– Jesteś pewien? Reacher wzruszył ramionami.
– Owszem, chyba że przez ostatnie trzy lata wszystko się zmieniło.
– Jest jakiś sposób, żeby to sprawdzić?
– Nic nie muszę sprawdzać.
– Nie chcemy przecież marnować czasu.
Reacher nie odpowiedział. Harper uśmiechnęła się, otworzyła torebkę. Wyjęła z niej złożony telefon komórkowy wielkości paczki papierosów.
– Skorzystaj z mojej komórki – powiedziała.
*
Wszyscy używają telefonów komórkowych. Używają ich przez cały czas, bez przerwy. To prawdziwy fenomen naszych czasów. Wszyscy gadają, gadają, gadają przez cały czas z uchem przyklejonym do telefonu. Skąd się biorą te rozmowy? Co się działo z tymi rozmowami przed wynalezieniem telefonu komórkowego? Były gdzieś zamknięte? Były palącymi wrzodami w ludzkich żołądkach? Czy też może zrodziły się spontanicznie, ponieważ zaistniała umożliwiająca ich istnienie technika?
Interesujesz się tym tematem. Impulsami kierującymi ludzkim zachowaniem. Przypuszczasz, że bardzo niewielki procent rozmów prowadzonych przez telefon komórkowy polega na rzeczywistej wymianie użytecznych informacji. Ogromna większość należy do jednej z dwóch kategorii: rozrywkowej, kiedy to prawdziwą przyjemność czerpie się z tego, że robi się coś tylko dlatego, że można coś zrobić, lub podreperowywania ego; zwykłej, prostej gównianej zarozumiałości. Nie jest to opinia, którą chętnie dzieliłbyś się z innymi, ale prywatnie nie wątpisz, że kobiety rozmawiają, ponieważ je to bawi, a mężczyźni dlatego, że dzięki temu czują się ważni. „Cześć, kochanie, właśnie wysiadłem z samolotu”. I co z tego? Kogo to obchodzi?
Jednocześnie masz niemal całkowitą pewność, że użycie komórek przez mężczyzn jest bardziej związane z potrzebami ich ego, co oczywiście tworzy bliższy związek, a więc potrzebę częstszego korzystania z nich. Dlatego jeśli ukradniesz telefon mężczyźnie, kradzież zostanie odkryta wcześniej i przyjęta z większym zdenerwowaniem. Nie wątpisz w to, więc siedzisz w lotniskowej restauracji, przyglądając się kobietom.
Przewaga kobiet polega też na tym, że mają mniejsze kieszenie, a czasami wcale ich nie mają. Dlatego noszą torebki, do których wkładają wszystko, co mają przy sobie. Portfele, klucze, kosmetyczki. Oraz telefony komórkowe. Wyjmują je, żeby porozmawiać, może na chwilę odłożą na stół, ale zawsze w końcu chowają do torebki. Torebki oczywiście zabierają, kiedy na przykład idą dolać sobie kawy, ten odruch jest w nich głęboko zakorzeniony. Zawsze bierz ze sobą torebkę. Ale niektóre z nich mają nie tylko torebki. Także na przykład torby na laptopy, które dziś robi się z różnego rodzaju kieszonkami na dyskietki, płyty CD, kable. W niektórych są także kieszonki na komórki, naszyte z zewnątrz prostokąciki wielkości kieszonek na papierosy i zapalniczki, których kobiety używały w czasach, kiedy ludzie jeszcze palili. Tych innych bagaży już ze sobą nie zabierają. Jeśli chcą tylko kupić coś do picia, zostawiają je przy stoliku. Częściowo po to, żeby nikt nie zajął im miejsca, a częściowo dlatego, że jak tu nieść i torebkę, i torbę na laptopa, i filiżankę?
Niemniej ignorujesz kobiety z laptopami, ponieważ ich właścicielki za godzinę znajdą się w domu i może zechcą sprawdzić e-maile czy skończyć pracę nad diagramem kołowym czy cokolwiek innego. A więc otworzą torbę… i zorientują się, że już nie mają telefonu. Policja zawiadomiona, konto anulowane, rozmowy śledzone… a wszystko w godzinkę. Nie ma mowy.
Obserwujesz więc kobiety, które nie podróżują służbowo. Te z bagażem podręcznym w małych nylonowych plecakach. Zwłaszcza te, które wyjeżdżają z domu, a nie przyjeżdżają do domu. One załatwią jeszcze kilka rozmów, a potem wsuną telefon do plecaczka i całkiem o nim zapomną, ponieważ opuszczają swój teren, a nie chcą płacić za roaming. Może nawet spędzą wakacje za granicą; w takim razie telefon będzie im potrzebny mniej więcej tak, jak klucze do mieszkania. Będzie czymś, co trzeba ze sobą zabrać, ale o czym na wakacjach wcale się nie myśli.
