Pod telefonem stojącym na biurku u mnie w domu znajdował się modem umożliwiający mi połączenie z komputerem w biurze. Ale to było nie do pomyślenia; ściśle zastrzeżone. Lucy rozumiała powagę sytuacji i wiedziała, że nie wolno jej łączyć się z tutejszą bazą danych. Było to jedyne zastrzeżenie, jakie uczyniłam; wszystko inne mogła robić do woli, choć czasem źle się z tym czułam, jak przystało na osobę od lat mieszkającą samotnie i nie przyzwyczajoną do tego, by ktoś inny dotykał jej rzeczy.
Przypomniałam sobie gazetę, którą Lucy znalazła ukrytą pod poduszkami kanapy, i wyraz jej buzi, gdy wypytywała mnie o zabójstwo Lori Petersen.
Do korkowej tablicy wiszącej nad moim biurkiem między innymi przypięte były kartki z numerami telefonów – zarówno domowych, jak i biurowych – wszystkich moich pracowników, w tym także Margaret.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że Betty od dłuższej chwili nic nie mówi; spojrzawszy na nią, zobaczyłam, że przygląda mi się z uwagą.
– Dobrze się czujesz, Kay?
– Przepraszam. – Westchnęłam ciężko.
Betty przez moment jeszcze się nie odzywała, po czym rzekła ze współczuciem:
– Wiem… to, że nie ma jeszcze żadnych podejrzanych, dobija nas wszystkich.
– Trudno jest mi się skupić na czymkolwiek innym. – Choć powinnam, przez ostatnią godzinę właściwie wcale o tym nie myślałam, zganiłam się w duchu.
– Cóż, przykro mi to mówić, ale wyniki testów DNA będą diabła warte, chyba że znajdziecie jakiegoś podejrzanego.
– Taak, najwyższy już czas, byśmy przechowywali w bazie danych nie tylko odciski palców, ale także dane genetyczne – mruknęłam. – Wtedy nasze życie byłoby o wiele łatwiejsze.
– Oj, to chyba prędko nie nastąpi.
Czy dzisiejszego dnia nikt nie miał dla mnie żadnych dobrych wiadomości? Czułam, jak u podstawy czaszki zaczyna mi się ból głowy.
– To doprawdy dziwaczne. – Betty właśnie zakrapiała organiczną pochodną kwasu fosforowego na małe krążki białego papieru. – Można by się spodziewać, że ktoś gdzieś widział tego faceta. Przecież nie jest niewidzialny. Nie wnika tak po prostu do domów tych kobiet, no i musiał je widzieć już wcześniej. Jeżeli kręci się przy parkach albo centrach handlowych, to ktoś powinien go zauważyć.
– Nawet jeżeli ktoś go widział, nic nam o tym nie wiadomo – odparłam. – I nie chodzi o to, że ludzie do nas nie dzwonią. Z tego, co słyszałam, telefony w studiach telewizyjnych programów o przestępczości aż się urywają, bez względu na porę dnia i nocy. Lecz jak na razie nikt nie powiedział nic sensownego.
– Szukamy wiatru w polu.
– Coś w tym stylu.
Betty pracowała bez chwili przerwy. Ten etap testowania był w miarę prosty; wyjąwszy próbki z probówek, które jej przysłałam, zmoczyła je wodą i rozsmarowała po papierze. Pracując na kilku próbkach jednocześnie, Betty zakrapiała je pochodną organiczną, a potem dodawała niebieskiej soli, która w obecności spermy zabarwiała się purpurowo w przeciągu zaledwie kilku sekund.
Przyjrzałam się papierowym krążkom. Prawie wszystkie były purpurowe.
– Skurwysyn – mruknęłam.
– Tym razem spudłował. – Betty zaczęła mi wyjaśniać, co widzi. Wskazała kilka krążków: – To są próbki z jej ud… zabarwiły się nieomal natychmiast. Reakcja w wypadku próbek z pochwy i odbytu nie była tak natychmiastowa, lecz to mnie nie dziwi; jej własne płyny ustrojowe mogły zakłócić przebieg testu. Poza tym próbki pobrane z jamy ustnej także są pozytywne.
– Skurwysyn – powtórzyłam cicho.
– Ale próbki, które pobrałaś z jej przewodu pokarmowego, są negatywne; najwyraźniej większość płynu nasiennego została na zewnątrz ciała. I znowu pudło. Zgadza się co do joty z tym, co miało miejsce w przypadku Brendy, Patty i Cecile.
