Nie ruszyłem się z miejsca i zacząłem się zastanawiać nad możliwościami, jakie mi zostały. Mogłem zaalarmować Kimbera, krzyknąć, żeby mi pomógł. Ale Ray wziąłby to pewnie za próbę odwrócenia jego uwagi i strzeliłby do mnie. Istniała też możliwość, że Kimber był wciąż obezwładniony przez napad lęku i niezdolny do niczego. Tak czy owak, nie bardzo widziałem, co mogłoby powiększyć moje szanse przeżycia.
– No, prędzej – powiedział Ray. – Może nie wyglądałoby dobrze, gdybym pana rąbnął na siedząco, ale jeśli będzie trzeba, zrobię to. Proszę nie wystawiać mnie na próbę.
Wszystko to było po prostu niesamowite. Czułem się tak zmęczony, że w przypływie halucynacji zobaczyłem na stole między nami tacę z herbatą i harcerskimi herbatnikami.
– Dokąd chce mnie pan zaprowadzić? – rąbnąłem bez namysłu. – Może do tego schowka koło pokoju gościnnego? Żeby nie musiał pan patrzeć na to, co zamierza pan zrobić?
Welle pobladł i wstrzymał na chwilę oddech, jakby go zatkało. Zauważyłem, że drgnęła mu ręka.
Aż do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy, o jaką stawkę grał Raymond Welle. Nagle zrozumiałem.
Zabicie mnie nie byłoby pierwszym morderstwem, jakie Ray Welle popełnił na ranczu przy Silky Road.
Ray Welle nie patrzył na mnie, ale gdzieś w bok. Kusiło mnie, żeby obejrzeć się i sprawdzić, co przyciągnęło jego spojrzenie.
– Niczego mi pan nie udowodni – powiedział. Otworzył usta i zaczął przez nie głęboko oddychać.
Wycelowany w moim kierunku pistolet budził tak samo mieszane uczucia we mnie, jak i w polityku, który go trzymał.
– Już samo to stwierdzenie – powiedziałem w przypływie odwagi świadczy, że nie muszę niczego udowadniać. Znaczy tyle co przyznanie się.
Welle wyprostował się, próbując przybrać władczą postawę pewnego siebie polityka. Piżama i pistolet wyraźnie mu w tym przeszkadzały.
– I co panu z tego przyszło? – rzucił szyderczym tonem. – Wie pan już wszystko i co? Tyle to panu dało, że umrze pan jako człowiek prawy i sprawiedliwy. Czuje się pan lepiej z tego powodu? Idiota! Cieszę się, że mogę uszczęśliwić pana w ten sposób. A może i wdowę po panu? Niech się pan podnosi!
Wstałem. Chciałem podtrzymać tę rozmowę i wciąż się zastanawiałem, czy wezwać na pomoc Kimbera.
– Dlaczego Brian wyświadczył panu tę przysługę, Ray? Nie mogę tego pojąć. Czy był aż tak szalony?
Welle cofnął się. Najpierw o jeden krok, potem o drugi. Ściskał pistolet tak mocno, że zaczęły bieleć knykcie jego dłoni.
– Nie, nie był szalony. Miał tak silne skłonności samobójcze, jakich nie widziałem u nikogo innego w całej mojej karierze. Ale nie był szaleńcem. Postanowił nie tylko skończyć z życiem, chciał umrzeć jako porządny człowiek. Dlatego zrobił to, co zrobił.
– Zabijając Glorię, stał się porządnym człowiekiem?
– Żartuje pan? Zabijając Glorię, kupował sobie moją przychylność. – Welle uśmiechnął się. – Widzę, że nie wie pan dokładnie, co się zdarzyło tamtego dnia.
– Rzeczywiście – przyznałem. – Nie mam pojęcia, co się wtedy stało.
– Zdumiewa mnie pan – prychnął pogardliwie Welle. – Phil Barrett domyślił się wszystkiego, do ostatniego szczegółu. Nie był zbyt bystry, więc trochę mnie tym zaskoczył. Ale miał tę przewagę nad panem, że był tu tamtego dnia.
– Więc Phil wiedział o tym?
– Tak, wiedział, że urządziłem sprawę w ten sposób, aby Brian zabił Glorię. A ja przez cały czas podejrzewałem, że Phil miał coś wspólnego z zamordowaniem dwóch dziewcząt w osiemdziesiątym ósmym. No i powstało między nami coś w rodzaju pata. Pamięta pan zimną wojnę? Naszą politykę nuklearną wobec Rosjan? Eksperci od strategii wojennej nazywali to „groźbą nieuchronnego wzajemnego wyniszczenia się”. Gdyby oni spróbowali w nas uderzyć, my uderzylibyśmy w nich. I na odwrót. Był to idealny pat. Między Philem i mną także istniał mały pakt o wzajemnej nieagresji. Zawarliśmy go tu, w dolinie Mad Creek. Kiedy zostałem wybrany do Izby Reprezentantów, postanowiliśmy trochę obniżyć napięcie między nami i zostaliśmy sprzymierzeńcami. Ta sytuacja bardzo odpowiadała nam obu. Ale teraz Phil nie żyje. Nadszedł czas na zmiany. Wobec jednostronnego unieszkodliwienia przeciwnika mam odtąd większą swobodę działania.
