– Nie mam pojęcia. – Margaret była coraz bardziej zdenerwowana. – Może ze względów bezpieczeństwa powinnam zmienić nazwy wszystkich użytkowników i przydzielić nowe hasła?
– Nie teraz – odparłam automatycznie. – Po prostu nie wprowadzimy sprawy Lori Petersen do komputera, to wszystko. Kimkolwiek byłaby osoba, która włamała się do komputera, nie znalazła tego, czego szukała.
Wstałam.
– Tym razem nie.
Zamarłam i spojrzałam na nią z góry. Na jej policzkach zobaczyłam dwie szkarłatne plamy.
– Nie wiem. Nawet jeżeli to miało miejsce kiedykolwiek w przeszłości, nie mam tego jak sprawdzić, gdyż echo było wyłączone. A te komendy – wskazała na wydruk, który nadal trzymałam w ręce – to echo komend wpisanych do komputera, który połączył się z moim. Zawsze zostawiam echo wyłączone… w ten sposób, gdy połączysz się z domu modemem, na moim komputerze nie widać, co robisz u siebie. W piątek bardzo się spieszyłam. Chyba przez niedopatrzenie zostawiłam echo włączone… – Potrząsnęła głową. – Nie pamiętam, ale wyszło to nam na dobre…
Odwróciłyśmy się jednocześnie i zobaczyłyśmy Rose stojącą w drzwiach. Jej mina mówiła wszystko: Och, Boże, dlaczego znowu ja?…
Zaczekała, aż wyjdę na korytarz, a potem powiedziała:
– Na pierwszej linii jest koroner z Colonial Heights, na drugiej detektyw z Ashland, a dopiero co dzwoniła sekretarka komisarza…
– Co takiego? – przerwałam jej gwałtownie; tak naprawdę usłyszałam tylko jej ostatnią wiadomość. – Dzwoniła sekretarka Amburgeya?
Rose podała mi różową kartkę z notesika, na którym zapisywała dla mnie wszystkie wiadomości telefoniczne.
– Komisarz chce się z panią widzieć.
– O co mu chodzi, na miłość boską? – Jeżeli mi powie, że sama muszę się tego dowiedzieć, chyba wybuchnę!
– Nie mam pojęcia – odrzekła Rose. – Jego sekretarka nic mi nie powiedziała.
Nie mogłam wysiedzieć za biurkiem; musiałam wstać i przejść się gdzieś, bo inaczej straciłabym resztki opanowania.
Ktoś włamał się do mojej bazy danych, a Amburgey chciał mnie widzieć w swoim gabinecie za godzinę i czterdzieści pięć minut. Wątpię, by zaprosił mnie na herbatkę i przyjacielską pogawędkę.
Poszłam na obchód; zazwyczaj miało to na celu rozniesienie dowodów rzeczowych do różnych laboratoriów, a czasem po prostu obejście podwładnych i zobaczenie, jak się sprawy mają – dobry doktor zawsze odwiedza swoich pacjentów. W tej chwili musiałam się czymś zająć.
Biuro Medycyny Sądowej jest wiecznie wrzącym ulem, plastrem miodu o komórkach wypełnionych sprzętem laboratoryjnym oraz ludźmi w białych fartuchach i okularach ochronnych.
Kilku naukowców skinęło mi głową i uśmiechnęło się, gdy przechodziłam obok otwartych drzwi ich prywatnych królestw. Jednak większość z nich nawet mnie nie zauważyła, tak byli pochłonięci swą pracą. Myślałam o Abby Turnbull i innych dziennikarzach, których nie lubiłam.
Czy jakiś ambitny reporter zapłacił hakerowi za włamanie się do naszej bazy danych?
Jak długo to już trwało?
Nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam do laboratorium serologicznego; zdałam sobie z tego sprawę dopiero, gdy mój wzrok padł na czarne blaty zastawione tubkami, probówkami, testerami i podgrzewaczami. Za szklanymi szybkami, na półkach, leżały plastikowe torebki z dowodami rzeczowymi oraz słoiczki z chemikaliami. Na środku pomieszczenia znajdował się długi stół z prześcieradłem i pościelą z łóżka Lori Petersen.
– Wpadłaś w samą porę – powitała mnie Betty. – To znaczy, jeżeli chcesz dostać niestrawności.
– Nie, dziękuję. Obejdę się.
– Mnie to już dopadło – dodała. – Dlaczego niby ty masz być uodporniona?
