– Będziemy potrzebowali trochę dywersji – stwierdził Schofield. – Czegoś, co…
Nadlatujący kawał metalu o mało nie odciął mu głowy.
Ujrzał go w ostatniej chwili i kucnął całkiem odruchowo, ułamek sekundy przed tym, zanim poszarpana blacha huknęła o betonową ścianę nad jego głową niczym ostrze siekiery.
Odwrócił się błyskawicznie, by zobaczyć, skąd nadleciał pocisk, i ujrzał wyskakujących z cienia dwóch komandosów oddziału Bravo, trzymających w rękach wąskie, długie kawały blachy i pędzących na nich z tymi „mieczami”.
– Rozprosz się! – wrzasnął Schofield, gdy pierwszy komandos znalazł się tuż przed nim i próbował trafić go swoim „mieczem”.
Zablokował cios, łapiąc przeciwnika za nadgarstek. Gant starła się z drugim napastnikiem.
– Naprzód! – zawołał Schofield do Juliet, Matki i prezydenta. – Wynoście się stąd!
Juliet i prezydent natychmiast wykonali rozkaz, Matka jednak została.
– Idź! – krzyknął Schofield. – Musisz być przy prezydencie!
Kiedy Schofield i Gant starli się z żołnierzami oddziału Bravo, więźniowie zawyli z zachwytu.
Prezydent i Juliet – za którymi biegła Matka – pomknęli na północ, w mrok, w kierunku miniwindy.
Więźniowie widzieli z góry to, czego nie mogła widzieć uciekająca trójka: z lewej zbliżały się do nich trzy postacie, sunące szybko wzdłuż północnej ściany szybu: Jerome Harper, Carl Webster i koordynujący atak kapitan Boa McConnell.
Schofield i Gant stali plecami do siebie. Gant udało się podnieść z podłogi kawał rury i zastawiała się nią jak zaprawiony w walkach na kije średniowieczny wojownik.
Jej przeciwnik walił z całej siły, trzymając oburącz swoją broń, ale Gant dobrze parowała.
– Jak sobie radzisz? – spytał Schofield między dwoma uderzeniami swojego przeciwnika.
– To tylko… pieprzony… mięczak… – wydyszała, zaciskając zęby.
– Musimy dostać się do prezydenta.
– Wiem, ale… najpierw muszę… uratować ci… tyłek… – Popatrzyła przez ramię na Schofielda, uśmiechnęła się i w tym samym momencie dostrzegła, że jego przeciwnik zmienia sposób ataku. – Strach na Wróble! Padnij! – wrzasnęła.
Schofield runął na beton jak wór.
„Miecz” jego przeciwnika śmignął w powietrzu i wytrącony z równowagi mężczyzna zatoczył się w kierunku Libby Gant.
Libby tylko na to czekała.
Odwróciła się na ułamek sekundy od swojego przeciwnika i machnęła rurą jak kijem bejsbolowym.
TRZASK!
Dźwięk uderzającego w czaszkę metalu był paskudny. Komandos natychmiast osunął się na ziemię, a Gant – wykręcając piruet niczym w balecie – odwróciła się akurat na czas, aby sparować następny cios swego przeciwnika.
– Strachu na Wróble! Idź! – wrzasnęła. – Idź do prezydenta! Schofield popatrzył na nią ostatni raz, po czym skoczył między czarne blachy.
Juliet i prezydent odbiegli już jakieś dwadzieścia metrów na północ. Mijali sterczące z wielkiej platformy przeszkody i zbliżali się do miniplatformy – nieświadomi obecności zbliżających się do nich z lewej strony ludzi.
Najpierw została zaatakowana Juliet.
Z ciemności, zza zniszczonego ogona AWACS-a wyprysnęły dwie postacie – Boa McConnell i chorąży Carl Webster. Zderzyli się z Juliet, natychmiast zwalając ją z nóg.
Prezydent kątem oka dostrzegł, że dziewczyna pada na beton i przytrzymują ją dwie pary męskich rąk. Kiedy się rozejrzał, zobaczył stojącego nieco dalej pułkownika Harpera, obserwującego to wszystko z bezpiecznej odległości.
Właśnie zamierzał iść na pomoc Juliet, gdy spomiędzy blach wystrzelił ciemny kontur, mijając go o centymetry.
Matka.
Wyskoczyła z ciemności niczym rasowy futbolista.
TRACHCHCH!
