– Sygnał zwrotny odebrany – powiedział operator, siedzący przed konsoletą w zaciemnionym pomieszczeniu. – Test sygnału pierwszego pozytywny. Urządzenie działa. Powtarzam: urządzenie działa. Przełączam ponownie na tryb uśpiony. Rozpoczynam test sygnału drugiego…
Schofield wszedł do głównej kabiny Marine One i zaczął wodzić cyfrowym detektorem fal AXS-9 po ścianach, siedzeniach, suficie i podłodze, szukając czegoś, co mogłoby nadawać jakikolwiek sygnał.
Jak należało się tego spodziewać w helikopterze prezydenckim, wnętrze Marine One było całe wyłożone pluszem. Ciemnokasztanowy dywan i szerokie fotele sprawiały, że wyglądało jak kabina pierwszej klasy liniowej maszyny pasażerskiej.
Najwięcej miejsca zajmowało dwanaście beżowych skórzanych foteli. Na oparciu każdego z nich umieszczono herb prezydencki; ten sam wzór zdobił szerokie podłokietniki, szklanki do whisky i kubki do kawy – na wypadek, gdyby ktoś zapomniał, w czyim towarzystwie podróżuje.
W głębi kabiny głównej, strzeżone przez komandosa piechoty morskiej, znajdowały się drzwi z polerowanego mahoniu, prowadzące do pomieszczenia na ogonie.
Był to prywatny gabinet prezydenta.
Mały, ale elegancko urządzony – wyposażony w zminiaturyzowany zestaw telefoniczno-faksowo-komputerowo-telewizyjny – pozwalał Szefowi nadzorować sprawy państwowe w każdym miejscu, w jakim się znalazł.
Za gabinetem, na końcu ogona, za hydraulicznie zamykanymi drzwiami, znajdowało się urządzenie zarezerwowane do użytku na wyjątkowe okazje: jednoosobowa kapsuła katapultująca, prezydencki pojazd ewakuacyjny.
Schofield wodził analizatorem fal po fotelach i szukał pluskiew.
W kabinie znajdowali się Frank Cutler i pięciu ludzi z Secret Service. Wyglądali przez okna, ignorując Schofielda.
Było tu też dwóch doradców prezydenta – zastępca szefa sztabu i dyrektor do spraw komunikacji. Obaj wertowali grube pliki akt.
Po obu stronach pomieszczenia – przy każdym z wejść – stali wyprostowani jak struna komandosi piechoty morskiej.
Oprócz nich w przedziale pasażerskim znajdowała się jeszcze jedna osoba.
W głębi, na jednym z najlepszych foteli tuż przy gabinecie prezydenta, siedział milczący, ubrany w oliwkowy mundur krępy mężczyzna o rudych włosach i sumiastych rudych wąsach.
Nie było w nim nic szczególnego – i prawdę mówiąc, nie był nikim szczególnym.
Był chorążym wojsk lądowych, nazywał się Carl Webster i niezależnie od tego, gdzie udawał się prezydent, zawsze podążał za nim. Nie z powodu jakiejś szczególnej wiedzy lub umiejętności, ale z powodu niezwykle ważnego przedmiotu, przykutego łańcuszkiem do jego prawego nadgarstka: wykonanej z nierdzewnej stali walizeczki, zawierającej kody oraz przyciski uruchamiające amerykański arsenał atomowy, znanej jako „Piłka”.
Schofield skończył sprawdzanie wnętrza helikoptera – włącznie z gabinetem prezydenta.
Nie znalazł niczego.
W helikopterze nie było ani jednej pluskwy podsłuchowej.
Wrócił do kokpitu w momencie, gdy Artylerzysta Grier mówił do mikrofonu:
– Zrozumiałem, Nighthawk Trzy, i dziękuję. Kontynuuj lot do szybu wentylacyjnego. – Odwrócił się do pilota. – Air Force One znów działa. Przeciek zaworu zlikwidowany. Zostanie w Strefie Osiem, po wizycie tutaj odwieziemy tam Szefa. Strachu na Wróble…?
– Nic – odparł Schofield. – Helikopter jest czysty.
– To musiała być wina radiosfery – stwierdził Grier. – Dzięki, Strachu na Wróble.
Dotknął hełmu. W jego słuchawkach znowu ktoś się odezwał.
Westchnął ciężko. Najwyraźniej słuchanie terkoczącego do ucha głosu nie sprawiało mu żadnej przyjemności.