– Barrett zabił Dorothy Levin na pańskie zlecenie. Ray Welle uniósł brwi.
– Zrobił to i dla mnie, i dla siebie. Zabił Dorothy dla nas obu. Przyjechała tu zaledwie na weekend, a udało się jej dowiedzieć o wiele za dużo. Więc Phil usunął ją z drogi. Zrobił to w interesie nas obu.
– Więc Dorothy nie została zabita z powodu tej historii z finansowaniem kampanii wyborczych?
– Oczywiście, że nie. Co ona na mnie miała? Tylko jakieś głupie plotki. Komisja Etyki Kongresu mogła co najwyżej skarcić mnie za to. Nie, ta dziennikarka była o krok od wyśledzenia, co przydarzyło się Glorii. Miała już na haczyku sprawę tego ubezpieczenia i zadawała zbyt dużo pytań na temat mojej praktyki. Czyli robiła mniej więcej to samo co pan, tylko była trochę bystrzejsza.
Lufa pistoletu opadła tak bardzo, że mierzyła teraz gdzieś w okolice moich stóp. Próbowałem sobie przypomnieć rozkład pomieszczeń na parterze domu i obmyślić trasę ewentualnej ucieczki. Nie sądziłem, aby Welle był zbyt dobrym strzelcem. Im dalej i im prędzej odbiegłbym od niego, tym więcej było szans, że mnie nie trafi.
– Wie pan, co jest najtrudniejsze, gdy chce się utrzymać w tajemnicy morderstwo? – zapytał.
– Słucham? – spytałem, zdumiony jego słowami.
– Mam na myśli najtrudniejszą część całej tej sprawy… tej historii z zabiciem Glorii – wyjaśnił. – Chodzi mi o sytuację, kiedy zabije się kogoś, a nie jest się nawet podejrzanym. Wie pan, z czym najtrudniej dać sobie radę?
– Nie mam pojęcia powiedziałem. – Może z poczuciem winy? Ray Welle roześmiał się.
– Pudło. Sądziłem, Alan, że ma pan trochę lepszą intuicję. Nie jestem zbyt skłonny do żałowania za grzechy. Wyrzuty sumienia nie prześladują mnie. Widzę, że nie domyśli się pan, jeśli panu nie powiem. A więc, jeżeli chce się utrzymać w tajemnicy morderstwo, najtrudniejszą rzeczą – niech pan zwróci uwagę, że nie mam tu na myśli obiektywnych szczegółów, ale moje osobiste odczucia – zatem najtrudniejsze jest to, że nie można o tym rozmawiać. A ja jestem strasznym gadułą. Powie to panu każdy, kto mnie zna. Nikt nie był w stanie mnie uciszyć, kiedy mówiłem przez radio. Przewodniczący nie mógł mnie uciszyć, kiedy zabierałem głos na sesji Kongresu. Przekraczałem pod tym względem wszelkie granice. Prawdę mówiąc, gęba nie zamykała mi się nawet podczas seansów psychoterapeutycznych. Ale nie mogłem z nikim porozmawiać o tej jednej sprawie. Nawet z Philem. Przez te wszystkie lata gadaliśmy o wielu rzeczach, lecz nigdy nie poruszyliśmy tego tematu. Ani ja, ani on. Zdarzały się chwile, kiedy tak bardzo chciałem o tym pogadać, że zastanawiałem się, czyby nie pójść do psychoanalityka. Wie pan, po to tylko, żeby podzielić się z nim tym sekretem i zostawić go z gębą otwartą z osłupienia. Ale zawsze przechodziło mi to. I na czym się skończyło? Na tym, że przez tyle lat nie powiedziałem na ten temat ani jednego słowa, aż do dzisiejszej rozmowy z panem.
Czyżby Welle oczekiwał ode mnie przyznania, że czuję się zaszczycony tym wyróżnieniem? Z każdym jego słowem nabierałem coraz większej pewności, że rzeczywiście zamierza zamknąć mi usta na zawsze. Z drugiej strony, dopóki mogłem słuchać jego zwierzeń, dopóty znajdowałem się wśród żywych. Może w tym tkwiła moja szansa.
Читать дальше