Adrian pomyślał: To samo mógłby powiedzieć o sobie i ludziach, których ogląda w telewizji.
Przestępca odwrócił się, żeby śledzić akcję serialu. Zachowywał się prawie tak, jakby ani profesora, ani pistoletu nie było już w pokoju. Ale Adrian zauważył, że kiedy wsunął sobie między nogi torbę z komputerem Rose, Wolfe zesztywniał. Nie wiedział, jak długo będzie w stanie utrzymać broń w ręku, i zastanawiał się, czy jak balast wciągnie go w jakąś otchłań.
Cały wieczór przesiedzieli przed telewizorem. Oglądali stare sitcomy. Postacie z Szpitala Wojskowego numer 4077 zastąpił najpierw Archie Bunker, a potem Diane i Sam z serialu Zdrówko. Przez dwie godziny na ekranie trwały wygłupy. Rose często się śmiała, czasem nawet z dowcipów, ale wydawało się, że i bez nich bawiłaby się doskonale. Mark Wolfe rozsiadł się wygodnie, nie bacząc na wymierzoną w siebie broń. Adrian wiercił się na kanapie, jednym okiem śledził komedie, drugim obserwował Wolfe'a. Nigdy jeszcze nie trzymał drugiego człowieka na muszce. Miał wrażenie, że nie za dobrze mu to wychodzi, ale uznał, że w sumie to chyba nieistotne.
Cała ta scena wyglądała surrealistycznie.
Czuł się, jakby uczestniczył w jakimś awangardowym przedstawieniu, ale nie miał suflera, który podsuwałby mu właściwe kwestie.
Pokój wypełniła muzyka kończąca Zdrówko. Mark Wolfe wziął pilot i wyłączył telewizor.
– Na dzisiaj wystarczy, mamo – powiedział. – Profesor i ja musimy dokończyć pewne sprawy, Ty już idź spać.
Rose posmutniała.
– Na dziś koniec?
– Tak.
Westchnęła i schowała robótkę do koszyka. Podniosła głowę.
– Dzień dobry…? – zagadnęła gościa. – Jest pan kolegą Marka?
Adrian milczał.
– Do łóżka, mamo – ponaglił Wolfe. – Jesteś zmęczona. Musisz wziąć leki i położyć się spać.
– Już?
– Tak.
– A kolacja?
– Przecież jadłaś.
– To teraz seriale.
– Nie, mamo. Na dziś koniec.
Wolfe wstał. Podszedł do matki, dźwignął ją z fotela i odwrócił się do Adriana. Profesor wciąż trzymał broń przed sobą, ale cel, w jakim to robił, jakoś mu umknął pośród sztucznych, sitcomowych salw śmiechu i kłopotów Rose z pamięcią.
– Idziesz mnie przypilnować? – rzucił do niego Wolfe. – Czy zaczekasz, aż wrócę?
Adrian wstał. Wiedział, że nie powinien tracić przestępcy z oczu. Choć właściwie dlaczego – to w tym teatrze absurdu pozostawało zagadką. Uśmiechnął się do Rose.
– No to chodźmy. – Wolfe wziął matkę za rękę.
Adrian poczuł się, jakby zapraszano go na jakiś tajemny rytuał – jak antropolog, który wreszcie zdobył zaufanie prastarego plemienia Indian amazońskich. Z odległości półtora metra przyglądał się, jak mężczyzna przygotowuje matkę do snu. Syn pomógł jej się rozebrać na tyle, na ile pozwalała przyzwoitość. Wycisnął pastę do zębów na szczoteczkę. Starannie ułożył tabletki w rządku na komodzie i podał szklankę wody. Dopilnował, żeby kobieta skorzystała z toalety. Cierpliwie czekał za drzwiami łazienki i wykrzykiwał: „Podtarłaś się?” „Spuściłaś wodę?” Potem pomógł jej się położyć do łóżka – wszystko w obecności Adriana, bo ten nadal stał z bronią, półtora metra dalej. Thomas czuł się trochę jak niewidzialny duch.
Niewiele widział w życiu rzeczy, które przeraziły go bardziej od rytuału przygotowywania Rose do snu. Nie dlatego, że była zdziecinniała – choć była. Chodziło o to, że zatraciła świadomość codziennych rutynowych czynności. Jej poczucie rzeczywistości zanikało. W każdej chwili Rose pokazywała Adrianowi, co nieuchronnie czeka jego samego. Ze mną będzie tak samo. Ba, gorzej, myślał.
Trzymał się z boku. Skrępowany. Miał poczucie, że bez opamiętania wtargnął w coś tak intymnego, że nawet nie potrafi tego nazwać.
