Musiałbym mieć helikopter, żeby znaleźć miejsce, w którym zostawiłem samochód. Nie wiedziałem nawet, gdzie go szukać.
Dell Franklin wpatrywał się w Kimbera z szeroko otwartymi ustami.
– Właściwie – powiedział w końcu – nie mamy do niego zbyt daleko. Mam na myśli pański samochód, Alan.
– Może nas pan poprowadzić?
– Jasne.
– Kręci mi się w głowie – jęknął Kimber. – Tracę czucie w rękach.
– Niedługo panu przejdzie.
– Nie, nie. Obawiam się, że nie.
Dell zaprowadził nas do samochodu. Kimber to biegł wąską ścieżką między zwałami pni, to znowu kulił się przy ziemi i czekał, aż Flynn albo ja dodamy mu ducha. Ujrzawszy granicę wiatrołomu, poczułem ogromną ulgę.
Spodziewałem się, że napad panicznego strachu u Kimbera lada moment zelżeje, ale nie było widać żadnych śladów poprawy.
Sięgnąłem po kluczyki i otworzyłem samochód. Kimber usiadł na tylnym siedzeniu, błagając o włączenie muzyki.
– Muszę mieć muzykę. Może Beethovena. Albo jakąkolwiek inną. Nie chcę umrzeć na tym odludziu.
Spojrzałem na Flynn i Russa.
– Nie powinniśmy jechać razem – powiedziałem. – On potrzebuje przestrzeni. Zawiozę go do miasta i spróbuję jakoś mu pomóc. Dell, gdzie są pozostałe samochody?
– Jakieś czterysta metrów stąd, zaraz za wiatrołomem. Niech pan jedzie. My pojedziemy za panem moją półciężarówką.
– Odpowiada wam takie rozwiązanie? – zwróciłem się do Flyn i Russa.
– Niech pan jedzie – rzekł Russ. – Jest pan najodpowiedniejszą osobą, żeby mu towarzyszyć.
– Najbliższym miejscem, gdzie może go pan zawieźć, jest moje ranczo – powiedział Dell. – Pierwsze ranczo za Clark. Będzie mi miło gościć i jego, i pana.
– Nie! – wrzasnął Kimber. – Żadnych nowych miejsc! To tylko pogorszy sprawę. Proszę włączyć muzykę. I jechać, błagam. Jechać!
Posłałem Dellowi smutny uśmiech i usiadłem za kierownicą.
– Dziękuję za zaproszenie – powiedziałem. – Niech pan opowie Flynn i Russowi resztę historii i zawiadomi o wszystkim szeryfa. Ja zawiozę Kimbera do miasta i spróbuję go uspokoić.
Dobra robota
Atak lęku u Kimbera trwał już ponad godzinę. To bardzo długi okres dla tego rodzaju przypadłości. Zapytałem więc, czy obecny napad przebiega w typowy dla niego sposób. Odpowiedział ostrym głosem, że to nie ma znaczenia, bo ten napad ma całkiem inny charakter, a on jest pewien, że umiera.
Zacząłem się niepokoić. Napady lęku są przykre zarówno dla ofiary, jak i dla każdego, kto znajdzie się w pobliżu, ale zwykle nie wpływają zbytnio na fizyczny stan osoby, która ich doświadcza. Jednak nie w każdym przypadku. Czasami stres, wywołany takim napadem może mieć fatalne skutki, w postaci ataku sercowego, apopleksji, a nawet śmierci.
Po dziesięciu minutach jazdy w dół w kierunku Steambot Kimber podniósł się na tylnym siedzeniu i powiedział:
– Alan, chyba nie dojadę do miasta.
Rzeczywiście wyglądał jak człowiek umierający. Miał trupio bladą cerę i chrapliwy, urywany oddech. Wyjrzał przez okno i zapytał:
– Daleko stąd do rancza Wellego?
– Nie – odparłem. – Parę minut jazdy.
– W takim razie niech pan tam jedzie. Proszę. Czułem się doskonale, gdy tam byłem.
Mimo iż widok znajomego miejsca ma czasem dobroczynny wpływ na ofiarę ataku lękowego, nie byłem przekonany, że powrót na ranczo to najlepsze rozwiązanie.
– Jesteśmy piętnaście, najwyżej dwadzieścia minut od miasta – powiedziałam.
– Nie sądzę, żebym wytrzymał dwadzieścia minut odparł.
Zacząłem go przekonywać, że na ranczu nie ma nikogo, kto otworzyłby nam bramę. Odparł, że nic go to nie obchodzi. Możemy włamać się do środka, a on wyjaśni sprawę później.
Straciłem zupełnie czucie w palcach rąk i nóg. Niech pan spróbuje powiedział błagalnym tonem.
