja dwudziestka?
– Deborah podniosła mikrofon, żeby odpowiedzieć.
– Biscayne przy drodze MacArthura.
Krótka przerwa, a potem znów dał się słyszeć głos Doakesa:
– Zatrzymał się przy moście zwodzonym na Venetian Causeway. Kryjcie go od swojej strony.
– Dziesięć – cztery – powiedziała Deborah.
Nie mogłem się powstrzymać, żeby tego nie skomentować.
– Czuję się tak urzędowo, kiedy to mówisz.
– Co to ma znaczyć? – zapytała.
– Doprawdy, nic – odparłem.
Spojrzała na mnie poważnym wzrokiem gliny, ale twarz miała nadal młodą i poczułem się przez chwilę, jakbyśmy oboje byli dziećmi, siedzieli w radiowozie Harry'ego i bawili się w policjantów i złodziei – tylko że tym razem to ja miałem być tym białym charakterem, bardzo denerwujące uczucie.
– To nie jest zabawa, Dexterze – oświadczyła, bo oczywiście dzieliła ze mną te wspomnienia. – Stawką jest życie Kyle'a – dodała, a jej rysy znów ułożyły się w poważną minę wielkiej ryby. Mówiła dalej: – Wiem, że prawdopodobnie to nie ma dla ciebie sensu, ale zależy mi na tym człowieku. Sprawia, że czuję się taka… Cholera. Masz się żenić, a nadal nic do ciebie nie trafia. – Dojechaliśmy do świateł przy Trzynastej ulicy NE i skręciła w prawo. To, co zostało z centrum handlowego Omni Mali, pojawiło się po lewej stronie, a przed nami otwierała się Venetian Causeway.
– Nie najlepiej idzie mi z wczuwaniem się w innych, Debs – powiedziałem. – I naprawdę nie mam pojęcia, jak to jest z małżeństwem. Ale nie bardzo mi się podoba, kiedy jesteś nieszczęśliwa.
Deborah zatrzymała naprzeciwko małej przystani przy starym budynku Heralda i zaparkowała wóz tyłem do Venetian Causeway. Przez chwilę siedziała w milczeniu, potem sapnęła i powiedziała:
– Przepraszam.
To mnie trochę zbiło z tropu, gdyż przyznaję, że przygotowałem się, by powiedzieć coś bardzo podobnego, choćby po to, żeby naoliwić tryby uprzejmych stosunków. Prawie na pewno ująłbym to dowcipniej, ale istota pozostałaby ta sama.
– Za co?
– Nie chciałam… wiem, że jesteś inny, Dex. Naprawdę staram się przywyknąć do tego i… jesteś moim bratem.
– Adoptowanym – dodałem.
– To brednie i doskonale o tym wiesz. Jesteś moim bratem. I wiem, że jesteś teraz tutaj tylko ze względu na mnie.
Читать дальше