– Robimy, co w naszej mocy, pułkowniku, ale nie chcę niczego obiecywać – powiedział po chwili. Wyłączył mikrofon i pokręcił głową. – Pieprzony Wycior. – Odwrócił się do Schofielda i Dallas. – Panie i panowie… Wielce szacowny oficer łącznikowy Białego Domu poprosił, żebyśmy zwiększyli tempo. Szef ma po południu herbatkę w Komitecie Waszyngtońskich Dam i oficer łącznikowy Hagerty uważa, że działamy zbyt wolno, aby mógł zdążyć na czas.
Dallas prychnęła.
– Dobry, stary Wycior…
Kiedy używano Marine One, cała korespondencja między Białym Domem a korpusem piechoty morskiej przechodziła przez pułkownika, zwanego oficerem łącznikowym Białego Domu. Przez ostatnie trzy lata piastował to stanowisko pułkownik korpusu piechoty morskiej Rodney Hagerty.
Czterdziestojednoletni, wysoki i szczupły Hagerty, noszący cienki jak ołówek wąsik i przesadnie uprzejmy, był przez większość załogi HMX-1 uważany za bezwzględnego karierowicza, specjalistę od polityki gabinetowej, człowieka bardziej zainteresowanego zdobywaniem gwiazdek na pagonach niż służbą dla korpusu. Jak się jednak często zdarza, dowództwo zdawało się tego nie dostrzegać i wciąż go awansowało.
Nawet Schofield go nie lubił. Hagerty był gryzipiórkiem – biurokratą, któremu przebywanie blisko władzy sprawiało wyraźną przyjemność. Choć jego oficjalny kryptonim brzmiał „Hot Rod”, jego sztywne przywiązanie do procedur i protokołu – nawet w sytuacjach, kiedy było to całkowicie nieuzasadnione, sprawiło, że podwładni nazywali go „Ramrodem” *.
* [Gra słów. Hot rod to slangowe określenie tak przebudowanego samochodu, by mógł uczestniczyć w wyścigach i pokazach, a ramrod to „wycior” (tłum).]
W tym właśnie momencie helikopter Nighthawk Trzy lądował w chmurze pyłu na pustkowiu, niecały kilometr na wschód od niskiej skalistej formacji, na której znajdowała się Strefa 7.
Gdy koła helikoptera dotknęły gruntu, wyskoczyło z niego czterech komandosów piechoty morskiej w pełnym rynsztunku bojowym i ruszyło biegiem w kierunku niewielkiego rowu, wykutego w skalistym podłożu.
W okopie był ASE – Awaryjny Szyb Ewakuacyjny Strefy 7, czyli dobrze ukryte wyjście długiego podziemnego tunelu, pozwalające na opuszczenie kompleksu w wypadku awarii, wtargnięcia na teren bazy wroga lub innego zagrożenia. Także podczas wizyty prezydenta, gdyby miała mu się przydarzyć jakaś niemiła przygoda – właśnie on miał stanowić główną drogę ewakuacyjną.
Dowódca komandosów – porucznik Corbin „Colt” Hendricks – wszedł do pełnej pyłu dziury w skale, mając tuż za plecami trzech pozostałych członków patrolu. Każdy żołnierz trzymał w rękach pistolet maszynowy MP-5/10, zwany czasami po prostu MPIO. Był identyczny z produkowanym przez firmę Heckler &Koch pistoletem maszynowym MP5, ale strzelał amunicją 10 mm.
W słuchawce Hendricksa wibrował wyraźnie rozpoznawalny sygnał: BIP – przerwa – BIP – był to nadawany przez 2. Grupę Osłaniającą sygnał „wszystko czyste”. Choć nie zawierał treści słownych, doskonale spełniał swoją rolę: gdyby 2. Grupa Osłaniająca napotkała na jakieś problemy albo wpadła w zasadzkę, jej dowódca natychmiast by go wyłączył, informując w ten sposób wszystkich w otoczeniu prezydenta, że pojawiło się niebezpieczeństwo. Buczenie sygnału dawało poczucie bezpieczeństwa.
Hendricks i jego ludzie doszli do skraju okopu i spojrzeli w dół.
– O mój Boże… – jęknął Hendricks.
Pozostałe dwa helikoptery prezydenckie pędziły w kierunku Strefy 7.
– Hej, Strachu na Wróble… – Artylerzysta Grier odwrócił się do Schofielda -…gdzie twój harem?
Schofield skrzywił usta w lekko ironicznym uśmiechu.
– Są dziś w Nighthawku Dwa, sir.
Grier miał na myśli dwie kobiety z poprzedniej jednostki Schofielda, które dołączyły do niego na czas służby w 1. Eskadrze Helikopterowej Piechoty Morskiej – sierżant sztabową Elizabeth „Lis” Gant i młodszą chorąży Gene „Matkę” Newman.
Читать дальше