– Bertha się nią zajmuje. A Lucy najczęściej przesiaduje w moim gabinecie przed komputerem.
– Gra?
– A skąd! Coś mi się zdaje, że więcej wie na temat działania tej cholernej maszyny niż ja. Kiedy ostatnio do niej zaglądałam, przeorganizowała mi bazę danych w basicu.
Bill wpatrywał się w dno kieliszka.
– Czy jest możliwe, by to ona, korzystając z modemu, połączyła się z twoim komputerem w biurze? – spytał.
– Nawet tego nie sugeruj!
– No, cóż. – Spojrzał mi poważnie w oczy. – Może tak byłoby lepiej dla ciebie…
– Lucy nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego – zaprzeczyłam gorąco. – I zupełnie nie rozumiem, jakim cudem mogłoby to być dla mnie lepsze.
– Lepiej by było, gdyby w bazie danych grzebała twoja dziesięcioletnia siostrzenica niż dziennikarz. Może to ściągnęłoby ci z karku Amburgeya.
– W tym nic mi nie pomoże – warknęłam.
– Taak – burknął. – Jego jedynym celem w życiu jest zrobienie z ciebie kozła ofiarnego.
– Czasem właśnie dochodzę do takiego wniosku.
Amburgey dostał swą nominację pośród ogólnego zamieszania związanego z protestami czarnej części społeczności Richmond przeciwko temu, że policja nie przykłada się do rozwiązywania spraw o morderstwo, chyba że ofiara jest biała. Potem przywódca czarnej mniejszości został zastrzelony we własnym samochodzie, a Amburgey wraz z burmistrzem uznali, że pojawienie się następnego dnia w mojej kostnicy będzie doskonałym politycznym posunięciem.
Może i nie okazałoby się ono tak fatalne, gdyby Amburgey zadawał mi pytania podczas autopsji, a potem trzymał gębę na kłódkę. Jednak połączenie wiadomości lekarskich z umiejętnościami polityka okazało się fatalną kombinacją, która popchnęła go do poinformowania dziennikarzy czekających przed drzwiami mego biura, że „rozrzut śladów na klatce piersiowej” wskazuje „postrzał ze strzelby o dużym kalibrze z bliskiej odległości”. Tak dyplomatycznie, jak tylko było to możliwe, wyjaśniałam pytana przez reporterów, że „rozrzucone rany” były w rzeczy samej śladami zostawionymi po zabiegach, jakie starano się przeprowadzić ofierze na oddziale intensywnej opieki, śladami po wkłuciu długich igieł – bezpośrednimi zastrzykami z adrenaliny starano się pobudzić serce do działania – oraz po igłach wkłutych w celu przeprowadzenia transfuzji krwi. Śmiercionośna rana została zadana z małokalibrowego rewolweru.
Błąd Amburgeya przysporzył dziennikarzom wiele radości.
– Problem polega na tym, że facet ma lekarskie wykształcenie – powiedziałam Billowi. – Wie dostatecznie dużo, by uważać się za specjalistę w dziedzinie medycyny sądowej i by sądzić, że potrafi prowadzić moje biuro lepiej ode mnie.
– A ty popełniłaś błąd, wytykając mu to.
– Tak, a co miałam zrobić? Zgodzić się z nim i stać z założonymi rękoma, patrząc, jak popełnia błędy?
– Jest to więc czysta sprawa profesjonalnej zazdrości – odrzekł, wzruszając ramionami. – Zdarza się.
– Nie mam pojęcia, co to jest. Jak to ty wyjaśnisz, u wszystkich diabłów? Połowa z tego, co ludzie robią i czują, nie ma dla mnie za grosz sensu. Jedyne, co ma chyba sens, to to, że przypominam mu matkę.
Znowu poczułam przypływ dawnej wściekłości i dopiero widząc minę Billa, zdałam sobie sprawę z tego, że wpatruję się w niego z pretensją.
– Hej! – zaprotestował, unosząc dłonie. – Nie złość się na mnie! Ja nie miałem z tym nic wspólnego.
– Byłeś tam dziś po południu, nie?
– A czego się spodziewałaś? Miałem powiedzieć Amburgeyowi i Tannerowi, że nie przyjdę na spotkanie, bo spotykam się z tobą na gruncie towarzyskim?
– Oczywiście, że nie – odparłam zrozpaczona. – Ale może chciałam, byś to zrobił. Może chciałam, byś rąbnął Amburgeya prosto w nos za to, co powiedział.