Zbliżając się do wieku emerytalnego, Betty miała stalowoszare włosy, mocne rysy twarzy i piwne oczy, które mogły być obojętne lub pełne troski, w zależności od tego, czy człowiek zadał sobie tę odrobinę trudu, by się do niej zbliżyć. Polubiłam ją od pierwszego wejrzenia; jako szefowa laboratorium serologicznego była dokładna i wytrwała, a ogrom jej wiedzy za każdym razem wprawiał mnie w zdumienie. Prywatnie była zapalonym obserwatorem ptaków i uzdolnioną pianistką, która nigdy nie wyszła za mąż i nigdy tego nie żałowała. Przypominała mi nieco siostrę Martę, moją ulubioną zakonnicę ze szkoły przyklasztornej imienia Świętej Gertrudy, do której chodziłam jako dziecko.
Rękawy laboratoryjnego fartucha miała podwinięte do łokci, a dłonie osłonięte rękawiczkami. Przed nią, na blacie, stały probówki z zebranymi z miejsca zbrodni włókienkami oraz PERK *ze sprawy Lori Petersen zawierający kartonowy folder wymazów oraz koperty z próbkami włosów i włókien. Folder, koperty i probówki były oznaczone przeze mnie etykietkami wydrukowanymi przez komputer – jeszcze jeden owoc ciężkiej pracy Margaret.
Jak przez mgłę przypomniałam sobie plotki, że po nagłej śmierci burmistrza Chicago ponad dziewięćdziesiąt razy usiłowano włamać się do bazy danych lokalnego koronera. Podobno to jacyś nadgorliwi dziennikarze starali się uzyskać wyniki autopsji oraz testów toksykologicznych.
Kto to zrobił? Kto włamał się do mojego komputera?
I dlaczego?
– Już niedługo będą coś mieli… – mówiła Betty.
– Przepraszam… – Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, więc powtórzyła:
– Dziś rano rozmawiałam z doktorem Glassmanem; powiedział, że niedługo, za parę dni, będą już mieć wyniki z pierwszych dwóch spraw.
– Wysłałaś im próbki z dwóch ostatnich?
– Dopiero co poszły. – Odkręcała właśnie pokrywkę małego, brązowego słoiczka. – Bo Friend dostarczy im je osobiście…
– Bo Friend? – przerwałam.
– Albo inaczej posterunkowy Friendly, jak mówią o nim chłopcy z drogówki. Tak się nazywa, Bo Friend. Jak babcię kocham. A teraz zastanówmy się, do Nowego Jorku jedzie się jakieś sześć godzin; dziś wieczorem powinien je odstawić do laboratorium. Coś mi się zdaje, że oni ciągnęli zapałki.
– Zapałki? – Popatrzyłam na nią baranim wzrokiem.
Czego może chcieć ode mnie Amburgey? Może chce znać wyniki testów DNA? Ostatnimi czasy tylko tym się wszyscy interesowali.
– Niektórzy z naszych policjantów jeszcze nigdy nie byli w Nowym Jorku – wyjaśniła Betty.
– Jeden raz powinien im w zupełności wystarczyć – skomentowałam. – Poczekaj, aż zachce im się zmienić pas albo znaleźć wolne miejsce na parkingu!
Ale przecież jeżeli miał jakieś pytania odnośnie do wyników testów, mógł mi przysłać wiadomość pocztą elektroniczną, jak zwykle. Do tej pory porozumiewał się ze mną prawie wyłącznie w ten sposób.
– Aha. Ale to i tak będzie jego najmniejszy problem. Nasz przyjaciel Bo urodził się i wychował w Tennessee i nigdzie nie rusza się bez swego gnata.
– Mam nadzieję, że do Nowego Jorku pojechał bez niego – odparłam bez zainteresowania. To moje usta z nią rozmawiały; mój umysł zaprzątnięty był całkiem czym innym.
– Aha – powtórzyła Betty. – Kapitan kazał mu zostawić broń w domu i wyjaśnił, jakie są przepisy dotyczące noszenia broni palnej w tym mieście Jankesów, ale Bo przyszedł po próbki z uśmiechem na ustach. I z uśmiechem poklepał się w miejscu, gdzie zapewne miał przypiętą kaburę. Ma taki sześciostrzałowy rewolwer w stylu Johna Wayne’a. Ci faceci i ich pukawki. To tak trąci Freudem, że jest aż śmieszne…
Gdzieś z zakamarków pamięci wydobyłam wiadomości o dzieciach włamujących się przez modem do baz danych ogromnych korporacji czy banków.
Читать дальше