Przestępca nawet czule pocałował matkę w czoło. Wyłączył światło w sypialni, odwrócił się do Adriana.
– A widzisz? – spytał retorycznie. – Tak to właśnie jest. Co wieczór. – Przecisnął się obok profesora. Poszedł z powrotem do salonu. – Zamknij – mruknął i machnął ręką w stronę drzwi sypialni.
Adrian odwrócił się i jeszcze raz zerknął na majaczącą w ciemności postać leżącej kobiety.
– Może tej nocy umrze we śnie – dodał Wolfe. – Ale pewnie nie.
Adrian zamknął Rose i poszedł za nim.
– Ta policjantka… ta, z którą przyszedłeś poprzednio, jest jak wszystkie gliny. Lubią mnie nękać. Zabierają mi komputer. Oglądają moje pisma. Wypytują o terapię. Zawracają mi głowę w pracy. Pilnują, żebym nie robił czegoś, co im się nie podoba, nie odwiedzał szkół, placów zabaw i tak dalej. Chcą mnie zmusić, żebym przestał być sobą. – Zaśmiał się. – Niedoczekanie. – Wolfe spojrzał na Adriana. – To co, chcesz, żebym cię oprowadził po swoim życiu, hę? – Nie czekał na odpowiedź, tylko wrócił do salonu, podszedł do okna i opuścił żaluzje. – Wiesz, że dzień w dzień wstaję rano i chodzę do pracy jak grzeczny więzień na warunkowym?
Adrian skinął głową. Trzymał pistolet wymierzony przed siebie.
– A teraz widziałeś mnie i moją mamuśkę. Stare sitcomy i zmienianie pampersów. Fajnie, co?
Adrian czuł, że pistolet trzęsie mu się w dłoni. Próbował chwycić go pewniej.
– Nie zastrzelisz mnie – stwierdził Wolfe. – Mało tego, dasz mi to, czego chcę, bo inaczej ci nie pomogę. A potrzebujesz pomocy, prawda, profesorze? – wypowiedział to drwiącym, zaczepnym tonem.
Adrian milczał. Zamierzał jeszcze bardziej wysunąć pistolet do przodu. Nie rozumiał, dlaczego Wolfe nie boi się broni. Próbował rozwiązać to równanie w pamięci. Pistolet to odpowiedni bodziec. Gwałtowna, bolesna śmierć. Reakcja powinna być doskonale czytelna i jednoznaczna. Obezwładniający, nieopanowany strach. Ale taka nie była. Dlaczego?
– Pora więc dobić targu, profesorze.
– Nie targuję się z takimi jak pan – odparł słabo. Żałośnie nieprzekonujące, stwierdził w duchu.
– Pewnie. Zapukałeś do moich drzwi, bo planowałeś coś sprzedać. Albo kupić. Musimy tylko ustalić warunki transakcji, zanim przejdziemy do sedna. – Wolfe wydawał się odprężony jak na człowieka trzymanego na muszce. – Chcę odzyskać komputer matki. Z oczywistych powodów. Twardy dysk jest mój i tylko mój. To rzeczy osobiste. A teraz mów, czego ty oczekujesz, to uzgodnimy cenę.
– Muszę kogoś znaleźć.
– Jasne. Zatrudnij prywatnego detektywa.
– To ja jestem prywatnym detektywem.
Wolfe wybuchnął krótkim ostrym śmiechem.
– Nie wyglądasz. Nie licząc tej ciężkiej artylerii, którą mi tu wymachujesz. Pierwsza sprawa: powinieneś trzymać broń dwiema rękami. Wtedy chwyt jest pewniejszy i łatwiej celować. – Uśmiechnął się. – Proszę bardzo. Pierwsza lekcja gratis.
Adrian bił się z myślami. Mógł opuścić broń, schować ją, zacząć negocjować. Mógł też spróbować zastraszyć faceta tak, jak wyobrażał sobie, że zrobiłaby Terri Collins, ale wątpił, czy ma w sobie surowość policjanta niezbędną, żeby to wypadło wiarygodnie. Tkwił w potrzasku i kiedy rozważał swoje możliwości, nagle usłyszał szept Briana: Wykorzystaj to, kim byłeś, kim jesteś i kim będziesz… Może poskutkuje.
Skinął głową i poczuł, że brat pomaga mu trzymać broń. Podniósł pistolet i wymierzył prosto w Wolfe'a. Spojrzał na niego nad lufą i powoli zacisnął palec na cynglu. Starał się mówić lekko drżącym głosem.
– Jestem chory. Bardzo chory. Niedługo umrę.
Читать дальше