– Niezły pomysł. Nie sądzę jednak, by mi to pomogło przy następnych wyborach. Poza tym ty byś pewnie pozwoliła mi zgnić w więzieniu i nawet nie wpłaciłabyś za mnie kaucji.
– Wszystko zależałoby od tego, ile by wyniosła.
– Cholera.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Niby o czym?
– O spotkaniu. Musiałeś wiedzieć o tym co najmniej od wczoraj. – Może wiedziałeś o tym znacznie wcześniej, chciałam powiedzieć, lecz się powstrzymałam, i może dlatego nie odezwałeś się do mnie podczas weekendu. Patrzyłam mu w oczy, czekając na odpowiedź.
Znowu wpatrywał się w dno kieliszka.
– Nie widziałem powodu, by ci o tym mówić. Zamartwiałabyś się, a odniosłem wrażenie, że to spotkanie miało być tylko pro forma…
– Pro forma?… – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Amburgey zamknął mi usta i spędził pół popołudnia, grzebiąc w moich dokumentach, a ty uważasz, że to tylko pro forma?!
– Nie uważasz, że część jego zachowania wynikła z tego, że przyznałaś się do włamania do bazy danych? Wczoraj nie było o tym mowy, Kay. Do diabła, sama wczoraj jeszcze o tym nie wiedziałaś.
– Rozumiem – mruknęłam zimno. – Nikt nic nie wiedział, dopóki ja im tego nie uświadomiłam.
Cisza.
– Co sugerujesz?
– Wydaje mi się nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, że zawołał mnie na spotkanie tuż po tym, jak dowiedziałam się o włamaniu do komputera. Mam takie dziwne wrażenie, że on coś o tym wiedział…
– Może i tak.
– Też mi pocieszenie!
– Ale bez znaczenia – odparł spokojnie. – I co z tego, że Amburgey wiedział o włamaniu do bazy danych, gdy wzywał cię dziś na rozmowę? Może ktoś się wygadał? Na przykład ta twoja analityczka? Plotki rozchodzą się bardzo szybko. – Bill wzruszył ramionami. – To tylko dodało jeszcze jedno do wszystkich jego zmartwień. Nie wpadłaś w błoto po same uszy jedynie dlatego, że byłaś wystarczająco mądra, by powiedzieć prawdę.
– Ja zawsze mówię prawdę.
– Wcale nie – odrzekł, przeciągając lekko wyrazy i patrząc na mnie spod oka. – Nigdy nie mówisz prawdy o nas…
– No więc może i wiedział – przerwałam mu. – Chcę tylko usłyszeć, że ty nie wiedziałeś.
– Nie wiedziałem. – Patrzył mi w oczy z napięciem. – Gdybym cokolwiek usłyszał, na pewno bym cię ostrzegł, Kay. Pobiegłbym do pierwszej budki telefonicznej i…
– I wypadł z niej jako Superman.
– Do diabła – mruknął. – Teraz się ze mnie nabijasz.
To była chłopięca manifestacja urazy. Bill miał kilka ról i wszystkie odgrywał z niezwykłą powagą i przekonująco. Czasem zastanawiałam się, czy jego zauroczenie moją osobą także nie było rolą?
Zdaje mi się, że grał pierwsze skrzypce w fantazjach połowy kobiet w Richmond, a jego doradca doskonale potrafił to wykorzystać. Jego fotografie wisiały na wszystkich restauracjach i sklepach, przyczepione były do słupów telegraficznych i murów domów. Kto mógł się oprzeć tej twarzy? Bill był uderzająco przystojny: jasne włosy, błękitne oczy i wiecznie opalona skóra, co było efektem wielu godzin spędzanych co tydzień na korcie tenisowym. Nietrudno było zapatrzyć się na niego na ulicy.
– Wcale się z ciebie nie nabijam – odparłam zmęczonym głosem. – Naprawdę, Bill. Nie kłóćmy się więcej.
– Doskonale.
– Po prostu mam już tego dość i nie wiem, co z tym wszystkim począć.
Najwyraźniej myślał już o tym wcześniej, gdyż teraz odezwał się jak na zawołanie:
– Na pewno pomogłoby, gdybyśmy się dowiedzieli, kto włamał się do twojej bazy danych. – Urwał i dodał po chwili: – Albo gdybyśmy to mogli udowodnić.
Читать дальше