Brenda była pierwszą ofiara Dusiciela, Patty drugą, a Cecile trzecią. Nutka zażyłości w głosie Betty, gdy mówiła o zamordowanych kobietach, mocno mnie zaskoczyła, lecz w rzeczy samej w jakiś przedziwny sposób stały się częścią naszej rodziny. Za życia nigdy ich nie spotkaliśmy, lecz teraz znaliśmy je na wylot.
Betty odłożyła zakraplacz na miejsce, a ja podeszłam do mikroskopu stojącego na pobliskim blacie, spojrzałam przez okular i zaczęłam przesuwać próbkę po szkiełku. W spolaryzowanym świetle ukazało się kilka kolorowych włókien, płaskich, na oko przypominających wstążki, poskręcanych tu i ówdzie. Nie były to ani włosy pochodzenia zwierzęcego, ani też sztuczne włókna.
– Czy to to, co zebrałam z ostrza noża? – Prawie nie chciałam znać odpowiedzi.
– Tak, to bawełna. Nie daj się zwieść różowym, białym i zielonym włóknom, które widzisz. Farbowane tkaniny bardzo często składają się z wielokolorowych włókien, jakich nie da się odróżnić gołym okiem.
Koszula nocna, którą morderca przeciął i zerwał z ciała Lori Petersen, była bawełniana i żółta.
Dostosowałam ostrość i spojrzałam jeszcze raz.
– Podejrzewam, że nie ma szans, by te włókna pochodziły z papieru, co? Podobno Lori używała tego noża do otwierania listów.
– Nie ma mowy, Kay. Już zdążyłam zerknąć na włókna z koszuli nocnej Lori. Są identyczne z tymi zebranymi z ostrza noża.
Tak by powiedział ekspert, zeznając w sądzie. To się zgadza z tym, a tamto jest stuprocentowo pewne. Koszula nocna Lori Petersen została rozcięta nożem jej męża. Poczekajcie tylko, aż Marino się o tym dowie, pomyślałam. A niech to szlag trafi!
– Mogę ci też od razu powiedzieć – kontynuowała Betty – że włókna, na które patrzysz, nie są identyczne z tymi znalezionymi na jej ciele oraz na framudze okna, przez które, wedle słów policji, zabójca wszedł do domu. Tamte są ciemne… czarne, granatowe i trochę czerwonych… mieszanka poliestru i bawełny.
Tamtej nocy Matt Petersen miał na sobie biały bawełniany podkoszulek, który z całą pewnością nie zawierał czarnych, granatowych ani czerwonych włókien, oraz dżinsy, a większość dżinsów także zrobiona jest z bawełny.
Było mało prawdopodobne, by to on zostawił włókna, o których wspomniała Betty, chyba że zdążył się przebrać przed przyjazdem policji.
– Taak, ale przecież Petersen nie jest idiotą – słyszałam już słowa Marino. – Od sprawy Wayne’a Williamsa wszyscy wiedzą, że przez głupie włókna można iść siedzieć.
Opuściłam laboratorium Betty, przeszłam długi korytarz i skierowałam się do sekcji balistycznej, gdzie blaty i biurka zawalone były rewolwerami, strzelbami, wiatrówkami oraz pistoletami automatycznymi uzi oznaczonymi jako dowody rzeczowe i czekającymi na swój dzień w sądzie. Wszędzie, nawet na podłodze, leżały puste łuski po nabojach do rewolwerów i strzelb, a w kącie z tyłu stał galwanizowany stalowy zbiornik na wodę, którego używano do próbnych strzałów. Po powierzchni wody spokojnie pływała sobie gumowa kaczuszka.
Frank, siwy specjalista od broni palnej, emerytowany oficer wojska, właśnie stał pochylony nad mikroskopem. Kiedy weszłam do jego pokoju, zapalił fajkę i nie uraczył mnie wiadomościami, które pragnęłam usłyszeć.
Z przeciętej siatki, usuniętej z okna łazienki Petersenów, nic nie można było odczytać. Siatka była z tworzywa sztucznego, więc bezużyteczna, jeżeli chodzi o znajdowanie na niej jakichkolwiek śladów. Nie mieliśmy jak się dowiedzieć, czy została przecięta z zewnątrz, czy od wewnątrz, ponieważ plastik w odróżnieniu od metalu nie wygina się przy cięciu.
To rozróżnienie było mi bardzo potrzebne, gdyż jeżeli siatka zostałaby przecięta od wewnątrz, wszystko stałoby się jasne. Oznaczałoby to, że morderca nie włamał się do domu Petersenów, lecz tylko to pozorował, a teoria Marino dotycząca męża ofiary byłaby słuszna.
Читать дальше