Celem, który obserwujesz szczególnie uważnie, jest kobieta mająca dwadzieścia trzy, może dwadzieścia cztery lata. Znajduje się w odległości około dwunastu metrów od ciebie. Ubrana jest wygodnie, jakby czekał ją długi lot, siedzi rozparta w krześle, z głową przechyloną w lewo. Ramieniem przytrzymuje telefon.
Rozmawiając, uśmiecha się nieobecnym uśmiechem, bawi się paznokciami, skubie je, przygląda się im pod światło. Gawędzi o niczym z przyjaciółką. Na jej twarzy nie widać napięcia. Po prostu gada, żeby sobie pogadać.
Bagaż pokładowy trzyma pod nogami w specjalnie zaprojektowanym plecaczku, całym w pętelkach, rzepach i zamkach błyskawicznych. Trudno go zapiąć, tak trudno, że nawet nie próbowała i plecak jest otwarty. Podnosi filiżankę i zaraz ją opuszcza; jej filiżanka jest pusta. Ciągle rozmawiając, zerka na zegarek, a potem patrzy na ladę, przy której wydają napoje. Kończy rozmowę. Zamyka telefon, wrzuca go do plecaka. Bierze dopasowaną do niego torebkę, wstaje i powoli odchodzi po jeszcze jedną filiżankę kawy.
Natychmiast wstajesz. W ręku trzymasz kluczyki do samochodu. Idziesz wprost przez salę, pięć metrów, dziesięć. Bawisz się kluczykami. Sprawiasz wrażenie zaabsorbowanego. Kobieta stoi w kolejce, za chwile dadzą jej kawę. Upuszczasz kluczyki; ślizgają się po podłodze. Pochylasz się, żeby je podnieść. Przesuwasz ręką po plecaku, podnosisz jednocześnie i kluczyki, i telefon. Idziesz dalej. Kluczyki wędrują do kieszeni, telefon trzymasz w dłoni. Nie ma nic bardziej naturalnego niż mężczyzna idący przez salę lotniska z telefonem w dłoni.
Idziesz normalnym, swobodnym krokiem. Zatrzymujesz się, opierasz o kolumnę. Otwierasz telefon, przykładasz go do ucha, udajesz, że rozmawiasz. Właśnie stałeś się niewidzialny. Jesteś kimś opartym o kolumnę, rozmawiającym przez komórkę. W promieniu dziesięciu metrów jest kilkunastu takich jak ty. Oglądasz się. Kobieta wróciła do stolika. Usiadła. Pije kawę. Mijają trzy minuty. Cztery. Pięć. Naciskasz kilka przypadkowych guzików. Masz do przeprowadzenia jeszcze jedną rozmowę. Jesteś zajęty. Jesteś jednym z wielu takich facetów. Kobieta wstaje. Chce zamknąć plecak, szarpie za sznurki. Podnosi go za te sznurki i szarpie nim, żeby pod własnym ciężarem się zacisnął. Dopina zatrzaski. Zarzuca plecak na ramię, otwiera torebkę. Sprawdza, czy w torebce, na wierzchu, są bilety. Zamyka torebkę. Rozgląda się raz i rusza przed siebie. Idzie w twoim kierunku. Mija cię w odległości półtora metra. Znika w korytarzu odlotów.
Zamykasz telefon, wsuwasz go do kieszeni marynarki i odchodzisz w przeciwnym kierunku. Idąc, uśmiechasz się do siebie. Teraz ta najważniejsza rozmowa pojawi się na rachunku kogoś innego.
To absolutnie bezpieczne.
*
Rozmowa z oficerem dyżurnym w Fort Armstrong pozornie nie ujawniła niczego, ale facet unikał tematu tak wyraźnie i w taki sposób, że armijny gliniarz z trzynastoletnim stażem, taki jak Reacher, wziął to za potwierdzenie swych przypuszczeń tak pewne, jakby miał przed sobą oświadczenie złożone pod przysięgą w obecności notariusza.
– On tam jest – powiedział.
Harper słyszała rozmowę i nie sprawiała wrażenia przekonanej.
– Potwierdzili ci to? – spytała.
– Mniej więcej.
– Czyli warto jechać? Reacher skinął głową.
– On tam jest. Gwarantuję ci to.
W nissanie nie było map, a Harper nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Reacher bardzo niewiele wiedział o geografii New Hampshire. Wiedział, jak dotrzeć z punktu A do punktu B, z B do C i z C do D, ale czy to najkrótsza droga z A do D, nie miał pojęcia. Ruszył i pojechał w kierunku wjazdu na autostradę. Uznał, że godzina jazdy na południe to dobry początek. Niemal natychmiast zorientował się, że jedzie tą samą drogą, którą zaledwie kilka dni temu wiozła go Lamarr. Padał lekki deszczyk, nissan miał niższe, twardsze zawieszenie niż buick. Jechali w smudze wodnego pyłu. Na przedniej szybie zgromadził się nalot miejskiego, tłustego brudu; wycieraczki rozmazywały go przy co drugim poruszeniu. Brudź, czyść, brudź, czyść. Strzałka wskaźnika paliwa spadła poniżej jednej czwartej baku.
Читать дальше