Podjechałem pod bramę rancza i wcisnąłem guzik domofonu. Czekając na zgłoszenie się kogokolwiek, spojrzałem na zegarek. Dochodziła pora świtu. Po minucie czy dwóch odezwał się wreszcie głos Sylwii. Najwyraźniej obudziła się z głębokiego snu. Nie sądziłem, żeby nas wpuściła, jeśli powiem prawdę, więc przedstawiłem się i wyjaśniłem, że Phil Barrett prosił mnie, bym go tu podrzucił, ale zgubił klucze i nie może sobie przypomnieć numerowego kodu otwierającego bramę.
Zapytała, czy Phil znowu się upił.
Skłamałem, że tak.
Sylwia mruknęła pod nosem coś niecenzuralnego i powiedziała, że pójdzie otworzyć drzwi domu, ale potrzebuje pięciu minut, aby się ubrać.
Brama się otworzyła. Przejechałem przez nią i ruszyłem gruntową dróżką. Powiedziałem Kimberowi, żeby nie podnosił się z tylnego siedzenia. Nie chciałem, by Sylwia go zauważyła. Na pewno nie pomyliłaby, go z Barrettem. Zjawiła się przed drzwiami minutę po moim przyjeździe. Otworzyła drzwi i zapytała, czy chcę, żeby mi pomogła wprowadzić Phila do środka.
– To nie jest pierwszy raz – odparłem. – Poradzę sobie.
– Nie pójdzie panu łatwo – stwierdziła.
– Proszę wracać do łóżka. Wtoczę go, choćbym miał użyć do tego taczek.
Sylwia skwitowała to beztroskim śmiechem, wskoczyła do swego auta, i odjechała.
– Jesteśmy na miejscu, Kimber – powiedziałem, wsuwając głowę do samochodu. – Gdzie chce pan wejść?
– Do gabinetu. Tam, gdzie siedziałem w ciągu dnia. Pomogłem mu wysiąść i zaprowadziłem do gabinetu Raya Wellego. Położył się na wielkiej skórzanej sofie, zwinął w kłębek i naciągnął na głowę koc. Zapytałem go o bóle w piersiach. Uspokoił mnie machnięciem ręki spod koca. Spytałem, czy mam wezwać pogotowie. Usłyszawszy jego zdecydowane „nie”, zgasiłem światło i wyszedłem z pokoju.
Dopiero teraz, gdy znalazłem się sam, poddałem się własnemu zmęczeniu. Poszedłem do salonu, zdjąłem buty i wyciągnąłem się na kanapie. Byłem tak senny, że gdy po paru minutach usłyszałem jakieś hałasy, zdawało mi się, iż to początek sennego przywidzenia.
Jakieś drzwi zamknęły się cicho. Rozległ się szmer spuszczanej wody. Ktoś zaczął szurać nogami na drewnianej podłodze. Otworzyłem oczy. Cholera. To pewnie Kimber musiał iść do toalety. Wróciła mi nadzieja, że czuje się lepiej i możemy już wrócić do miasta. Uświadomiłem sobie jednak, że szmery dochodzą z drugiego końca domu. Serce zabiło mi jak szalone. Zacząłem nasłuchiwać.
Kto tu mógł być? Sylwia pojechała do swojego domku, a Phil Barrett leżał martwy wśród zwalonych pni.
Próbowałem przełknąć ślinę, ale miałem tak wyschnięte gardło, że zakasłałem. Zacisnąłem z całej siły usta, ale kaszlnąłem znowu, zdradzając w ten sposób moją obecność tajemniczej osobie, która chodziła po domu. Wstałem i wyjrzałem na główny korytarz. Przez mansardowe okna nad moją głową przedostawały się już pierwsze odblaski świtu. Nie zauważyłem nikogo w głębi korytarza. Jeszcze raz nastawiłem uszu, ale nie doszedł mnie żaden dźwięk.
To jednak musiał być Kimber, pomyślałem. Postałem bez ruchu jeszcze z minutę, która ciągnęła się strasznie długo. Nie usłyszawszy żadnego odgłosu, zrobiłem głęboki wydech. Przed położeniem się spać postanowiłem iść jeszcze do łazienki. Pamiętałem, że toaleta znajduje się przy głównym korytarzu, kilka kroków dalej. Wszedłem do środka, rozpiąłem suwak spodni i zacząłem sikać. W tym momencie usłyszałem z plecami:
– A to dopiero! Bóg wysłuchuje jednak tych, którzy się do niego modlą. Próbowałem przerwać czynność, w trakcie której zostałem przyłapany, ale nie udało mi się. Za bardzo przeraził mnie widok pistoletu wycelowanego w moją głowę.
Читать дальше