Ramieniem trafiła McConnella z taką siłą, że o mało nie pękły mu kręgi szyjne. Kapitan poleciał w bok, wyraźnie oszołomiony.
Carl Webster potrzebował sekundy, aby zorientować się, co się dzieje. Rozejrzał się i…
…natychmiast z potężną siłą trafiła go pięść Matki.
Choć nie był ułomkiem, spadł z Juliet i odtoczył się między blachy. Zaraz jednak złapał paskudnie wyglądający, metrowej długości wąski kawał metalu i ruszył na Newman.
Matka wyszczerzyła zęby i zawarczała.
Webster zaatakował.
Walka była brutalna.
Siły przeciwników nie mogły być bardziej wyrównane – oboje mieli duże doświadczenie w walce wręcz, oboje byli tego samego wzrostu – mieli prawie metr dziewięćdziesiąt – i oboje ważyli mniej więcej tyle samo, około dziewięćdziesięciu kilo każde.
Webster zamachnął się, ale Matka schyliła się i złapała kawał blachy, którym zasłoniła się niczym tarczą. Ciosy Webstera odbijały się od niej z metalicznym brzękiem, wciąż jednak spychał Matkę w kierunku zniszczonego skrzydła samolotu.
Cofając się, również podniosła z podłogi coś w rodzaju miecza.
Próbowała odpowiedzieć atakiem, ale Webster był zbyt rozpędzony. Znów uderzył i ciął ją głęboko w ramię.
– Aaaaa! – wrzasnęła Matka, rzuciła tarczę i trzy następne ciosy sparowała samym „mieczem”.
Cholera jasna… Potrzebowała tylko jednego odsłonięcia się, jednej szansy…
– Dlaczego zdradziłeś prezydenta?! – zawołała, by zdekoncentrować swojego przeciwnika, cofając się równocześnie.
– Są takie chwile, kiedy trzeba podjąć decyzję! – odkrzyknął chorąży. – Kiedy trzeba się za kimś opowiedzieć! Walczyłem za ten kraj, miałem przyjaciół, którzy za niego przelewali krew… tylko po to, aby wydymali ich tacy politycy jak on! Kiedy więc pojawiła się okazja, stwierdziłem, że nie będę się obojętnie przyglądać, jak kolejny kurwojebca, który wymigał się od poboru, pcha ten kraj ku zagładzie!
Uderzył mocno z boku.
Matka odchyliła się, po czym wskoczyła na skrzydło samolotu. Była teraz metr nad podłogą.
Skrzydło zabujało się pod jej ciężarem i na ułamek sekundy straciła równowagę, dzięki czemu Webster mógł skierować kolejne uderzenie z boku w jej odsłonięte nogi – za szybko, aby mogła się obronić.
Straszliwy cios dotarł tam, gdzie został wycelowany…
BANG!
Kiedy miecz Webstera uderzył Matkę tuż pod kolanem, jego ręka aż zadygotała.
Zbladł.
– Co to ma…
Matka uśmiechnęła się.
Trafił ją prosto w protezę – tytanową protezę!
Natychmiast wykorzystała zaskoczenie przeciwnika i zamachnęła się z całej siły.
CIACH!
Gdy ostrze trafiło w szyję Webstera, z przeciętej tętnicy trysnęła fontanna krwi.
„Miecz” wypadł z ręki zdrajcy, Webster osunął się na kolana i złapał się za krwawiące gardło. Po chwili wyciągnął ręce do przodu i z niedowierzaniem popatrzył na zakrwawione dłonie. Rzucił przerażone spojrzenie Matce, po czym padł twarzą w kałużę własnej krwi.
Więźniowie ryknęli z zachwytu.
Wszyscy widzowie – wraz z Sethem Grimshawem – przenieśli się na północną stronę platformy, by móc lepiej delektować się tym, co się działo.
Niektórzy z więźniów zaczęli pokrzykiwać na prezydenta niczym dopingujący swoją drużynę kibice:
– U-S-A! U-S-A!
We wschodniej części dziury Gant w dalszym ciągu walczyła o życie.
„Miecz” jej przeciwnika raz za razem odbijał się z brzękiem od jej rury.
Walczyli, przeciskając się między blachami. Komandos 7. Szwadronu przez cały czas spychał Gant do tyłu. Przy każdym potężnym uderzeniu uśmiechał się złowieszczo. Czuł, że ma coraz większą przewagę.
Aby szybciej skończyć, podwoił wysiłki, Gant wiedziała jednak, że w ten sposób tylko traci siły.
Читать дальше